Agnieszka Szczepańska, „Wprost”: Trudno znaleźć w internecie choć jeden pozytywny komentarz o „Spare” – książce księcia Harry’ego, która ujrzała światło dzienne. Dominują opinie, że to katastrofa wizerunkowa, z której syn króla Karola się nie podźwignie.
Dorota Babilas: Przeglądając brytyjską prasę i tamtejsze programy telewizyjne nie mam złudzeń, że książę Harry nie ma co liczyć na wsparcie rodzimych dziennikarzy. Nie udało mi się znaleźć żadnej pozytywnej recenzji tej książki. Ponoszą się głosy wzywające do odebrania księciu tytułu arystokratycznego, jak miało to miejsce w przypadku Edwarda VIII, który abdykował dla amerykańskiej rozwódki Wallis Simpson. Choć wtedy sytuacja była zupełnie inna – Edward stracił koronę ale tytuł zachował. W przypadku Harry’ego postulaty są ostrzejsze, że powinien po prostu nazywać się Harry Windsor.
Na co liczył? Chodziło o dorobienie się fortuny czy może była to jakaś forma terapii, rozliczenia się z członkami rodziny, którzy w jego opinii nie traktowali go tak, jak na to zasługiwał?
Myślę, że nie czekał na pochlebne opinie a raczej dobre wyniki sprzedaży. Jest powiedzenie: „Nieważne, jak o tobie mówią, byle nie przekręcali nazwiska”. Złe komentarze też są reklamą. Jest takie pojęcie jak hate-read, a więc ludzie czytają tylko dlatego, że nasłuchali się o czymś złych opinii. Na tym zasadza się cała współczesna kultura celebrytów. Rzadko kiedy można znaleźć coś pozytywnego o Kardashiankach, a jednak cała rodzina zrobiła na popularności wielki majątek. Być może Harry i jego żona, Meghan zamarzyli o takiej sławie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS