Prawie 12 lat temu miała miejsce premiera jednej z najbardziej rozbudowanych gier RPG wszech czasów. Dla mnie była to wybitna podróż w nieznane, pełna przygód, magii oraz miecza. Mimo iż główna linia fabularna była do cna przesiąknięta oklepanymi już schematami, to właśnie otwarty świat oraz dosłowny ogrom zadań pobocznych, umożliwiał jeszcze głębsze poznanie nowego świata jak i jego – często nietuzinkowych – tajemnic. W dniu swojej oficjalnej premiery podstawowa wersja gry oferowała aż nadto doświadczeń, wystarczających nawet na kilka dni zabawy, gdy inne tego typu produkcje starczały na ledwie 6-9 godzin gameplayu, licząc fragmenty z lizaniem ścian.
Miłego początki
Przed Skyrimem moja droga gracza komputerowego była bardzo wyboista i niepewna. Nigdy nie byłem miłośnikiem gier RPG, a szczególnie takich z otwartym światem. Za młodu ogrywałem głównie klasyki z trybem samotników w Dungeon Siege, pierwszych Diablo czy mój ulubiony – Dark Messiah. Szczególnie ten ostatni zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Dynamiczna rozgrywka ze spin offem fabularnym w tle, rozbudowany system walki bezpośredniej jak i dystansowej, możliwość ingerowania w świat, doskonała fizyka … dużo by wymieniać, ale w moich oczach to był jakiś obłęd (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Od 2006 roku rozpocząłem więc batalię z innymi tytułami spod szyldu role-playing game, poszukując kolejnej, wymarzonej produkcji. Na mojej drodze stanął m.in Titan Quest, Dungeon Siege II, Divinity II czy właśnie The Elder Scrolls IV: Oblivion.
Mimo iż Oblivion miał swoją premierę jeszcze przed wejściem rynkowym Dark Messiah, nie mogłem wykrzesać w sobie siły, by ogarnąć ten tytuł. Straszliwie odpychała mnie warstwa wizualna gry – jej nabzdyczone kolory, interfejs oraz ogólny wygląd gry. Miałem może ze 2-3 epizody, w których starałem się przejść grę, ale zazwyczaj po paru godzinach musiałem robić sobie kilkutygodniowe przerwy. Nie udało mi się jej nigdy skończyć, ale nie rozpaczałem zbytnio z tego powodu. Tym bardziej że za rogiem czaił się Skyrim. A na taką premierę nie mogłem narzekać.
Dzień 11 listopada 2011 roku będę pamiętał bardzo dobrze. Długo wyczekiwana premiera piątej odsłony serii The Elder Scrolls, szybki bieg do sklepu po wydanie płytowe, a po powrocie … gorączka i jelitówka. Najgorsze 3 dni w moim życiu gracza komputerowego. Nie tylko ze względu na rozkładającą chorobę, ale i telefony od znajomków, jaki właśnie wbili poziom i w jakim kierunku rozwijają klasę postaci. Takie słowa potrafiły bardzo mocno zaboleć, tym bardziej gdy mój przyjaciel (po tym zdarzeniu nasze drogi się rozeszły) przymusowo opowiedział mi ze szczegółami wątek główny i całkowity czas, jaki poświęcę na zakończenie historii. Byłem zdruzgotany, że gra, którą tak mocno wyczekiwałem, starczała na około 20-27 godzin, by można było zakończyć wątek główny. Na szczęście wszystko okazało się gówno wartą informacją, gdyż moje pierwsze podejście do wątku głównego zajęło mi ponad 129 godziny. Tak to jest jak taki kolo nazywa się graczem, a nic z gry nie wyciągnie.
Przepiękny, otwarty świat
Gdy pierwszy raz zasiadłem do produkcji, niewiele wiedziałem o mechanice gry, a przede wszystkim tworzeniu klasy postaci. Postawiłem na Norda i bezpośrednie łupanie wrogów za pomocą wielkiego, dwuręcznego miecza, niczym Guts w Berserku (chociaż to była domyślnie szpachla do pieca). Po kilku godzinach spędzonych w tym jakże mroczniejszym niż Oblivion świecie, szybko zrozumiałem, że brnięcie w linii całkowitego wojownika, na dłuższą metę będzie nie tylko uciążliwe, ale i trudne. Niska odporność na żywioły, słabe zaklinanie ekwipunku … Zdecydowałem się na drugie podejście, tym razem tworząc postać znacznie bardziej rozbudowaną, domyślnie przygotowaną na każdy rodzaj przeciwności losu. Głównym założeniem była walka w zwarciu i rażenie w dalej postawionych wrogów silnymi strzałami, gdy podchodzili bliżej, stawiałem magiczne pułapki i zaczynałem okrutną walkę w zwarciu.
Swoje umiejętności przekuwałem w alchemię, zaklinanie i kowalstwo, tworząc bardzo potężne przedmioty, co przełożyło się także na spore zyski i przychylność sprzedawców. Dzięki temu żonglowałem złotymi funduszami, kupowałem unikalne wyposażenie i dość szybko udało mi się zbić najwyższe poziomy w grze. Zdecydowałem zboczyć z głównej ścieżki gry, tuż po wizycie w zimnych komnatach Siwobrodych. Każda na nowo odwiedzona lokacja była przeze mnie eksplorowana – jaskinia, miejsce mocy, fort. Lokacje, które domyślnie były dla mnie za trudne, oznaczałem w papierowym kajeciku, że należałoby je odwiedzić w późniejszym etapie gry. Dzięki takiej – wzmożonej – eksploracji świata gry, natrafiłem na wiele unikalnych ksiąg, legendarnych przedmiotów oraz pomniejszych zadań jeszcze mocniej wpływających na ten, jakże rozbudowany świat Skyrim.
Może nie każdy byłby w stanie udźwignąć tyle ile ja, ale główny zapis z gry, który dumnie trzymałem od wersji 1.01 do obecnej (1.6.659.0.8), wynosi nabite 1726 godzin 45 minut. Taki wynik udało mi się uzyskać podczas pełnego doświadczenia w podstawce Skyrim, bez przerywania dialogów i dogłębnego czytania, zbieranych podczas przygody ksiąg. Na taki wynik zebrały się również dwa pełnoprawne dodatki – Dragonborn oraz Downguard, nie zapominając o pomniejszych aktualizacjach, wprowadzających nowe lokacje, bronie i zadania. Od czasu do czasu – teraz znacznie rzadziej – powracam do produkcji, gdyż pozostało mi jeszcze troszkę miejsc do odkrycia, zadań do wykonania. Skyrim w obecnej formie cierpi niestety na pewne pomniejsze błędziki, szczególnie w sferze zadań głównych i pobocznych. Uniemożliwiają one zakończenie misji, gdyż dla przykładu: nie wykonaliśmy zadania pośredniego, nie mamy jeszcze dostępu do tego miejsca lub nasze stosunki z danym NPC uległy znacznemu pogorszeniu. Często było też tak, że eksplorując bogaty świat gry, udało nam się uzyskać dostęp do lokacji / zadania, niedostępnego dla nas w tym momencie zabawy. Prowadziło to często do kuriozalnych sytuacji, w których nie dało się otworzyć drzwi, bo nie mieliśmy odpowiedniego klucza … który można było uzyskać w innym zadaniu, o którym gra już nas nie uraczyła poinformować.
Do Skyrim wracam szczególnie w dłuższe święta, weekendy, ale i w momencie, gdy na rynku panuje growa posucha. Są to momenty, gdy wyjdzie jakaś gra AAA, która nie nacieszy oka dłużej niż 8-10 godzin. Zwykle gry kooperacyjne i wieloosobowe nie potrafią zatrzymać mnie na dłużej, gdyż bardzo często ulegam sugestii nowego tytułu – ot, nie potrafię zbyt długiego czasu poświęcić grze … Skyrim w tym przypadku jest moim cyfrowym fenomenem. Mimo iż od premiery minęło niedawno 11 lat, gra ta wciąż oferuje ogrom możliwości, sztucznie rozwijanych przez zaawansowane zespoły moderskie. Ilość modyfikacji do Skyrim potrafi przerosnąć niejedne oczekiwania. Odnowione wizualnie efekty, lepsza jakość tekstur, rozbudowane mechaniki czy choćby nowe postacie, klasy, wyposażenie … Skyrim jest niczym otwarta księga spisana przez twórców a jej puste kartki, umożliwiają dopisywanie coraz to nowszych historii.
Nostalgia i powroty
Niedawno sięgnąłem po zbiorcze wydanie Skyrim Anniversary Edition, które domyślnie zastąpiło mi fizyczne wydanie gry oraz wersję na platformę Steam. Jako gracz komputerowy bardzo spodobała mi się forma dystrybucji sklepu GOG, w którym każda zakupiona gra, daje możliwość zgrania jej cyfrowej zawartości w postaci plików gry, uaktualnień oraz dodatków. W ten sposób sprawnie omijam platformowe zabezpieczenia czy wymuszane często synchronizacje z chmurą. Co ciekawe, okazało się, że na tej wersji gry, działają moje zapisy z wersji płytowej produkcji. Największym zaskoczeniem była jednak poprawka, umożliwiające mi dokończenie zadań, które były zablokowane w edycji płytowej i Steam.
Moim zdaniem studio Bethesda stworzyło istne arcydzieło cyfrowe, prawdziwą rewolucję, którą bardzo trudno będzie przerosnąć. Do tej pory Skyrim cieszy się dużą popularnością, o czym świadczą m.in opinie w serwisach growych. Mimo iż gra ma już swoje na karku, wciąż raczy nas przepiękną otoczką audio-wizualną, wielowątkowością zadań pobocznych oraz satysfakcjonującą walką. W moim odczuciu to arcydzieło, stworzone dla graczy, przez graczy. Wbicie platyny w Skyrim do najtrudniejszych zadań w grze nie należy, ale ukończenie jej na 100% zajmie mi przynajmniej kolejne kilka lat. Ewentualnie zrobi to za mnie mój syn (będę o to walczył). A dla entuzjastów dobrej nuty, motyw główny 😀
* – klucz recenzencki, umożliwiający mi choćby import zapisu z wersji fizycznej gry, otrzymałem od sklepu GOG.com. Dzięki za wsparcie!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS