A A+ A++

Jeszcze ćwierć wieku temu każde szare polskie miasto upstrzone
było czerwonymi, „futurystycznymi” budkami, w których kupić
można było „Twój weekend”, w innych – nabyć zapiekankę
wywołującą obfitą biegunkę, a w jeszcze innych – oddać
szewcowi trzewiki do naprawy. Chociaż czasy się zmieniły i wiele
elementów tworzących miejską tkankę końca XX wieku odeszło w
zapomnienie, to jeszcze czasem, w tych bardziej zapyziałych
dzielnicach polskich aglomeracji, zobaczyć można niszczejące,
jakby nieco wyblakłe, kioski K67. I mimo że te rozpadające się
budy kojarzą nam się z latami 90., to powstały one dużo, dużo
wcześniej.

Ile z tych, wykonanych z włókna szklanego, konstrukcji nadal jest w
użyciu? Trudno powiedzieć. Wiemy natomiast, że powstało ich
łączne 7500 sztuk. Kioski, które później zawojowały sporą
część Europy, pochodzą z Jugosławii, a ich twórca Saša J.
Mächtig
, jako świeżo upieczony absolwent Szkoły Architektury w
Ljublanie, miał ogromne szczęście uczestniczyć w programie, którego
głównym założeniem było używanie najmniej kosztownych nakładów
eksploatacyjnych przy projektowaniu i produkcji miejskich rozwiązań
przestrzennych.

Na początku lat 60.
młody architekt szybko dostał dotację na produkcję
półprzezroczystych baldachimów ze wzmocnionego poliestru, które
to później zobaczyć można było w ogródkach lublańskich
kawiarni. To wtedy Mächtigowi obiło się o uszy, że lokalni
urzędnicy rozważają zmianę nadgryzionych zębem czasu kiosków na
nowsze, bardziej nowoczesne i praktyczne. Ówczesne uliczne trafiki oraz punkty z prasą pod względem konstrukcyjnym i wizualnym przypominały
bowiem małe domki, przez co za bardzo nie wyróżniały się na tle innych miejskich zabudowań. Saša, mając w głowie naczelne idee programu
naukowego ze swych czasów studenckich, wpadł na dość rewolucyjny
pomysł stworzenia budki z możliwością dowolnego, modułowego
rozbudowania jej. Tak jakby to był szwedzki mebel, a nie całkiem pokaźna, bądź co bądź, nieruchomość. Jednocześnie pragnął, aby
swoją stylistyką kioski te przypominały samochodową karoserię.
Projekt, który na własną rękę wówczas przygotował, opierał się
na tanich, łatwo dostępnych materiałach i nadawał się do łatwego
wdrożenia do masowej produkcji.

Pierwszy
pełnowymiarowy prototyp składał się z pięciu prostych do
złożenia nośnych elementów i dwóch rodzajów zadaszenia, a także ujednoliconego systemu półek, oświetlenia oraz rolet na okna.
Podstawową zaś ideą była możliwość zespalania ze sobą takich
budek. W praktyce K67 miał być klockiem, który bez trudu
można by połączyć z innym modułem.
Został on pomalowany na
jaskrawy czerwony kolor, który miał dodatkowo wzmacniać ten
„futurystyczny” design. Zanim kioski Mächtiga trafiły do
produkcji, jego prototypowym projektem zainteresował się ówczesny
kurator nowojorskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej Emilio Ambasz,
który nakłonił projektanta do wystawienia jednej z takich konstrukcji w galerii.
Saša, przyjechawszy do USA, nie znalazł jednak swojego dzieła
wewnątrz budynku, ale na ulicy. Okazało się, że nawet po
rozłożeniu kiosk był za duży, aby wnieść go przez okno muzeum.
Gdyby jednak wystawa miała miejsce dwa lata później, problem ten
by zniknął, bo kolejna generacja K67 była znacznie bardziej
„kompatybilna” – złożona z czterech słupów narożnych,
oddzielnego sufitu i podłogi była jeszcze łatwiejsza w montażu oraz co szczególnie istotne, rozłożona zajmowała mniej miejsca, co znacznie ułatwiało jej transport.

Każda ze ścian miała ok. 2,5 metra. Elementy te można było
usuwać, aby za pomocą specjalnych zatrzasków połączyć taką
małą nieruchomość z innym „klockiem”. A kombinacji łączenia ze
sobą poszczególnych części były setki – wszystko zależało od
ilości posiadanych elementów i pomysłu ich przeznaczenia.

Paradoksalnie – zgodnie z ideą twórcy, budki K67 raczej miały
istnieć w swej formie modułowej. Okazało się jednak, że
pojedynczy element również doskonale mógł pełnić swoją funkcję.

Dodatkowo Mächtig
wprowadził usprawnienia, które można było dodać, jeśli dana
budka miała np. być niewielkim fast foodem czy
smażalnią. Z czasem też kreatywny projektant znacznie rozszerzył
paletę zastosowań tych kiosków. I tak też służyły one
zarówno jako trafiki, punkty gastronomiczne, ale także np. wiaty
autobusowe, publiczne kosze na śmieci oraz budki telefoniczne!
Pojawiły się też K67 w wersji żółtej i zielonej, chociaż nadal
najpopularniejszym modelem były kioski w kolorze czerwonym.

Jugokioski, bo pod
taką nazwą znamy je w Polsce, stosunkowo szybko znalazły uznanie w
innych krajach. Dość tanie, łatwe do złożenia konstrukcje
znalazły nabywców zarówno w krajach Związku Radzieckiego, ale
także i w Stanach Zjednoczonych, Iraku, Japonii, Nowej Zelandii, a
nawet w… Kenii! Do Polski dotarły one z olbrzymim opóźnieniem,
bo dopiero gdzieś na początku lat 90., czyli już ponad dwie dekady
od swej premiery.

Pierwszym miastem, w którym pojawił się te
perełki miejskiej architektury było Krosno. Miało to miejsce w
momencie wybuchu wojny w Bośni i Hercegowinie, więc istniały pewne
obawy, czy cały tuzin zamówionych jednostek w ogóle dotrze do
Polski. Późniejsze problemy z ich dostępnością, przy
jednoczesnym ogromnym popycie na tego rodzaju produkt, szybko
dostrzeżony został przez polskich przedsiębiorców.
Kiedy więc w
Jugosławii trwał zbrojny konflikt, w Aleksandrowie Łódzkim zaczęto
tworzyć, łudząco podobne do pierwowzoru, kioski KAMI. Ich twórcom
dostało się zresztą za zbyt bijącą po oczach inspirację
projektem Mächtiga.

źródło zdjęcia: Calvet Journal

Im więcej krajów
zaopatrywało się w jugosłowiańskie „klocki”, tym mnogość ich zastosowań rosła – jugokioski widziano już jako
posterunki straży granicznej, kasy biletowe przy stokach
narciarskich, a nawet miejskie, nazwijmy to minimalistyczne,
„kluby” ze stripteasem. Modułowe budki Mächtiga stały się tak
popularne i lubiane, że trafiły nawet na słoweńskie znaczki
pocztowe, a Saša, który przeszedł na emeryturę w 2012 roku, dostał
za swe zasługi tytuł profesora emerytowanego!

Tymczasem produkcja
K67 trwała aż do 1999 roku. I chociaż dzisiaj już coraz rzadziej
budki te spotykamy na ulicach polskich miast, to sporo takich,
dalekich już od idealnego stanu, obiektów zobaczyć można jeszcze
w Łodzi oraz w okolicznych miasteczkach tego województwa. To już
chyba ostatnia okazja podziwiania tych reliktów Polski lat 90., bo
lada moment zostanie po nich tylko wspomnienie.

źródło zdjęcia: Calvet Journal

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułO pracy na budowie w Rajchu słów kilka (tysięcy)
Następny artykułWashington Post розкрив деталі того, як США спонукали Шольца до передачі Україні «Леопардів»