– Jestem pewien, że Santos nie będzie miał żadnego problemu, żeby powiedzieć Lewandowskiemu twarzą w twarz, czego od niego oczekuje – zapewnia Grzegorz Mielcarski, człowiek, który nowego selekcjonera zna lepiej niż ktokolwiek w Polsce.
Dariusz Tuzimek
Getty Images
/ Na zdjęciu: Fernando Santos
Były reprezentant Polski, a obecnie ekspert Canal+, na przełomie wieków pracował z Fernando Santosem w FC Porto i AEK-u Ateny. Srebrny medalista IO 1992 jest pod ogromnym wrażeniem jego osobowości. Nam opowiada kilka historii i anegdot o portugalskim trenerze.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty: Czy Fernando Santos jako selekcjoner to dobry wybór dla reprezentacji Polski?
Grzegorz Mielcarski, były gracz m.in. FC Porto, Salamanki, AEK-u Ateny, 10-krotny reprezentant Polski: Moja ocena na pewno jest subiektywna, mam olbrzymi sentyment do trenera Santosa, z którym pracowałem zarówno w FC Porto, jak i AEK-u Ateny. Jestem przekonany, że ten wybór to bardzo dobra decyzja. Mówię tak, bo go znam. To człowiek z charyzmą i silną osobowością. Najbardziej w nim cenię uczciwość. Żaden z piłkarzy nigdy nie narzekał, że trener był wobec niego niesprawiedliwy. To jest w ogóle – że tak prosto to ujmę – dobry człowiek, wychowany na wartościach, religijny. Ma swoje przekonania, zasady i mocny kręgosłup moralny. I jeszcze coś: on potrafi przekonać zawodnika do swojego pomysłu w taki sposób, że później piłkarz w tę ideę wierzy absolutnie i realizuje ją na boisku. Niewielu trenerów ma taki dar. Santos go ma.
Ci, którzy oglądali konferencję przedstawiającą nowego selekcjonera, pewnie zauważyli ten spokój bijący od Portugalczyka. I on taki spokój ma zawsze i – co więcej – tym spokojem zaraża otoczenie. To bardzo cenna cecha, bo to pomaga opanować nerwy zawodnikom. On nie dokłada im dodatkowego napięcia i stresu, gdy jest trudny moment meczu, on im tych emocji ujmuje. Potrafi słabszemu mentalnie zawodnikowi dodać trochę pewności siebie. Jestem przekonany, że nasi reprezentanci to docenią i będą go szanowali. Bo i on wszystkich bardzo szanuje. Pewnie dlatego piłkarze jego kolejnych klubów i reprezentacji idą za nim jak w ogień. On w żadnym miejscu, gdzie pracował, nie stracił szatni, zawsze zawodnicy byli za nim. Nigdy go nie zostawili.
W ostatnich latach w naszej reprezentacji pozycja piłkarzy bardzo wzrosła. Pytanie, jak sobie z tym poradzi Fernando Santos?
On ma charyzmę, którą się wyczuwa, kiedy trener pierwszy raz wchodzi do szatni. Nasi reprezentanci też wyczują, że mają do czynienia z człowiekiem poważnym, doświadczonym i mądrym. Piłkarze to inteligentni ludzie, nie pozwolą sobie na rzeczy, na które być może wcześniej sobie pozwalali. A gdyby jednak była taka potrzeba, to trener Santos potrafi przywołać każdego zawodnika do porządku. On jest osobą wymagającą. Wymaga dużo od piłkarzy, ale też od siebie i sztabu. Trener jest wyczulony na punkcie nielojalności czy prób grania pod indywidualny interes jakiegoś zawodnika. Stąd to tak silnie akcentowane na konferencji “my”, bo dla niego najważniejsza jest drużyna, dobro wspólne. Kto tego nie rozumie, będzie miał ciężko.
ZOBACZ WIDEO: To będzie coś nowego. Fernando Santos zaskoczył
Wszyscy szybko się przekonają, że szef jest jeden i ośrodek decyzyjny jest jeden. Dla Santosa jest jasne, że to on bierze na barki odpowiedzialność za kadrę i wytycza kierunek. Komu nie po drodze, droga wolna. Ale – co ważne – on nikogo nie straszy. On będzie uśmiechnięty, będzie z zawodnikami rozmawiał, przedstawi zasady i reguły, jakie będą obowiązywać w reprezentacji i będzie oczekiwał, że to będzie przez wszystkich przestrzegane. Zdradzę tylko, że Santos jest świetnym obserwatorem. On wychwyci najmniejszy nawet niuans, szybko zauważy, jeśli dyscyplina w jakimś miejscu zacznie się rozłazić i to od najprostszych rzeczy, na przykład spóźnienia, albo poważniejszych, jak przyjmowanie kogoś w hotelu.
Podobno na jakiś mecz Santos nie zabrał piłkarza, który się spóźnił dwie minuty na zbiórkę przed wyjazdem.
Takich historii jest wiele. Na jednym z treningów w AEK-u graliśmy wewnętrzny mecz, a sędziował Santos. Wiadomo, jak to w takich gierkach jest, każdy chce wygrać, udowodnić wyższość nad kolegami. Podczas jakiejś spornej sytuacji na boisku ważny piłkarz, reprezentant Grecji, Wasilis Tsiartas miał pretensje, że Fernando Santos podjął złą decyzję sędziowską. Reakcja naszego trenera była niesamowita. Przerwał grę, wezwał do siebie Tsiartasa, wręczył mu gwizdek i powiedział: “Od tej pory ty będziesz sędziował ten mecz”.
Wszyscy zbaranieliśmy. Wasilis próbował coś wyjaśniać, że on nie chce sędziować, ale Santos był nieubłagany. Zszedł z boiska, stanął za linią boczną i czekał, aż Tsiartas zacznie sędziować. Zrobiło się totalnie cicho, wszyscy czekali, jak to się skończy. Tsiartas stał na środku z gwizdkiem w ręku, kompletnie nie wiedział, co robić. A trener kazał grać dalej i wołał z boku: “Nie słyszę twojego gwizdka! Sędziuj!”. Tsiartas cały się trząsł, miał dosyć. Dostał wielką nauczkę, żeby już nigdy nie podważać autorytetu trenera. Zresztą, każdy z nas też wtedy odebrał dobrą lekcję, nie tylko Wasilis. Nikt nigdy później nie narzekał już na sędziowanie trenera w wewnętrznych gierkach. Ale na co dzień trener Santos nie musiał się uciekać do takich metod. Raczej był dla piłkarzy jak ojciec, którego oni szanują, a on im wskazuje kierunek, w którym mają zmierzać.
Fernando Santos podczas Euro 2016
Pytam o trzymanie dyscypliny, bo jest wiele komentarzy, że skoro Santos potrafił opanować wielkie ego Cristiano Ronaldo, to opanuje także ego Roberta Lewandowskiego.
Jestem pewien, nie będzie miał żadnego problemu, żeby powiedzieć Robertowi twarzą w twarz, czego od niego oczekuje. Ale Santos tego samego będzie wymagał od Lewandowskiego, co również od 23. zawodnika w kadrze. Dla Santosa hasło “my” nie jest jedynie pustym sloganem – to jego trenerska filozofia. I on ją będzie egzekwował wobec wszystkich kadrowiczów tak samo. Rzeczywiście, kiedy stało się to konieczne, na mundialu w Katarze pokazał swoją władzę także wobec Cristiano Ronaldo i posadził go na ławce rezerwowych. Ale zrobił to wtedy, kiedy już musiał, bo zostały przekroczone pewne granice. Wcześniej umieli znaleźć kompromis.
Myślę jednak, że nie ma też co demonizować Roberta, bo reprezentacja wiele mu zawdzięcza. Jego trzeba dla kadry pozyskać, a nie straszyć przykładem, jak sobie poradził trener Santos z Cristiano. “Lewy” mówił na mundialu, po meczu z Francją, że jeśli ma nadal grać w kadrze, to chce czuć radość z gry. Mam dla niego dobrą informację: to jest całkowicie zbieżne z filozofią Santosa. On mi kiedyś powiedział: “Greg, tylko piłkarz szczęśliwy jest w stanie robić z piłką rzeczy niemożliwe”. Sens tych słów tak naprawdę zrozumiałem dopiero po latach, a jest on prosty: do piłkarza trzeba dotrzeć, trzeba sprawić, żeby zadania realizował z radością, a nie wbrew sobie. Jestem pewien, że Santos i Lewandowski będą się rozumieli znakomicie.
A czy pan nie podziela obaw, że trener, który ma 68 lat, nie ma już tego żaru w oczach, tego błysku, tej chęci zwyciężania? Że może być syty, zawodowo wypalony?
Ja w ogóle nie mam takich obaw. On jest jak żołnierz, cały czas w pełnym uzbrojeniu, gotowy do wypełnienia misji. Jemu cały czas się chce. Mógłby odcinać kupony od sławy w jakimś kraju arabskim za wielkie pieniądze, ale postawił na pracę z reprezentacją Polski. To pokazuje, że cały czas mu się chce być w tej dużej piłce, że nie interesują go peryferia futbolu. On przez całą swoją karierę miał chyba tylko trzy miesiące przerwy od pracy. Dla niego prowadzenie drużyny to naturalne środowisko. Futbol jest dla niego jak tlen. Santos uwielbia swoją pracę, potrafi się jej całkowicie poświęcić.
Jakie ma pan obawy związane z pracą nowego selekcjonera w Polsce?
Jeśli w ogóle mógłbym mieć jakieś niepokoje to raczej nie te związane z osobą trenera, a bardziej – przepraszam, że to mówię – z naszym środowiskiem piłkarskim. Wiemy, że w polskim futbolu są różni ludzie, więc nie chciałbym, żeby tak dobry fachowiec odbił się od ściany niemożności. Pamiętamy, jak zaczynał, a jak skończył Leo Beenhakker. Nie chciałbym, żeby tamta sytuacja się powtórzyła. Bo nawet najlepszy fachowiec musi mieć wsparcie środowiska, w którym pracuje. Chodzi o to, żeby wszyscy wiosłowali w tym samym kierunku, a różnie z tym u nas bywało.
Opowiem historię z okresu naszej wspólnej pracy z trenerem Santosem w FC Porto. To była drużyna pełna gwiazd. W zespole było aż 30 zawodników, w tym 17 reprezentantów różnych krajów. Wszystkich się do składu upchnąć nie dało, więc nie każdy był zadowolony. Santos był u nas pierwszy sezon, a trafił do FC Porto z małego klubu, ligowego średniaka, Estrela Amadora. Nie wszyscy w naszej drużynie byli przekonani, że to odpowiedni trener do prowadzenia takich gwiazd. Kiedy więc przegraliśmy dwa mecze z rzędu, pojawiły się plotki, że część piłkarzy gra przeciwko trenerowi, na jego zwolnienie. Wtedy do akcji wkroczył prezydent klubu. Zszedł do szatni i przy trenerze powiedział do piłkarzy: “Jeśli któryś z was myśli, że zwolnię trenera Santosa, to jest w dużym błędzie. Trenera zapraszam teraz do siebie do biura, bo chcę natychmiast przedłużyć kontrakt o dwa lata. A komu nie po drodze z tym szkoleniowcem, niech do mnie przyjdzie, rozwiążemy umowę”.
Grzegorz Mielcarski bardzo dobrze zna Fernando Santosa
I wyszedł. To było kapitalne wzmocnienie pozycji trenera, wszyscy wiedzieli, że on tu jest szefem i zostanie na dłużej. Później okazało się, że prezydent FC Porto miał rację, bo Santos wygrał mistrzostwo, Puchar i Superpuchar. Ale stało się tak dlatego, że trener wiedział, że może zmieniać zespół, przebudowywać, że nie musi grać na wynik, bo jego pozycja jest mocna. Bardzo bym chciał, żeby nowy selekcjoner także u nas miał tak mocne wsparcie przełożonych. Żeby stali za nim murem, bo tylko tak coś można osiągnąć w futbolu.
Przyda się też wsparcie kibiców, którzy przyjęli wybór Santosa pozytywnie, z dużymi nadziejami.
Myślę, że nasi kibice go pokochają tak, jak pokochali go Grecy. Oni bardzo szybko docenili fakt, że Fernando Santos oddał im się w całości. Ma w Grecji wielki szacunek, co w kraju tak gorących głów nie jest takie łatwe. Santos tak rozkochał w sobie piłkarzy, że zapraszali go nawet na swoje wesela. Proszę zauważyć, że dla Santosa nie było żadnym problemem – w odróżnieniu od Paulo Sousy – mieszkanie na stałe w Polsce. On sobie tego w ogóle nie wyobrażał inaczej. Wiedział, że jeśli chce się coś robić na poważnie, to nie można tego robić na odległość. Przeprowadza się tu z rodziną, chce poznać nasz kraj, ludzi, nasz sposób myślenia. On chce być obecny w polskim futbolu, chce być jego integralną częścią, a nie gościem. Gdy usłyszałem, jak mówił ze sceny “od dzisiaj jestem Polakiem”, to aż mi ciarki po plecach przeszły. Bo wiem, że on tak czuje, że mówi to naprawdę, a nie na pokaz. I mówi do nas dojrzały człowiek, który wie, co chce powiedzieć. Widać, że on za reprezentację Polski już się czuje odpowiedzialny.
Nie przydałby się przy reprezentacji Polski ktoś taki jak pan czy Andrzej Juskowiak? Kto zna dobrze polski futbol, ale jednocześnie zna też język portugalski, żeby w roli dyrektora reprezentacji pomóc Santosowi jak najlepiej wejść w swoją pracę? Była jakaś propozycja pod pana adresem z PZPN?
Nie, ja takiej propozycji nie dostałem. Nie widziałem się też z trenerem, rozmawialiśmy tylko telefonicznie. Zadzwonił do mnie dopiero, gdy wylądował już w Polsce. I mówi: “Greg, nie dzwoniłem do ciebie wcześniej, bo poproszono mnie, żeby wszystko zachować w największej tajemnicy”. Co też pokazuje, jakim jest człowiekiem, obiecał nie puścić pary z ust, to tego dotrzymał.
A wracając do funkcji dyrektora reprezentacji… Skoro w Portugalii mają w tej roli Joao Pinto, a w Niemczech całe lata mieli Olivera Bierhoffa, który działał ręka w rękę z kolejnymi selekcjonerami, to chyba najlepiej pokazuje, że ktoś taki jest przy kadrze potrzebny. Pokazało to dobitnie to całe niezdrowe zamieszanie wokół naszej reprezentacji na mundialu w Katarze. Zabrakło łącznika między piłkarzami a trenerem, między trenerem a prezesem, piłkarzami a dziennikarzami. To jest m.in. rola takiego dyrektora reprezentacji.
Pan, zdaje się, miał też okazję przekonać się o tym, że trener Santos to człowiek z zasadami i zdrowym kręgosłupie moralnym. Chodzi mi o pana proces sądowy z AEK-iem, w którym Santos zeznawał jako świadek.
O rety! Gdzie pan odgrzebał tę historię! No rzeczywiście była taka sytuacja. Mieliśmy wtedy w klubie takiego szalonego prezesa, który był bardzo bezkompromisowy, nie brzydził się żadnych metod. Chciał, ze mną rozwiązać kontrakt, bo byłem długo kontuzjowany. Ja się oczywiście na to nie zgodziłem. Sprawa skończyła się w sądzie. Prezes uznał, że zatrudniony w klubie jako trener Fernando Santos, będzie dobrym świadkiem, bo zezna tak, jak tego oczekiwał prezes. Ale tu się oszukał. Bo Santos powiedział w sądzie, że te wszystkie wymyślone zarzuty pod moim adresem są nieprawdą. Wyobraża pan to sobie? Santos ryzykował wtedy zwolnieniem z pracy, a mimo to uznał, że nie będzie mówił nieprawdy. Mocno się naraził prezesowi, ale ocalił swój autorytet. On ma taką filozofię życiową: najpierw trzeba być człowiekiem, a dopiero później trenerem.
Rozmawiał Dariusz Tuzimek
Zgłoś błąd
Polska
Reprezentacja Polski
Piłka nożna
Grzegorz Mielcarski
Fernando Santos
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Komentarze (1)