Maciej Pieczyński: Jak wspomina pani pierwszy dzień wojny?
Jarosława Krawczenko: Miałam już wcześniej przygotowaną walizkę, aby w razie czego błyskawicznie się spakować. Mimo to do końca nie wierzyłam, że wojna może wybuchnąć. 24 lutego obudziłam się dość późno. Zobaczyłam mnóstwo nieodebranych połączeń i powiadomień w telefonie. W końcu dodzwoniła się do mnie moja matka. „Zaczęło się” – usłyszałam od niej. Gdy zrozumiałam, co się stało, moją pierwszą myślą było: „Trzeba zadbać o swoje podstawowe potrzeby, zrobić to, co mogę i co ode mnie zależy”. Usiadłam więc i szybko coś zjadłam. Chciałam nabrać sił, na wypadek gdyby trzeba było szybko uciekać. Potem przeszłam się po okolicy sprawdzić, jaki jest stan okolicznych schronów przeciwlotniczych. Okazało się, że fatalny. Zrobiłam zdjęcia, filmy i rozesłałam do znajomych i tych, którzy obserwują mnie w mediach społecznościowych. Mój blok jest nowoczesny i przeszklony, więc postanowiłam przenieść się do mieszkania koleżanki, która wyjechała za granicę i zostawiła mi klucze. Jej blok był stary i wyglądał na tyle solidnie, że mógł wytrzymać nalot. Jednak szybko okazało się, że to niebezpieczne, bo niedaleko znajdowała się fabryka, którą Rosjanie celowo ostrzeliwali. Ostatecznie pierwsze dni spędziliśmy z moim partnerem w schronach. Szybko zaczęłam się angażować jako wolontariuszka. Przygotowywałam koktajle Mołotowa. Dzięki temu, że mam dużo obserwujących w Internecie, mogłam pomóc w załatwianiu benzyny na ten cel, ale też np. organizować transport dla tych, którzy uciekali z Kijowa.
Na ile bezpośrednio doświadczyła pani działań wojennych, zagrożenia życia?
Tylko raz zdarzyło mi się odczuć wojnę na własnej skórze. Pewnej nocy bomba trafiła w sąsiedni budynek. W sąsiedniej klatce powylatywały szyby w oknach. Moim blokiem zatrzęsło od wybuchu.
Podobno do alarmów przeciwlotniczych i permanentnych nalotów można się przyzwyczaić. Naprawdę?
Tak. W pierwszych dniach nie wiedzieliśmy, jak to działa. Na dźwięk alarmu błyskawicznie uciekaliśmy do schronu. Potem zaczęliśmy czytać, dowiadywać się i kalkulować. Scenariusz nalotów stawał się przewidywalny. Za każdym razem Rosjanie wystrzeliwali ok. 100 rakiet. I było wiadomo, że celują przede wszystkim w obiekty infrastruktury. Jeśli w okolicy, w której się znajduję, takich obiektów nie ma, to mogę się czuć prawie bezpieczna. Prawie, bo choć rakieta na mnie nie spadnie, to już jej odłamki po zestrzeleniu przez obronę przeciwlotniczą mogą we mnie trafić. Tak czy inaczej, wiemy już, że jeśli np. dziś jest zmasowany atak rakietowy, to jutro Kijów będzie już bezpieczny, a Rosjanie ograniczą się do ostrzałów terenów przyfrontowych, przy użyciu artylerii krótkiego zasięgu.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS