Ja ze swojej lekcji nie mogę już skorzystać, ale może innym przyda się ta rada: trzy pierwsze sezony Wikingów: Walhalli powstawały jako całość, i tak też najlepiej będzie się je oglądało – jako całość.
Źrodło fot. Źródło fot.: Wikingowie: Walhalla, Jeb Stuart, Netflix, 2022
i
Po pełnym akcji finale pierwszego sezonu Wikingowie: Walhalla wrócili z nowymi odcinkami. Harald, Leif i Freydis, zmuszeni do opuszczenia Kattegat, muszą przegrupować się i opracować nowy plan, tym bardziej że w brutalnej walce stracili wielu sojuszników. Pierwszy sezon serialu był obiecujący, dlatego chętnie przysiadłam do seansu dalszej części opowieści, gdy ta zadebiutowała na Netfliksie. Niestety, kontynuację dotknął problem, który dowodzi, że ten serial o wiele lepiej będzie się oglądało dopiero wtedy, gdy zadebiutuje trzeci sezon. Na czym ten problem polega?
Źródło fot.: Wikingowie: Walhalla, Jeb Stuart, Netflix, 2022
Sezon 1, 2 i 3 utworzą spójną całość
Są seriale, których sezony strukturą przypominają kolejne tomy powieści, to znaczy opowiadają osobne historie, będące częścią większej opowieści. Są też takie, których sezony można porównać do następnych rozdziałów, i do tej drugiej kategorii zaliczyłabym Wikingów: Walhallę od Netfliksa. Zresztą Jeb Stuart podczas wywiadu dla portalu Collider sam przyznał, że trzy pierwsze sezony powstawały jako jeden blok, a po nim, jeśli Netflix na to pozwoli, ma nadejść kolejny, składający się z nowej trylogii.
Rozmawialiśmy o pierwszym, drugim i trzecim [sezonie] jako o jednym bloku, a potem, mam nadzieję, będziemy mogli zrobić czwarty, piąty i szósty, bo historia jest… Po obejrzeniu drugiego i trzeciego sezonu przekonasz się. To prawie jak powieść.
Już samo to, w jaki sposób ta produkcja powstawała, może sugerować, jak została zbudowana. I to pomimo tego, co Stuart dodał później we wspomnianym wywiadzie, twierdząc, że kolejne sezony poradziłyby sobie jako samodzielne twory. Jestem innego zdania. Widać, że drugi sezon jest bezpośrednią, silnie powiązaną kontynuacją pierwszego, i to na tyle, że pierwszy odcinek tegorocznej serii można określić jako zagubiony fragment poprzedniej. I po tym, jak zakończył się drugi sezon, można przypuszczać, że podobnie będzie w przypadku trzeciego, który na początku powinien domknąć drugi akt.
Źródło fot.: Wikingowie: Walhalla, Jeb Stuart, Netflix, 2022
Nie spoilerując niczego, napomknę tylko o tym, że drugi sezon zakończył się w momencie dalekim od punktu zwrotnego, który można by było uznać za wyraźne zakończenie pewnego etapu historii i początek kolejnego, naprowadzający nas na to, dokąd historia będzie zmierzała. I właśnie przez wzgląd na taki podział, gdzie zakończenia kolejnych aktów nie przypadają na koniec poszczególnych sezonów, ale na początek lub jeszcze dalsze części kolejnych, uważam, że nowych Wikingów oglądałoby się najlepiej dopiero po premierze trzeciego sezonu, mając dostęp już do całości.
W tej chwili, po zakończeniu drugiej serii, widzowie zostali pozostawieni w miejscu, w którym wciąż mają więcej pytań niż odpowiedzi, a okres ciszy przed burzą, którym były te spokojne, nieco dłużące się odcinki, nie został jeszcze w żaden sposób wynagrodzony. Po kilku godzinach oczekiwania na tę burzę przyjdzie im – a raczej nam, ponieważ również znajduję się w tym gronie – poczekać jeszcze rok, jeśli nie dłużej. W zależności od tego, kiedy Netflix zdecyduje się udostępnić nowe odcinki.
I to też zwraca uwagę na pewien problem z budową tego serialu. Ze względu na to, że na cały drugi sezon przypadł okres, w którym bohaterowie wylizują rany, odbudowują siłę i szukają nowych sojuszników, wydaje się on mocno oderwany od głównej osi fabularnej, do której najpewniej powróci w kolejnym akcie. Twórcy mocno przeciągnęli ten okres, który podczas seansu okropnie się dłuży i sprawia wrażenie przegadanego, a najgorsze wydaje się to, że przetrwanie tego nie zostaje w żaden sposób wynagrodzone. I po obejrzeniu tych ośmiu odcinków aż chce się zapytać – to tyle? Nie dzieje się nic, co mówiłoby: „Właśnie na to, widzu, czekałeś przez te kilka godzin”. Zamiast tego dowiadujemy się, że na cokolwiek czekaliśmy, poczekamy znacznie dłużej.
Źródło fot.: Wikingowie: Walhalla, Jeb Stuart, Netflix, 2022
Tego problemu nie byłoby, gdyby serial miał inną budowę albo gdybym wstrzymała się z seansem do premiery trzeciego sezonu, na który najpewniej zaplanowany jest jakiś punkt kulminacyjny, biorąc pod uwagę to, że ma on zakończyć ten blok historii. Sama z tej lekcji już nie skorzystam, ale jeśli ktoś jeszcze zastanawia się nad przystąpieniem do oglądania Wikingów: Walhalli, to warto jeszcze trochę się z tym wstrzymać. Trzeci sezon dostał już zielone światło od Netfliksa, zatem wiemy na pewno, że powstanie, i jeśli twórcy wyrobią się z nim w takim samym czasie, co z drugim sezonem, to możemy spodziewać się, że obejrzymy go w 2024 roku. A wtedy będzie można przystąpić do oglądania go tak, jak do czytania dobrej powieści – zamiast wyrywkowo zapoznawać się tylko z częścią jej rozdziałów, które bez zakończenia nie mają wiele sensu, od razu pochłonąć całość.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS