Sztramberk (Štramberk) to niewielka, urokliwa miejscowość w Czechach, która leży zaledwie 50 km od polskiej granicy. Nad miastem góruje wieża Truba, pozostałość po średniowiecznym zamku, na krzywym rynku wycieczka klasowa pozuje do zdjęcia, a w powietrzu unosi się zapach pierników. Na bazie tragicznej historii, a raczej legendy, stworzono lokalny przysmak i symbol miasta. Ale po kolei.
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
Dlaczego Sztramberk bywa nazywane “morawskim Betlejem”? – Pierwszym osadnikom, którzy na początku XIII wieku przybyli w te rejony, krajobraz przypominał ten znany z Biblii. Wzniesienia przywoływały skojarzenia do góry Kalwarii. Później, gdy w XVIII wieku szalała kontrreformacja, w miasteczku zbudowano duży kościół, a także stacje drogi krzyżowej, nieoficjalna nazwa “morawskie Betlejem” przylgnęła do Sztramberka na dobre – opowiada Dita Korcák, nasza przewodniczka.
Wydawać by się mogło, że osada otulona wzgórzami jest na tyle dobrze ukryta przed światem, że jej mieszkańcom nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Jednak zło dotarło także tutaj. W 1241 roku Europa Środkowa zmagała się z najazdami Mongołów. Wkrótce Tatarzy zaczęli terroryzować sztramberczan. Mieszkańcy uciekli z miasta, schronienia szukając na pobliskiej górze Kotouc. Jak udało im się ujść z życiem? Jedni mówią, że zdarzył się cud i w dniach najazdu Tatarów spadł tak ulewny deszcz, że doszło do przepełnienia stawu, który znajdował się na wzgórzu. A ponieważ najeźdźcy rozbili swój obóz poniżej zbiornika, woda zalała obozowisko, część wojowników się utopiła, a część salwowała się ucieczką.
Nad miastem góruje wieża Truba stmilan / shutterstock
Inni piszą, że to sprytni mieszkańcy doprowadzili do zalania obozu wrogów i spuścili wodę ze zbiornika. Te dwie wersje łączy finał tej historii i makabryczne znalezisko, którego dokonali ocalali mieszkańcy. Gdy przeszukiwali opustoszały obóz wroga, znaleźli worek pełen odciętych uszu pokonanych chrześcijan. Takie trofeum miało trafić do chana jako dowód zwycięstwa nad Europą.
Stało się na opak. “Sztramberskie uszy” są symbolem klęski barbarzyńców i triumfu sztramberczan nad Mongołami. Zaraz. Chwilę. Ktoś nieobeznany z tą historią może odnieść wrażenie, że worek pełen odciętych uszu jest gdzieś przechowywany i wystawiany dla zwiedzających. Nic bardziej mylnego. “Sztramberskie uszy” to piernikowy rarytas z dodatkiem miodu i korzennych przypraw, który wypiekany jest od ośmiu wieków. Jako pierwszy produkt w historii Czech został wpisany na listę produktów regionalnych. Może być wypiekany tylko na miejscu i lokalni cukiernicy od lat z dumą to czynią.
Gigantyczne ucho
Jednym z nich jest Ladislav Hezký, właściciel cukierni U Hezounu, który gości nas w swoim zakładzie. Zaprasza nas na zaplecze, pokazuje, jak powstaje sztramberski rarytas i chwali się ostatnim osiągnięciem. Udało mu się upiec wielkie, dwumetrowe ucho. Żeby to się jednak udało, potrzebował aż pięciu pomocników.
‘Sztramberskie uszy’ to piernikowy rarytas z dodatkiem miodu i korzennych przypraw Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
Sztramberskie uszy Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
Co roku, z przerwą na pandemię COVID-19, w mieście odbywa się święto sztramberskich uszu. Przyjęło się, że z roku na rok cukiernik będzie wypiekał ucho o centymetr większe od poprzedniego. W tym roku przed Ladislavem Hezkým stało ambitne zadanie – upieczenie ciasta o średnicy dwóch metrów. – Upieczenie uszu o standardowej wielkości to rutyna. Duże ucho to już wyzwanie – wspominał.
Ladislav Hezký uszka piecze od czterdziestu pięciu lat Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
Ale także wyzwanie logistyczne. Włożenie i wyjęcie ciasta do formy wymagało 12 paru rąk. Ciasto zaś ważyło 40 kg. “To jest jak loteria. Albo się uda, albo nie” – opowiadał.
Ladislav Hezký potrzebował aż pięciu pomocników do upieczenia gigantycznego ucha Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
Ladislav Hezký Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
Właściciel cukierni tłumaczył, że najtrudniejszą częścią całego procesu było włożenie ucha do stożka, w którym stygło. Trzeba było również czuwać, aby nie popękało ani nie uległo deformacji.
Zanim jednak tak się stało, masę z kilku wiader wylano na blat, w ruch poszły wałki, po czym włożono je do pieca na ok. 45 minut. Po trzech kwadransach trafiło do stożka, w którym stygło przez kolejną godzinę. Dla porównania – ciastko tradycyjnych rozmiarów stygnie dwie minuty.
Wysiłek się opłacił. Gigantyczne ucho zrobiło furorę wśród tegorocznych gości wydarzenia. 30 kwietnia zostało wystawione w Sztramberku, aby każdy mógł sobie zrobić z nim zdjęcie, a następnie zostało rozbite i zjedzone.
– Zwykle powstają w ten sposób dwa rekordy. Wielkości ucha i szybkości jedzenia – śmieje się Ladislav Hezký, który uszka piecze od czterdziestu pięciu lat. Już w wieku ośmiu lat zaczął pomagać swojej mamie, a następnie sam przejął stery w rodzinnej firmie, która z pokolenia na pokolenia pielęgnuje tradycję wypieku wyjątkowego smakołyku.
– Tyle zostało z mojego giganta – śmieje się Hezký i pokazuje nam kawałek rekordowego ucha, który cukiernik zostawił sobie na pamiątkę.
Cukiernik zostawił sobie fragment gigantycznego ucha na pamiątkę Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
Dziki Zachód w Sztramberku
Idziemy dalej. Wracamy na urokliwy, krzywy rynek, który zdobią barokowe kamieniczki i fontanna z Hygieją, grecką boginią zdrowia. Zaglądamy do kościoła św. Jana Nepomucena i do Muzeum Zdenka Buriana, który kochał przygody na Dzikim Zachodzie i ilustrował powieści m.in. Karola Maya, ale także fascynowały go prehistoryczne zwierzęta, którym poświęcił swoją książkę. Krytycy uznali ją za najwybitniejsze jego dzieło.
Domki wołoskie Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
Domki wołoskie Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
Wołoska szopka betlejemska
Po drodze na Trubę czeka nas niespodzianka. Idziemy urokliwą uliczką Jarońkovą, wokół której przycupnęły drewniane chaty. Choć są z przełomu XVIII i XIX wieku i można przez chwilę poczuć się jak w skansenie, to niektóre nadal są zamieszkane. W Sztramberku takich zabytkowych chat zobaczymy znacznie więcej. Mieszczą się przy ulicach Górna Baszta, Dolna Baszta czy Kopiec.
Jeden z domków Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
Jeden z domków Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
Drewniane domy konstrukcji zrębowej (jest ich tu 132) to pozostałość po Wołochach, pasterzach, którzy wędrując z południowych Karpat, dotarli aż do Moraw. Osiedlili się tutaj w XVI wieku. W 1969 roku czeskie Ministerstwo Kultury wpisało Sztramberk na listę zabytkowych zespołów miejskich.
– To właśnie za sprawą tych urokliwych drewnianych domków przyjęło się mówić o Sztramberku, że to Wołoska Szopka Betlejemska – dodaje Dita.
Wieża Truba Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
Truba i jaskinia Szipka
Docieramy do pozostałości zamku Strahlenberg – wieży Truba, która góruje nad miastem. Pokonując 120 schodów, wspinamy się na wysokość 40 metrów i stąd podziwiamy kolorowe dachy domów niczym z marcepana. Otoczone ze wszystkich stron górami przywołują magiczne, nie tylko biblijne skojarzenia.
Widok z wieży Truba Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
Widok na miasteczko Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
W Sztramberku koniecznie zajrzyjcie do jaskini Szipka (Šipka), która znajduje się na wzgórzu Kotouc. Powstała w epoce przedlodowcowej w wyniku działania przepływającej wody. Schronienie znaleźli tu nasi przodkowie już 32 tysiące lat temu.
Jaskinia Szipka Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
I to właśnie tutaj badacze znaleźli pozostałości po neandertalczykach, przedstawicielach kultury mustierskiej, łowcach mamutów i magdaleńskich łowcach reniferów. Naukowcy znaleźli 550 kamiennych narzędzi wykonanych z miejscowego kwarcytu, krzemienia oraz kryształu i inne przedmioty wykorzystywane w codziennym życiu kości i poroża.
Jednak znalezienie części dolnej szczęki dziecka neandertalskiego w 1880 roku było prawdziwym wydarzeniem. Profesor Karel Jaroslav Mašek mógł się pochwalić odkryciem 25 lat starszym od podobnego znaleziska w niemieckim Neandrthalu!
Poza tym w jaskini znaleziono szczątki niedźwiedzia jaskiniowego sprzed 12 tysięcy lat, lwa jaskiniowego, hieny, nosorożca włochatego, mamuta, żubra, tura, wołu piżmowego, lamparta, rosomaka czy renifera polarnego.
Jaskinia Szipka Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
Jeśli będziecie na wzgórzu Kotouc, wybierzcie się na punkt widokowy Bezruca. Znajduje się tam drewniana dzwonnica. Gdy przybywam na szczyt, kilkulatek chwyta za linę i próbuje ożywić uśpiony dzwon. Mama mu kibicuje i zachęca do działania, bo ponoć na tego, komu uda się wprawić go w ruch, czeka szczęście. Kiedyś na dzwonnicy widniał napis: “Kto mnie rozdzwoni, będzie żył aż do śmierci”.
Dzwonnica na wzgórzu Kotouc Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
Widok z wieży Kotouc Urszula Abucewicz / Gazeta.pl
Tu święta nigdy się nie kończą Richard Sevcik / shutterstock
Szopki betlejemskie
Jakąkolwiek porę wybierzecie na odwiedziny Sztramberka, czy to jesień, wiosnę, czy lato – nie spotka was rozczarowanie. W każdym świetle i o każdej porze można dostrzec jego niepowtarzalną magię.
Jeśli uwielbiacie atmosferę świąt i szkoda wam, że trwają tak krótko, powinniście czym prędzej odwiedzić Sztramberk. Na przysypanych śniegiem krętych uliczkach poczujecie się jak w bajce. Poza tym w oknach domów i zabytkowych budynków w całym miasteczku mieszkańcy wystawili szopki betlejemskie.
– Zapraszam do odwiedzenia chaty bożonarodzeniowej, w której święta nigdy się nie kończą! – mówi na koniec Dita Korcák.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS