26 marca 2021r poeta, artysta Andrzej Ciach skończył 70 lat.
Barnaba Świerszcz: Jak się masz?
Andrzej Ciach: Mam się bardzo dobrze. Bardzo szybko to mi zleciało i jak mi kiedyś babcia powiedziała gdy miałem 16 lat, zobaczysz jak Ci to wszystko szybko zleci. To jest prawda życie szybko leci. To znaczy jak człowiek jest młody to jakoś wolniej a dopiero po pięćdziesiątce życie przyspiesza.
BŚ: Może dlatego że jest pod górkę a później z górki?
AC: No może, ale czuję się dobrze nic mi nie dolega ja się z tego powodu cieszę.
BŚ: Czy mógłbyś wymienić trzy rzeczy, które Ci utkwiły w pamięci i były bardzo ważne w twoim 70 letnim życiu?
AC: Kiedyś się zajmowałem teatrem, amatorskim. Pisałem scenariusze swoje, odniosłem wiele sukcesów. Miałem taki 15 osobowy zespół teatralny w GOK w Wojsławiu – to jedno co mi utkwiło. To jest pierwsza rzecz i dzięki temu teatrowi na jednym z festiwali poznałem Andrzeja Potockiego, który pracował w Lesku i do momentu kiedy ja się pojawiłem on zawsze rozwalał te wszystkie festiwale. A potem jak ja się pojawiłem ze swoim teatrem i spektaklami to on zajmował drugie miejsce a ja pierwsze i przestał mnie lubić. W którymś momencie żeśmy się dogadali bo on był dyrektorem Bieszczadzkiego Domu Kultury w Lesku i dzięki niemu trafiłem w Bieszczady cały 1977 rok przepracowałem i się już związałem z Bieszczadami no jakoś to trwa do dzisiaj. To była pierwsza sprawa.
Druga sprawa to są teksty piosenek. Zaczęło się od Jurka Mamcarza. Ja kiedyś w latach sześćdziesiątych pisałem już teksty, była w Mielcu taka Ogiernia, gdzie był kapitalny zespół, tam mój brat grał na perkusji i oni śpiewali jakieś zagraniczne covery i chcieli by im napisać do tego polskie teksty. Pisałem im a nawet czasem zaśpiewałem z nimi swoją piosenkę. Jak wróciłem z Leska do Mielca napisałem Jurkowi Mamcarzowi dwa teksty a potem poznałem Krzyśka Krzaka. To jest dla mnie osobiście bardzo wyjątkowy okres, ponieważ trafiłem na siedemnastoletniego niezwykle utalentowanego kompozytora i wykonawcę. Zrobiliśmy parę piosenek. Pisałem też dla Andrzeja Szęszoła, dla Trzeciej Zmiany i dla innych różnych ludzi. Ale ten okres z Krzakiem to była niesamowita sytuacja. To jest druga rzecz bardzo ważna w moim życiu.
A trzecia to jest jak mi się rozchorowała mama. Ja się sam nią zajmowałem i wróciłem do drewna. Kiedyś w młodym wieku dłubałem coś tam w drewnie. Ale ponieważ miałem dość burzliwe życie to nie było czasu na jakąś rzeźbę. Przez pięć lat mama moja leżała a ja musiałem się nią zajmować. Miałem bardzo dużą piwnicę i kiedy mama spała ja zbiegałem do piwnicy bo nie mogłem się nigdzie ruszyć i wziąłem się za rzeźbienie i do dzisiaj to robię bo się bardzo rozwinąłem w tej rzeźbie. Ona pozwala mi obecnie przeżyć bo co wyrzeźbię to sprzedaję. Mam bardzo niską emeryturę w związku z tym to rzeźbienie pozwala mi po prostu przeżyć. Wciągnąłem się w to drewno i jest to teraz ważniejsze od pisania dla mnie osobiście. Ja pisaniem nie zarobię już pieniędzy za mojego życia. Może jak umrę to może te piosenki się spopularyzują? Dużo jest ich śpiewanych w Bieszczadach co mnie cieszy natomiast jakiś sukcesów finansowych się nie spodziewam. Natomiast ta rzeźba się sprzedaje i tym dorabiam sobie do emerytury.
BŚ: Jak pandemia wpłynęła na Ciebie i Twoje życie artysty?
AC: Jestem typem samotnika ale nie stronię od towarzystwa. Pandemia? Ja jej nie zauważam w swoim życiu. Oczywiście, że mi brakuje koncertów bo z Andrzejem Szęszołem regularnie mieliśmy jakieś koncerty. Ja na szczęcie mam to drewno. Mam w tej chwili fajną pracownię i po prostu wszystko zależy tam ode mnie. Nie oglądam telewizji od kilku ładnych lat nie słucham radia na bieżąco, oglądam filmy, czytam wybrane gazety żeby mieć jakiś pogląd na świat, który mnie otacza. Większej krzywdy mnie ta pandemia nie wyrządziła z wyjątkiem tego, że nie możemy koncertować. Ponieważ te koncerty były sporadyczne to nie odczuwam tej pandemii tak do spodu.
BŚ: Czy jest w Twoim życiu coś takiego jak kres?
AC: Dopóki jestem zdrowy nic mnie boli mam sprawne ręce, mam sprawną głowę to od czasu do czasu coś napiszę, dłubię w drewnie. Jak mnie dopadnie jakieś choróbsko to nie wiem. Ja przestałem planować nie robię sobie długofalowych planów. Ponieważ przeżyłem w życiu dużo fajnych rzeczy, byłem raz na wozie i pod wozem to tak jak powiedzenie narób sobie planów to rozśmieszysz Pana Boga. W związku z tym cieszę się każdym dniem, jestem raczej pogodnym człowiekiem. Może stałem się małomównym ponieważ wielu moich przyjaciół poumierało i tak nie bardzo mam do kogo otworzyć gębę.
BŚ: A co myślisz o nowoczesnej sztuce?
AC: Żyję sobie skromnie na uboczu, oczywiście, że czytam i przyglądam się różnym rzeczom, nie mam zdania na temat nowoczesnej sztuki, nie mam wyrobionej jakiejś opinii. Jeśli chodzi o film to mam bardzo mieszane uczucia. Wydaje mi się, że się rozwija ale w którą to idzie stronę? nie mam zielonego pojęcia. Jeśli chodzi o plastykę zawsze się dzieją ciekawe rzeczy. Tylko nie znam na tyle tej sztuki by mieć jakieś wyrobione zdanie. Jestem zdegustowany festiwalem Opolskim. Kiedyś po festiwalu Opolskim zostawał jeden czy dwa, trzy przeboje, które śpiewała cała Polska. Teraz tego nie widzę. Nie widzę teraz jakiś wybitnych wykonawców. Jest w radio mało polskiej piosenki.
BŚ: Napisałeś kiedyś taki wiersz „Szare pudełko na życie” czy uważasz że takie było Twoje życie?
AC: Nie. Nie wiem co było powodem napisania tego wiersza. Ja piszę w następujący sposób, biorę kartkę papieru i piszę. Później nanoszę minimalne korekty. Mam jakiś dar układania słów. Przyszedł mi do głowy taki tytuł, więc najpierw powstał tytuł a pod ten tytuł powstał tekst. Miałem kolorowe życie. Jestem panem swojego życia i zawsze w życiu szedłem pod prąd i miałem bardzo ciekawe życie. Poznałem fantastycznych ludzi. Jestem przywiązany do Mielca. Miałem różne propozycje by się wynieść z Polski. Ponieważ przez moje ręce przeszło kupę fajnej młodzieży, kapitalnej młodzieży naprawdę. Ja z nimi współpracowałem, miałem taki klub Pozytywnego Myślenia, potem reaktywowaliśmy stowarzyszenie Sęk i ja ich wysyłałem na różne kursy i szkolenia i większość z nich pokończyła studia i ułożyła sobie życie na zachodzie. Jak miałem problemy tutaj z utrzymaniem się po prostu, to oni proponowali mi żebym do nich przyjechał. Oni mi tam zrobią pracownię ale nie zdecydowałem się na to. Mam rodzinę w Hiszpanii, córkę wnuczkę i wnuka, żonę, pracowałem w Hiszpanii i w Paryżu. Ale rzecz się sprowadza do tego, że mi tu jest w Polsce dobrze i to życie nie jest takie szare. Robię teraz takie duże, wysokie ptaki kolorowe takie Gaudowskie. Ja sobie mogę zrobić takiego ptaka i go sprzedać i cóż ja potrzebuję więcej do szczęścia? Przestałem teraz trochę pisać bo wyszedłem z takiego założenia że nie mam dla kogo pisać. Krzak nie żyje, Szęszoł zajął się biznesem nie ma czasu na komponowanie. Trafiłem na Andrzeja Wawrzyniaka, który napisał dwie przepiękne muzyki do moich tekstów i chcemy zrobić taką bieszczadzką płytę. Dziesięć fajnych śpiewnych pieśni z ciekawym tekstem, piosenek o czymś. Ponieważ mnie nie rajcuje słuchanie piosenek o niczym. W pieśni musi być coś, co mnie poruszy, jakaś opowieść, anegdota, a nie ma dużo takich piosenek, co mnie martwi bardzo. Może pojawi się jakieś nowe pokolenie? Nie wiem.
BŚ: Czy masz jakieś niespełnione marzenia?
AC: Dzisiaj już pewnych rzeczy nie chcę robić. Jak byłem młodszy to byłem zafascynowany teatrem. Jakoś potrafiłem zaśpiewać, zagrać na gitarze grałem w knajpach na perkusji. Miałem przesyt w pewnym momencie, jeżdżenia na te wszystkie festiwale i wygrywania ich, przestało mnie to bawić. Bardzo się cieszę, że trafiłem na to drewno. Paradoks polegał na tym, że miałem dwa mieszkania i propozycję ich sprzedania, zabrania mamy i wyjechania na stałe do Hiszpanii i tam sobie ułożyć życie. Wiedziałem, że nie będę pisał po hiszpańsku i się nie nauczę tak języka hiszpańskiego, jak się mogę bawić polskim. Przez parę lat miał u mnie pracownię mój przyjaciel malarz Krzysiek Krawiec. Znalazłem w piwnicy kawałek deski i zrobiłem sobie taki zegar pod tytułem „To jest mój czas” jako jedyną rzeczą jaką wezmę do Hiszpanii tak jak się bierze ziemie jak się wyjeżdża gdziekolwiek za granicę. Przyniosłem ten zegar na górę do pracowni Krzyśka Krawca a on jak przyszedł z pracy to zobaczył to i powiedział „ależ to jest badziew”. Tym doprowadził mnie do szewskiej pasji i wziąłem się za rzeźbienie. Rzecz w tym, że zaczęło się to sprzedawać. I tak to mnie pociągnęło, że zrezygnowałem ze sprzedaży tych mieszkań, moja żona i córka i wnuczki ciosały mi kołki na głowie dlaczego ja do nich nie przyjeżdżam? I zostałem w Polsce i nie żałuję tego, absolutnie tego nie żałuję.
BŚ: Są jakieś rzeczy które byś chciał cofnąć, zmienić?
AC: Nie wiem tak na dobrą sprawę, ponieważ spotkałem w swoim życiu Jonasza Koftę i Adama Kreczmara na jednym z festiwali. Oni zaproponowali mi oraz Krzyśkowi Daukszewiczowi, ja wtedy pracowałem w Lesku w Domu Kultury, żebym się przeniósł do Warszawy. Załatwią mi pokój przy Hybrydach, ponieważ uwierzyli że mam jakiś talent bo wtedy śpiewałem, fajnie mi się pisało, żebym przeszedł na zawodowstwo i że oni mi w tym pomogą. Jak powiedziałem to żonie, i co dopiero przeprowadziliśmy się z Mielca do Leska i jak usłyszała, że ma się okopać z dzieckiem u swojej rodziny lub mojej, a ja tam pojadę walczyć w Warszawie, robić jakąś karierę to się popłakała i ja im odmówiłem. Zastanawiam się z perspektywy czasu czy gdybym wtedy się zdecydował na ten wyjazd czy byłbym w tej Warszawie szczęśliwy? Podejrzewam, że nie bo nie lubię Warszawy. Nie spotkałbym wielu ciekawych ludzi. Nie wiem co Mielec ma w sobie, ale ja tutaj czułem się szczęśliwym. Związany jestem z Mielcem. Nie wiem czy jeszcze nie wyląduję w Bieszczadach na koniec życia, na razie mam pracownię, pracuję i nie zastanawiam się. Nie robię sobie planów długofalowych. Nie mam jakiś wygórowanych marzeń. Miałem kiedyś bardzo dużo pieniędzy ale nie dały mi szczęścia. Dzięki tym pieniądzom odbyłem wiele ciekawych podróży, poznałem wiele ciekawych ludzi i nic poza tym. Pieniądze już mnie rajcują zupełnie. Chciałbym się rozwijać w rzeźbie.
BŚ: Czy są jeszcze jakieś rzeczy których nie zrobiłeś a chciałbyś je zrobić?
AC: Nie mam już takich rzeczy czy pomysłu. Żyję sobie spokojnie.
BŚ: Czy chciałbyś napisać książkę? Bo kiedyś napisałeś książkę pt. „Świt wróblów”
AC: Napisałem książkę „Świt wróblów”, którą pisałem przez trzy lata. Przez moją głupotę zostawiłem ją na przystanku w maszynopisie. Przeczytało tą książkę pięć osób, ten maszynopis do dzisiaj się nie odnalazł i to mnie zraziło do dużych form. 427 stron taka współczesna książka ale fajna i już się szykowałem by złożyć ją do jakiegoś wydawnictwa, a ona została mi na przystanku w nocy na Starym Mielcu. Ja się nie mogłem długo po tym podnieść i już się nie bawiłem w dłuższe formy. Przestało to mnie po prostu rajcować bo trzy lata pisałem tą książkę. Ile ja robiłem redakcji tej książki, jaka to była żmudna robota tego nie da się opisać. Przez swoja głupotę wziąłem ją z GOK-u a ponieważ przesiadałem się na inny autobus na Starym Mielcu, była w takiej szarej oprawie i zapomniałem o niej. Na pierwszych światłach jak sobie przypomniałem, że zostawiłem na przystanku książkę, zatrzymałem autobus i biegiem poleciałem i się okazało, że jej nie ma. Wieszałem ogłoszenia, dużo zrobiłem by ją odnaleźć i tyle, nie mam tej książki ale pięć osób ją przeczytało.
BŚ: Czego Ci życzyć?
AC: Czego mi życzyć? Zdrowia, szczęścia i słodyczy tak jak ja innym życzę.
Z poetą, artystą mieleckim Andrzejem Ciach rozmawiał Barnaba Świerszcz.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS