Rok się kończy, a minął wrednie jakoś i wyjątkowo podstępnie. No, nie był najlepszy. Przeciwnie. A skoro do końca zostało niewiele dni, to znaczy, że idą święta: i nieważne, jaki jest wasz do nich stosunek, czy was rzeczywiście cieszy ich istota czy nie, one są, ominąć się ich nie da.
Dla mnie istotą świąt była zawsze harówka rodziny, moje własne okołoświąteczne krzątanie, zakupy, wydawanie pieniędzy niemal bez liczenia. Łatwo pojąć, że przyjemność z tego żadna. Bardziej obowiązek.
Proponuję więc coś, co wielu może się wydać świętokradcze, bo ze świąt najbardziej istotna wydaje się najczęściej tradycja stołowa, to jest ich trzon, nieusuwalny korzeń, na którym, jeśli dobrze porachować, osadzona jest pustka. Je się rok w rok te same potrawy, niezwykle pracochłonne, często niesmaczne (czy takie, które nam się wydają niesmaczne). Ze świątecznego jedzenia lubię barszcz i uszka, których sam w życiu nie lepiłem. Lubię pierogi z kiszoną kapustą i grzybami, i też nigdy do nich nie przyłożyłem ręki. Pasjami uwielbiam ryby, ale akurat nie karpia; za ryby natomiast ręczę, bo w razie potrzeby sam je sprawiam i gotuję. Ze świątecznych pasji to by było na tyle. Ponieważ rodzina jest, ogólnie mówiąc, ze Wschodu, omijają mnie liczne przyjemności, kompot z owocowego suszu, karp na dwa sposoby, kutia i liczne inne potrawy, które odeszły w niepamięć wraz ze śmiercią babci. Jej się jeszcze chciało robić wszystko. Potraw musiało być dwanaście.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS