A A+ A++

Może postawmy znak zapytania, czym kiedyś były? Raczkującym medium pozostającym w niszowych progach konsumenckiej świadomości? Kwestia perspektywy. Nie pochodzę z rodowodu Commodore 64 czy równie nieśmiertelnej “Atarynki”, choć dzięki szkole podstawowej – udało mi się z nimi zetknąć. Nie miałem pojęcia jakim wówczas były reliktem przeszłości. Należę bardziej do pokolenia klasycznego PlayStation. Z oczywistych powodów, pod koniec lat 90. szkolne świetlice niezmiernie rzadko dysponowały taką “technologią”, wiem jak to dzisiaj brzmi. Jeśli czegokolwiek nauczyła mnie szkoła podstawowa, nie była to sala lekcyjna – lecz to poza planem zajęć. Stąd niekiedy zostawało się po lekcjach aby móc zagrać w nostalgiczne perełki. I to gatunkowe hybrydy. Zacznijmy od początków. 

Edukacja przede wszystkim  

Jack Tramiel (Jacek Trzmiel) to bezapelacyjna legenda. Zadziorny charakter, nierzadko szorstki w wypowiedziach. Przeżył obozy koncentracyjne, wyciągnął Commodore z finansowego dołka, prawdopodobnie jako jedyny w historii – wykiwał Billa Gates’a, gdy ten sprzedał mu licencję na system operacyjny za śmieszne pieniądze. Historia niemal stara jak sam przemysł interaktywnej rozrywki. Dziś nie o tym. Dziś o tym co ludzie jego pokroju dali światu, milionom dzieci tamtych pokoleń, być może rodzicom niejednego/niejednej z Was. Tymczasem, mamy rok 1998, okres analogiczny do obecnego – przedświąteczny. Byłem dopiero w drugiej klasie podstawówki. Wiecie jak wówczas wyglądała kwestia medialnej komunikacji jeśli chodzi o branżę gier. Jedynym źródłem było rodzime PSX Extreme, Neo Plus czy inne nieistniejące już dzisiaj periodyki. Dla koneserów dawnej filozofii stojącej za pisaniem gier na Atari 2600 czy właśnie Commodore 64 pozostaje Pixel. Nie było mi dane dorastać w okresie świetności obu maszynek, lecz udało mi się zetknąć z nimi prawie dwie dekady później. Szkolna świetlica stała się małą świątynią i dzisiaj – kopalnią praktycznej wiedzy w temacie historycznych komputerów. 

Korzystałem niemal do maksimum, okres bożonarodzeniowy bardzo ku temu sprzyjał. A wszystko działo się jeszcze tak “za pięć dwunasta” nim w moim domostwie zawitało szare pudełeczko od rewolucjonistów z Sony. W szkolnej świetlicy mieliśmy aż trzy stanowiska z Commodore 64, plus kilka gier. Przyzwyczajony jeszcze do “dyskietek” z Pegasusa, nie sądziłem że kiedykolwiek wcześniej używano tradycyjnych kaset magnetofonowych. Pierwszą grą z jaką przyszło mi się zmierzyć stał się Archon. I to właśnie z tym tytułem spędzałem najwięcej czasu, z uwagi na zręby  multiplayera, akurat dysponowaliśmy czterema joystickami, zaś wystarczyło posiadać dwa. Free Fall Associates wyprodukowało grę już w 1983 roku, wcale nie na Commodore 64 lecz Atari 800. Oczywiście, nie miałem pojęcia, że ogrywam port historycznej hybrydy bijatyki oraz strategii. Nadal uważam ten epokowy projekt za zjawiskowy. Właściwie dzięki Archon: The Light and the Dark nauczyłem się fundamentalnych podstaw rozgrywki w szachy. Pikselowa konstelacja mitycznych postaci ustawiona naprzeciw siebie w szachowej wariacji. 

Każda miała określone zadanie na planszy. Ciekawostką pozostaje sposób ujęcia rozgrywki, gdy wrogie postaci trafiają na to samo pole – gra przenosi nas wówczas w tryb potyczki, gdzie niczym w rasowej bijatyce musimy uporać się z wrogiem. Archon okazał się duszą towarzystwa naszej paczki regularnie odwiedzającej świetlicę. Dzisiaj wiem, że stanowił jedną z pierwszych tak interesujących fuzji gatunków. Do dyspozycji twórcy oddali po 16 typów figur. Słowem, działo się. Swojego czasu postanowiliśmy stworzyć coś na kształt szkolnej ligii rozgrywek w Archona. Piękne czasy. Commodore 64 stało grami z multiplayerem. Grywaliśmy jeszcze w “Conana”, oczywiście prawidłowa nazwa gry brzmiała “The Barbarian” – bardzo toporna, lecz dość brutalna jak na pikselowe realia. Było fajnie dopóki miła pani obsługująca świetlicę nie zakazała nam rozgrywki z uwagi na przemoc. O PEGI czy ESRB w naszym kraju jeszcze nikt wtedy nie słyszał. Czasem wcielałem się w pilota śmigłowca dzięki zręcznościowemu Choplifter (1982). Motyw z ratowaniem ludków przypomniał mi o tej dawnej perełce przy okazji sesji w Resogun (PlayStation 4). 

Potworna hegemonia i mały wielki skoczek

Małysz na PC

Koniec XX wieku zdominowała amerykańska szkoła pisania najlepszych gier przed i chwilę po wielkim krachu z 1983 roku – na mojej szkolnej świetlicy. Dzisiaj są nieocenionym wspomnieniem szkolnej edukacji. Wtedy jeszcze nieświadomy historycznego znaczenia dawnego sukcesu Commodore, dziś jestem zaszczycony, że mogłem zagrać w takie perełki. Choć drąży we mnie myśl, że najlepszego i tak nie ujrzałem. Platforma otrzymała mnóstwo świetnych portów oraz dedykowanych gier. Do dzisiaj entuzjaści retro spotykają się na takich imprezach w hołdzie tamtej epoce i ludziom, którzy nadali jej sens. Co zatem wydarzyło się tuż po 2000 roku? Oto nadeszła japońska plaga potworków, dzięki Nintendo oraz Game Freak & Creatures. Oczywiście nie za sprawą gier, lecz wyprodukowanego serialu animowanego. Pokemania rozkręciła się na dobre, o czym donosiły wieczorne media. Producenci chipsów zarobili bajońskie kwoty dzięki licencji na tazo, żetony do gry. Dawniej były to u nas Star Wars, lecz tazo z wizerunkami Pokemonów zdominowały dziecęce ambicje. Z kolei świetlice wypełniły się już komputerami, a ja poznałem czym jest emulator. 

Bo to właśnie dzięki temu ogrywano Pokemon, znane z Game Boy Color. Szkoda, że nikt nie wpadł na pomysł zainstalowania u mnie chociażby Doom czy pierwszego Diablo. Rządziły erpegowe stworki. Prowizoryczna konstrukcja jrpg. We wszystkich kolorach (Red, Blue czy nawet Yellow). W moim przypadku, uwaga skierowała się na nieco bardziej sportowe tory. Sukcesy Adama Małysza zrodziły ruch znany dzisiaj jako “małyszomania”. To był nasz narodowy fenomen, natomiast popularność skoków narciarskich była na równi z odwiecznym liderem – piłką nożną. Ni stąd, ni z owąd na szkolnych komputerach rychło zjawiła się uzależniająca gra, oparta w zasadzie na jednostronnym ruchu myszką. Legendarne Deluxe Ski Jump 2000. Oprawa niczym środowisko dawnej Amigi nikomu nie przeszkadzała. Liczyło się oddanie jak najdłuższego skoku. W dobie narodowego sukcesora, Adama Małysza – grali w to wszyscy. 

Myślę, że nie tylko w rejonie mojej szkoły. W końcu, ze świetlicy uciekliśmy do kafejek internetowych, a dziś zagramy wszędzie. Wystarczy mieć smartfon pod ręką. Rynek mobilny rozumie siłę nostalgii. Większość dawnych legend ukazało się w mobilnej adaptacji, jak chociażby wymieniony na początku Archon. Dla koneserów retro, to zapewne wbrew tradycji. Niestety, obecnie zaobserwowano zjawisko rychłej podwyżki cen starszych tytułów. Tak, wszystko drożeje. Jednak to nie pierwszy taki sezon na aukcjach internetowych. Coraz więcej ludzi zainteresowało się tą strefą gier. Szykujemy dla Was ciekawy wpis na ten temat. Tymczasem, sięgnijcie wspomnieniami i napiszcie w komentarzach jak spędzaliście godziny pozalekcyjne na świetlicach? Mieliście ten luksus z Commodore 64 lub innymi tuzami przeszłości? 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBoże Narodzenie w szkole w Bujnach i Wolborzu – FILMY
Następny artykułUczniowie koncertują w Szkole Muzycznej w Międzyrzeczu