A A+ A++

To była największa walka w historii polskiego MMA. Naprzeciw siebie legendy, które przez trzynaście lat równolegle budowały pozycję swoją, federacji KSW, jak i całej dyscypliny sportu w tym kraju. Mimo gigantycznej przewagi warunków fizycznych Mariusz Pudzianowski już po dwóch minutach został ubity ciosami w parterze przez Mameda Chalidowa.

Faworyzowany przez bukmacherów był Chalidow, po stronie którego stało ciut większe doświadczenie, ale i zdecydowanie większe umiejętności techniczne. Pudzianowski był jednak ponad 20 kilogramów cięższy, a w niedawnej walce Michał Materla – również zdecydowanie lżejszy od „Pudziana” – przekonał się, że jak trafia cię tak wielki chłop, to światło gaśnie i zapala się ponownie dopiero po kilku minutach.

Obaj zawodnicy darzyli się ogromnym szacunkiem i okazywali to sobie we wszelakich aktywnościach medialnych. Widać było po Pudzianowskim, że cieszy się z samego dojścia do momentu, w którym może mierzyć się z podwójnym mistrzem KSW. Z kolei Chalidow był też pełen podziwu dla sportowych dokonań „Pudziana”. Widać było na otwarciu gali KSW 77, że Mamed jest po prostu wzruszony atmosferą tego pojedynku.

Gabaryty „Pudziana” miały robić różnicę, ale już po kilkudziesięciu sekundach tych walki Chalidow sprawnie wybronił się z klinczu plecami do siatki, a następnie spektakularnym rzutem obalił Pudzianowski. Za moment zrobił to jeszcze raz. Następnie w sprawny sposób znalazł się za plecami zdecydowanie cięższego rywala, wpiął nogi, rozpłaszczył Pudzianowskiego i zaczął zysypywać go ciosami z góry. Ex-strongman był bezradny, nie miał sposobu na wyjście z takiej pozycji i uprzedził decyzję sędziego Goddarda klepanięciem w matę. Walka zakończyła się już po dwóch minutach pierwszej rundy przez techniczny nokaut Chalidowa.

Wielki szacunek dla Mariusza, który pięć razy pokonał świat. Dzisiaj ja miałem swój dzień, dziękuję Mariusz – mówił Chalidowa po walce.

Ja już jestem wygranym, że dostałem możliwość zmierzenia się z Mamedem. Zaczynałem od zera, a jestem tutaj. Brawa dla niego. Za darmo nie był mistrzem dwóch kategorii wagowych – dodał Pudzianowski.

Przychodzi koniec pewnej ery… – zaczął Chalidow po Pudzianowski i serca wielu kibiców zamarły. Wydawało się, że legenda polskiego MMA zakończy karierę. – Już więcej w wadze ciężkiej nie zawalczę! – dodał jednak Czeczen z uśmiechem, co zapowiedziało tylko, że w 2023 ponownie zawalczy w swojej naturalnej kategorii wagowej.

Trudno jednak nie mieć po tej walce poczucia niedosytu. Technika, spryt i doświadczenie wygrało nad siłą, co tylko potwierdziło tezę, że waga robi różnię, ale można ją zneutralizować umiejętnościami i przebiegłością. Materla próbował się bić z Pudzianowskim, Chalidow wyłączył atuty rywala i ubił go w optymalnej dla siebie płaszczyźnie. Czy takich eksperymentów będziemy mieli więcej w KSW? Wydaje się, że nie, bo i trudno o głośniejsze zestawienie. Aczkolwiek władze KSW zadeklarowały, że są otwarte na starcie ocierające się o freak-fighty, aczkolwiek nadal chcą, by nawet w pojedynkach chodziło o sport, a nie patologię.

KSW 77. Czużigajew zatrzymał pas kategorii półciężkiej

W walce o pas kategorii półciężkiej oglądaliśmy starcie Ibragima Czużigajewa z Ivanem Erslanem. Ten pierwszy stanął do pierwszej obrony tytułu mistrzowskiego po tym, jak w swoim debiucie dość niespodziewanie odebrał pas panującemu do tej pory Tomaszowi Narkunowi. Z Erslanem miał zmierzyć się już wcześniej, ale problemy pretendenta sprawiły, że walka była przykładana i doszło do niej dopiero dziś. Biorąc pod uwagę jak układała się ta gala oraz to, jak wiele nokautów w pierwszej rundzie mieli do tej pory obaj zawodnicy, to mogliśmy być przekonani, że bitwa ta nie będzie toczyła się na pełnym dystansie.

Ale ku naszemu zaskoczeniu zwycięzcę musieli wyłoni sędziowie punktowi. Czużigajew jednak po 25 minutach walki mógł być pewnym zwycięstwa. O ile w pierwszej rundzie obaj zawodnicy postawili na badanie się, o tyle już w drugiej i trzeciej odsłonie walki Czeczen dominował w szermierce na pięści. Był zdecydowanie bardziej gibki, sprawniejszy, rzucał trafniejszymi kombinacjami ciosów. Wydawało się, że jesteśmy świadkami początku końca Turka, gdy mistrz trafił Erslana efektowny back-fistem. Ale Czużigajew zdawał sobie sprawę, że pójście na otwartą wymianę ciosów z uznanym stójkowiczem to duże ryzyko. Zatem sukcesywnie punktował i coraz mocniej odznaczał swoje ciosy na twarzy rywala. W piątej rundzie w świetnym stylu unikał ciosów pretendenta, balansował bez gardy, schodził pod sierpowymi bitymi z pełną siłą.

I ostatecznie zasłużenie wygrał na kartach sędziowskich (49-46, 49-45, 48-47). – Przed walkami mówię swoim rywalom o tym, co będę z nimi robił w oktagonie. Jak zwykle nie słuchają… – uśmiechał się po obronie pasa.

KSW 77. Plan Przybysza się nie sprawdził, Wikłacz nowym mistrzem

W kompletnie innych okolicznościach toczył się bój o pas kategorii koguciej. Sebastian Przybysz po raz trzeci w swojej karierze mierzył się z Jakubem Wikłaczem. O pas KSW jeszcze jednak nie walczyli, a to on właśnie leżał na szali. Faworytem być „Sebić”, ale jasnym było, że jeśli ktoś w tej dywizji ma skraść ten pas z bioder mistrza, to właśnie ten 26-latek. Na dość niecodzienny sposób toczenia tego boju decydował się Przybysz. Predykcje ekspertów wskazywały, że walka toczona w stójce powinna premiować Przybysza, z kolei górą w parterze powinien być Wikłacz. To jednak Przybysz dążył do tego, by obalać Wikłacza, a ten sam wydawał się zaskoczony takim obrotem spraw. To nie tak, że Przybysz w parterze nie miał nic do powiedzenia, ale nawet jeśli obalił Wikłacza, to kwestią czasu pozostawało aż w świetnym grapplingowym stylu został przetoczony i sam wylądował na plecach.

Mistrz w prawdziwych tarapatach znalazł się pod koniec trzeciej rundy. Wikłacz zapiął duszenie, przetoczył rywala i spiął się do bardzo ciasnej gilotyny. Twarz „Sebicia” robiła się purpurowa, ale uratował go gong kończący rundę. Przybysz próbował skończyć tę walkę efektownym buggy-choke, ale Wikłacz dobrze się w tym wszystkim połapał i zdążył się wybronić. Gdy doszło do piątej rundy, wówczas wydawało się, że Przybysz postawi wszystko na jedną kartę w stójce, aż tu nagle… znów zobaczyliśmy obalenie ze strony Przybysza.

Ostatecznie przez niejednogłośną decyzję sędziów wygrał Wikłacz (48-47, 49-46, 47-48). – Przepraszam, ale obiecuję, że jeszcze będziemy się wspólnie cieszyć. Teraz głośno klaszczcie dla Kuby! – powiedział po walce Przybysz, który może i stracił pas, ale nie stracił klasy.

Czytaj więcej o MMA: 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRycerze Kolumba dla Domu samotnej matki
Następny artykułPudzianowski przegrał z Chalidowem i zaskoczył. Powiedział to z uśmiechem na ustach