Większość Polaków negatywnie i z rozczarowaniem odczytuje niemieckie wahania i przedłużające się debaty o wysłaniu bądź nie czołgów dla Ukrainy. To naturalny odruch, który nie dziwi w zasadzie nikogo. Nawiasem mówiąc, nie dziwi też specjalnie nikogo, kto poważnie myśli o polityce europejskiej w Niemczech. Polacy, tak jak Litwini, Łotysze, Estończycy oraz Finowie czy Szwedzi, widzą w dozbrojeniu Ukrainy dalszą zaporę przed parciem Rosjan na Zachód, czyli w stronę naszych granic. Im więcej zachodniej broni w rękach ukraińskiej armii, tym mniej Rosji w naszym sąsiedztwie. Równanie jest proste i zasadniczo nie da się obalić żadnymi poważnymi argumentami.
Podobnie myślą najważniejsze państwa Zachodu, Stany Zjednoczone, Francja, Wielka Brytania czy Niemcy. Podobnie, co nie zawsze oznacza identycznie. Dla wielu polityków zachodnich dostawy broni dla walczącej Ukrainy są jednym z elementów większej całości. Skoro oczekujemy, aby nikt nie dziwił się z powodu naszych argumentów, to nie dziwmy się też rozważaniom, o jakich słyszymy lub których istnienia się domyślamy na Zachodzie, a odnoszących się do szerszego kontekstu dyplomatycznego i militarnego obecnego konfliktu.
Parametry wsparcia dla Ukrainy określiły Stany Zjednoczone jako lider wolnego świata i lider wielkiej koalicji, wspierającej państwo i naród ukraiński w wojnie z agresorem rosyjskim. Te parametry warto sobie przypominać za każdym razem, gdy myślimy o dostawach sprzętu dla Ukrainy. Są to: niedopuszczenie do bezpośredniej wojny Zachodu z Rosją przy jednoczesnym niedopuszczeniu do upadku Ukrainy, unikanie jak ognia wciągnięcia zachodniego sojuszu w działania zbrojne na terytorium Ukrainy, powstrzymywanie się przed głoszeniem konieczności upadku reżimu Putina w Rosji przy równoległym wyczekiwaniu na pokojowy koniec putinowskiej dyktatury, trwałe blokowanie dostępu Rosji do zachodniej gospodarki, jeśli polityka Kremla fundamentalnie się nie zmieni i wreszcie niedopuszczenie do użycia przez Rosję w tej wojnie broni masowej zagłady.
Ten ostatni cel realizowany jest poprzez jasne komunikowanie Moskwie, jak rozległa będzie odpowiedź Zachodu na złamanie ewidentnego tabu wobec używania broni jądrowej czy chemicznej na kontynencie europejskim. Każdy, kto jest odpowiedzialnym politykiem w Waszyngtonie, Londynie czy Paryżu, takie lub podobnie sformułowane parametry trzyma przed sobą na biurku, podejmując różnorodne decyzje w sprawie ukraińskiej.
Z polskiej perspektywy te parametry też nie są w zasadzie kontrowersyjne. W Polsce nikt rozumny nie chce wojny Zachodu z Rosją, a jednocześnie zgoda co do tego, że trzeba iść bardzo daleko w pomocy dla Ukrainy, by przetrwała agresję jako niepodległe państwo i obroniła się przed powrotem zależności od Moskwy, też jest właściwie powszechna. To jednak nie wystarczy. Narodowy interes Polski wymaga zdefiniowania już teraz parametrów na czas powojenny. Warto mieć przygotowany pakiet podstawowy polskich oczekiwań na czas, gdy rozpocznie się nawet wstępna dyplomatyczna gra o przyszłość Ukrainy oraz nowe przetasowanie w sferze bezpieczeństwa i sojuszy nie tylko w naszym bezpośrednim sąsiedztwie, ale wręcz z udziałem Polski.
Spróbujmy sobie wyobrazić te parametry.
Po pierwsze, to koniec z pomysłami o finlandyzacji Ukrainy, czyli o jej neutralizacji. Skoro sama Finlandia kończy z resztkami finlandyzacji, to niech to hasło znajdzie się jedynie w archiwach i pracach historycznych. Dla Polski Ukraina powojenna to Ukraina obecna w zachodnich sojuszach, silnie zintegrowana militarnie ze światem Zachodu, obecna przy stole wszelkich konferencji dyplomatycznych.
Dlatego, i to po drugie, nie może być w Polsce zgody na wariant nowego Monachium – czyli coś, o czym marzy Putin i w zasadzie całe kierownictwo państwa rosyjskiego. W wyobrażeniu Rosjan to nowe Monachium byłoby bliźniaczym projektem Monachium z 1938 r. Mocarstwa zachodnie w uzgodnieniu z Kremlem określają status polityczny, militarny i terytorialny Ukrainy, a potem same muszą swojemu ukraińskiemu sojusznikowi “wytłumaczyć” konieczność ustępstw i kapitulacji.
Po trzecie, determinacja Ukraińców w obronie własnego państwa i jego suwerennego miejsca w Europie pokazała, że w każdej ewentualnej nowej umowie z Rosją o warunkach ładu europejskiego muszą znaleźć się gwarancje dla innych narodów, takich jak białoruski – że mogą, jeśli zechcą, swobodnie i samodzielnie wybrać własny kierunek polityki wewnętrznej i zagranicznej. Oznacza to, że nie tylko nie ma zgody na nowe Monachium, ale i nową Jałtę, czyli podział Europy według sfer wpływów.
Ktoś powie, że takie parametry to w polityce międzynarodowej z punktu widzenia Polski nic nowego. Tak, to nic nowego, ale po 1990 r. Polska nie była wystawiona na tak jednoznaczne zagrożenie własnego bezpieczeństwa, jak po agresji Rosji na Ukrainę. I stąd konieczność ich odkurzenia i przypomnienia.
Jak to wszystko osiągnąć ? Jak wprowadzić polskie parametry, odnoszące się do powojennego porządku, do myślenia zachodniego? Jak dotąd wydaje się, że zachodni sojusz, przynajmniej werbalnie, mówi właściwie podobnie. Zadaniem dla polskiej dyplomacji jest, by te parametry wprowadzić na trwale do myślenia zachodniego. A żeby tak zrobić, trzeba zdobyć przychylność dla nich w większości stolic świata Zachodu.
I tu zadanie szczególnie ważne: przekonać większość elit politycznych Niemiec, że nowe Monachium i nowa Jałta będą rozwiązaniami niebezpiecznymi także dla samych Niemiec. Taka prowizorka, która ma na jakiś czas odsunąć wizję nowej agresji, będzie destabilizować Europę Środkową i Wschodnią, co leży w interesie Rosji, ale nie Niemiec. Ich siła gospodarcza i w dużej mierze polityczna opiera się na stabilnym rozwoju gospodarczym najbliższego sąsiedztwa, od Finlandii po Morze Czarne. Niemcy zerwały albo zrywają więzy gospodarcze z Rosją, dostrzegając po agresji na Ukrainę, że układy handlowe nie zmieniły Rosji na lepsze, a może ją zmieniły na gorsze. Wystawienie najbliższego otoczenia Niemiec na łaskę i niełaskę Rosji zainfekuje niemiecką gospodarkę i zniszczy kilkadziesiąt lat stabilnego rozwoju współczesnego państwa niemieckiego.
Nie wszyscy w Niemczech będą sojusznikami takiego patrzenia. Trzeba wiedzieć, co powoduje, że część Niemców widzi konflikt ukraiński inaczej niż Polska czy Estonia. Niektórych da się przekonać. Ale warto widzieć, że debata niemiecka o polityce bezpieczeństwa, pokoju i wojnie jest żywa i intensywna, a to otwiera możliwości wejścia w tę debatę. Możemy przypominać Niemcom, że mylili się w sprawie Rosji. Warto to robić, ale z wyczuciem, żeby nie przesadzić z powtarzaniem, jak samochwała w klasie, że jesteśmy jedyni, którzy przeczuwali, co się stanie, a inni byli w najlepszym razie krótkowzroczni. Samochwały nie są popularne w polityce międzynarodowej, tak jak i w klasach szkolnych. Wchodzenie w debatę polityczną w Niemczech powinno mieć na celu przekonanie Niemców do zaangażowania się – dzisiaj w szeroką pomoc dla Ukrainy, po wojnie w odbudowę Ukrainy i wreszcie w budowanie silnych podstaw pokojowej Europy Środkowo-Wschodniej.
Chyba nie do przekonania są niemieccy neonacjonaliści i neotradycjonaliści z Alternatywy dla Niemiec, sojusznicy partii Le Pen we Francji i austriackich wolnościowców, zachwyceni brexitem. Oni chcą powrotu do Niemiec, które są wyjęte z europejskiego ładu, robią co chcą i często zerkają na Kreml jako na sojusznika lub chociażby na inspirację. Wizja Europy według AfD jest sprzeczna z polskimi interesami narodowymi, wręcz jest dla nas groźna. Nie do przekonania są także radykalni lewicowcy niemieccy z Partii Lewica-Die Linke. Oni chcą Niemiec neutralnych, pasywnych, “samodzielnych”, które z naszego punktu widzenia prędzej czy później pójdą własną drogą, najczęściej drogą osłabiania współpracy z Zachodem, co w konsekwencji wzmocni orientację na współpracę z Rosją.
Wszyscy inni są do przekonania. Zieloni, kiedyś przeciwnicy NATO, wzywający w czasach zimnej wojny i zagrożenia sowieckiego do likwidacji Bundeswehry, od lat wzywali do zerwania paktów z Kremlem na polu energetyki, a dzisiaj wzywają najgłośniej do dozbrajania Ukrainy. Dawni skrajni pacyfiści nauczyli się już po wojnie w Bośni, że pacyfizm nie oznacza, że z powodu pamięci o Auschwitz Niemcy mają stać z boku, ale właśnie z powodu pamięci o Auschwitz mają działać i interweniować w imię obrony pokoju i praw człowieka. Do przekonania są socjaldemokraci, którzy mają na sumieniu daleko idące kontakty z Rosją, ale którzy nigdy nie porzucili pryncypiów powojennej polityki RFN: udziału w NATO, sojuszu z Ameryką, amerykańskiej obecności w Niemczech i zaangażowania w Unię Europejską. Próbujmy przekonać SPD, w tym kanclerza Scholza, że zasada równowagi między Zachodem a Moskwą jako filar pokoju w Europie nie jest już aktualna i że droga do pokoju wiedzie przez klęskę imperializmu rosyjskiego a nie próbę jego ugłaskania. Chyba najłatwiej będzie przekonać do naszych parametrów partie chadeckie CDU-CSU i Wolnych Demokratów z FDP. Tam instynkty atlantyckie, bliskie polskim, są najsilniejsze. Co ważne, większość wpływowych niemieckich mediów, w tym poczytna bulwarówka “Bild”, są dzisiaj przychylne racjom, wypowiadanym przez Polaków.
Co jakiś czas padają w Polsce pytania, czy bać się bardziej niemieckich czołgów, czy bardziej niemieckiej pasywności. Ostatnie dni przyniosły odpowiedzi. Pasywne Niemcy są destabilizujące i przez to niebezpieczne. Kraj o takim potencjalne gospodarczym nie może być pasywny. Nie czołgi niemieckie są zagrożeniem, ale ich brak na wojnie obronnej Ukrainy w obliczu agresji putinowskiej Rosji. Kwadratura koła, jaką zawsze była dla polityki europejskiej kwestia siły i słabości Niemiec, chwilowo przynajmniej jest nieaktualna. Z ulgą patrzymy, jak niemieckie czołgi pojadą do Ukrainy i jak niemieccy żołnierze, obsługujący systemy Patriot, przyjechali jako sojusznicy pilnować bezpieczeństwa Polski. Parafrazując Churchilla: po wyczerpaniu wszystkich możliwości, Niemcy podjęli właściwą decyzję. Uff.
prowadzący programy “Horyzont” i “Rozmowy na szczycie”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS