Grzechy zaniedbania. Kto o nich nie wie? Napisał św. Jakub w swoim liście „Kto zaś umie dobrze czynić, a nie czyni, grzeszy”. To nie jakiś jego wymysł. Przecież podobnie stawiał sprawę sam Jezus. Ot, przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10) . Wina kapłana i lewity, którzy przeszli obok pobitego polegała właśnie na tym, że nic nie zrobili. Albo przypowieść o bogaczu i Łazarzu (Łk 16). Czyż winą tego pierwszego nie było w zasadzie tylko to, że nie przejął się losem leżącego u bram jego pałacu, a sam, mają wszystko codziennie (?) świetnie się bawił?. Albo ta Jezusowa zapowiedź sądu ostatecznego, gdzie mocne dla słuchających Mistrza ostrzeżenie: „idźcie precz bo byłem głodny, a nie daliście mi jeść, byłem spragniony, a nie daliście mi pić, byłem nagi, chory, w więzieniu, byłem przybyszem”…. (Mt 25) Nic nie zrobiliście, żeby Mi pomóc – mówi Jezus. Bo nie pomagając tym potrzebującym , Mnie samemu nie pomogliście.
Świata nie zmienisz, ale siebie?
Wielki wyrzut, ważna wskazówka. I jednocześnie wyjaśnienie powodu, dla którego w moralności chrześcijańskiej, wbrew pozorom, więcej niż o zakazach postępowania tak czy inaczej, mowa jest o tym, jacy być powinniśmy. Taki jest między innymi sens przypominania o cnotach: tych odnoszących się głównie do Boga i będących wyraźnie Bożym darem, teologalnych, a więc wierze, nadziei i miłości, i tych odnoszących się częściej do ludzi, a i swoje źródło mniej wyraźnie mających w Bożej łasce, wśród których za najważniejsze uważa się te, nazywane kardynalnymi: cnocie roztropności, umiarkowania, sprawiedliwości i męstwa. „Bądź dobrym człowiekiem” „kochaj (i rób co chcesz)” to wskazania, które znacznie częściej niż „nie rób tego czy tamtego” usłyszeć możemy w Kościele. A jednak wrażenie bywa inne (ciekawe skąd się biorące): że chrześcijaństwo to religia zakazów.
Sprawa zła polegającego na zaniedbaniu dobra jest więc w chrześcijaństwie niewątpliwie istotną. I, ogólnie rzecz biorąc, tym większym taki grzech jest złem, im większą szkodę zaniedbanie powoduje oraz ściślejszy obowiązek zaangażowania się danej osoby na rzecz bliźniego. Ot, to niby oczywistość, ale warto to wyartykułować: obowiązki rodziców wobec dzieci, zwłaszcza małych, czy obowiązki wynikające z wykonywanej na rzecz bliźniego pracy zawodowej, to coś takiego, czego na pewno człowiek nie powinien zaniedbywać. I nawet nie tak istotne, czy takie albo inne zaniedbanie doprowadziło do jakiegoś większego zła czy nie. Ot, zostawienie dwulatka samego w domu na czas dłuższy niż pożyczenie soli u sąsiadki to coś, co nie powinno się wydarzyć niezależnie od tego, czy dziecku w tym czasie coś się stało czy nie; czy zjadło w tym czasie klocek czy tylko włożyło go sobie do buzi. Gdyby jednak w tym poczuciu odpowiedzialności za siebie, bliskich, dalszych, ba, za świat cały przesadzić….
Zawsze moja wina?
Pisał niegdyś Edward Stachura
Bosi na ulicach świata
Nadzy na ulicach świata
Głodni na ulicach świata
(…)
Zgroza i nie widać końca zgrozy
Zbrodnia i nie widać końca zbrodni
Wojna i nie widać końca wojny
Moja wina
Moja wina
Moja bardzo
wielka wina!
Rzeczywiście? To wszystko moja wina? Jak mam obuć, ubrać i nakarmić wszystkich potrzebujących na świecie? Jak mam zapobiec wszystkim zgrozom, zbrodniom i wojnom? Co mogę zrobić?
Nie chodzi o to, by szukać łatwego rozgrzeszenia się w powiedzeniu „nic nie mogłem zrobić”. To nie do końca przecież tak. Ot, brat Albert, nie pomógł wszystkim biednym na świecie, ale dzięki jego staraniom w Krakowie jednak wiele w tej kwestii się zmieniło, prawda? No ale czy to znaczy, że wszyscy powinniśmy się rzucić w wir pomagania? A kto by zarobił na to, żeby było z czego pomóc? Nie, naprawdę nie chodzi o szukanie łatwych rozgrzeszeń, ale też wzięcie pod uwagę dwóch kardynalnych cnót: roztropności i umiarkowania. One wskazują, że owszem, można jak brat Albert, ale można i tak, jak ci, którzy mu pomagali. Albo jak ci, którzy w jego sprawie nic nie pomogli, ale sami wokół siebie, w innych sprawach, także w trosce o rodzinę, zadbali o sporo dobra.
Nie przedobrzyć to też cnota
Roztropność i umiarkowanie. One każą nie tylko ocenić realnie swoje możliwości w rozmachu, na jaki sobie możemy pozwolić w czynieniu dobra, ale i zapytać, czy w konkretnym przypadku większym dobrem będzie działać czy… działania zaniechać.
Szczęśliwi, którzy mieszkają tak, że nie maja sąsiadów, prawda? Mieszkający w blokach nieraz mają okazję usłyszeć, jak kłócą się sąsiedzi. Pół biedy, gdy to tylko podniesione głosy. Ale gdy zaczyna dochodzić wrzask, brzęk tłuczonego szkła…. Interweniować? Wezwać policję? Tak? A jeśli tak bywało już często, a następnego dnia można było zobaczyć owych sąsiadów pogodzonych, uśmiechniętych i idących razem z dzieckiem pod rękę? Interweniowanie, angażowanie policji, sądu, kuratora, psychologów i pomocy społecznej to naprawdę najlepsze, co dla tej rodziny można zrobić? A jeśli ta rodzina już ma kuratora, sąd wie co i jak, to co? Doprowadzić ciągłymi skargami do tego, że dziecko trafi do rodziny zastępczej, choć z rodzicami, trudnymi, prawda, nie jest mu wcale tak źle? No tak, ale jeśli w jakiejś kolejnej kłótni któreś z nich sięgnie po nóż będzie, będzie mnóstwo takich, którzy osądzą, że trzeba było jednak coś zrobić, żeby zapobiec tragedii… Naturalna w wielu ludziach niechęć, by komuś szkodzić wsparta niechęcią do angażowania się nie wystarczy za usprawiedliwienie przed ludźmi. Ale czy taki człowiek naprawdę jest winny?
Tak, szczęśliwi ci, co mieszkają na ogrodzonych osiedlach z ochroną, która w razie czego podejmie interwencję. Inni… Cóż… Od czasu do czasu spotykają jakiegoś nieprzytomnego czy śpiącego (nigdy nie wiadomo) leżącego na drodze czy na ławce. Co zrobić? Zimą wiadomo, nie można mu dać zamarznąć. Ale gdy jest ciepło? Można podejść, sprawdzić, czy czuć go alkoholem czy nie. Może jednak być po narkotykach. I w końcu nawet jeśli pijany to nie znaczy, że nie potrzebuje lekarskiej pomocy. Budzić i odprowadzić do domu? Telefon na straż miejską? Policję? Pogotowie? Czy będzie wielkim złem, jeśli widząc ułożonego wygodnie na ławce z teczką pod głową i spokojnie oddychającego dam mu jednak spokój i pozwolę trochę wytrzeźwieć bez niepokojenia go? Izba wytrzeźwień będzie dla niego większym dobrem?
I tak jest w wielu sprawach codziennego życia. Podejmowanie działania bywa rozwiązaniem gorszym, niż pozostawienie sprawy własnemu biegowi.
Milczenie naprawdę bywa złotem
Ot, w kwestii upominania. Istnieje taki obowiązek (choć obwarowany warunkami: musi istnieć rzeczywista potrzeba bliźniego apelująca o pomoc, musi istnieć moralna możliwość takiego upomnienia – czyli upominający sam nie może w tym w czym upomina też grzeszyć, upominać trzeba z taktem, roztropnie, a nawet z pokorą). Można więc zaniedbaniem upomnienia zgrzeszyć. No ale czy upomnienie zawsze jest dobrym rozwiązaniem? Już same wspomniane wyżej warunki pokazują, że niekoniecznie. Nie chodzi nawet o oskarżenie, że wtyka się nos w nie swoje sprawy albo że jest się totalitarystą nie aprobującym inności, próbującym zmieniać świat wedle własnego punktu widzenia. Bardziej o to, czy w konkretnym wypadku nie przyniesie ono więcej szkody niż pożytku. Ot, kłótni, swarów, zerwania relacji, a nawet zacięcia się upominanego w uporze z racji odczuwania tego wszystkiego jako upokorzenia. Jeśli upomnienie do czegoś takiego miałoby doprowadzić, to chyba większym dobrem byłoby milczenie. A na pewno upomnienie nie wprost, raczej przez dobre słowo, dobry przykład…
I tak samo może być w kwestii bronienia zasad wiary, czy moralności. Zaniedbanie – mógłby ktoś nazwać niechęć do wejścia w ostrą dyskusje i poprzestanie na wyrażeniu braku akceptacji milczeniem, nie podjęciem tematu albo zdawkowym tylko sprzeciwem. Ale czy to nie wybór większego dobra? Bo uniknięcie kłótni? Przecież w dyskusji raczej nikogo do niczego się nie przekonuje. Przynajmniej prawie nikt się zaraz nie przyzna, że dał się przekonać. A gdy zostawi się furtkę, nie przyciśnie argumentami do ściany…
Mądry przed szkodą czy panikarz?
Oj, zapomniałem. Tak się czasem tłumaczymy. Gdy coś zaniedbaliśmy. Powinniśmy o czymś pamiętać, ale nie było czasu, nie było ochoty, a sprawa nie wydawał się tak ważna i paląca. Dopiero gdy coś złego się stało. Jestem winny? Na pewno. Ale czy bardzo? Jak bardzo?
Coś szwankuje w samochodzie, ale jeszcze da się jeździć, a badania techniczne też jeszcze ważne. Jestem winny, gdy coś nawali tak, że dojdzie do wypadku? Piecyk gazowy, wedle producenta, ma być raz w roku sprawdzany przez specjalistę. Nie jest cztery lata, ale nic się nie dzieje. Wielka wina, bo może się stać? Albo badania okresowe – są, bo obowiązkowe. Ale lekarze apelują – w tym wieku zbadaj to, zbadaj tamto, na wszelki wypadek. Żeby w razie czego wcześniej rozpocząć leczenie (hahaha). Nie badam się, bo wolę zacząć się leczyć, gdy będę chory i nie wyszukiwać chorób na wszelki wypadek, choć wiem, że wcześniej wykryta i tak dalej. To grzech braku troski o zdrowie? A nieszczepienie się przeciw grypie? Jak bym się zaszczepił, to bym nie zachorował albo przeszedłbym lżej? Naprawdę? Bo wróżka tak powiedziała? Latem ściągam koszulkę na godzinę, by dać szansę organizmowi wyprodukować witaminę, a lekarze ostrzegają, że to niebezpieczne, bo czerniak. Zaniedbałem zdrowie?
W tych wypadkach można być mądrym przed szkodą. Jednocześnie takich i podobnych spraw jest tyle, że nic tylko zapobiegliwie zajmować się wszystkimi „na wszelki wypadkami”. Najlepiej byłoby też chodzić po ulicy w kasku. Zwłaszcza zimą. Bo wiadomo, chodniki mogą być śliskie, a wtedy…
Zaniedbujemy mnóstwo takich rzeczy. I dopiero, gdy się w związku z takim czy innym zaniedbaniem coś naprawdę złego wydarzy, podnosi się krzyk, że nie wolno było tego zaniedbać, że to ciężki grzech itd itp… Nie można było? To faktycznie wielki grzech? Ot, wracając do wcześniejszych przykładów, na przykład nie uwierzyć, że sąsiad w kłótni jednak nie zabije żony? Nie przewidzieć, że pijany spokojnie śpiący z głową pod teczkę na trawniku nagle zadławi się swoimi wymiocinami i udusi?
Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Gdy uczciwie spojrzeć na świat tak trzeba by zawsze mówić. Nie ma takich – w kontekście grzechów zaniedbania, – którzy absolutnie nic nie mieliby sobie do zarzucenia. Ci, którzy twierdzą, że nie mają, nie są lepsi od innych, mają tylko lepsze samopoczucie.
Dlatego w oskarżeniach bliźnich o grzech zaniedbania jestem bardzo wstrzemięźliwy. Przecież ja też jestem tylko człowiekiem. I nie daję rady sensownie zająć się wszystkim, czym teoretycznie zając bym się mógł. I nie zmienia tego fakt, że coś tam jest niby takim czy innym moim obowiązkiem. Doba ma tylko 24 godziny, a tydzień tylko siedem takich dób. Jeśli komuś wydaje się inaczej… To widać ma mało obowiązków. Albo w zadowoleniu z samego siebie też tak mu się tylko wydaje.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS