Średnia cena najpopularniejszej benzyny, 95-oktanowej, przekroczyła w tym tygodniu 5,50 zł. W niektórych województwach, z mazowieckim na czele, oscyluje już w granicach 5,60 zł. Olej napędowy jest tylko kilkanaście groszy tańszy. To najwyższe ceny od wiosny 2018 r.
Kierowcy mogą tylko westchnąć na wspomnienie tych u progu poprzednich wakacji, tuż po lockdownie, gdy na wielu stacjach paliw 95-tkę i diesla można było kupić za mniej niż 4 zł. Fakt, że była to sytuacja wyjątkowa. Bo wraz z „zamrożonym” w pierwszej fazie pandemii transportem załamał się globalny popyt na paliwa, a baryłka ropy na światowych rynkach kosztowała niespełna 40 dol.
Od wielu miesięcy, w raz za poprawą koniunktury gospodarczej i reaktywacją branży transportowej, ceny ropy niestety wyraźnie rosną. W tym tygodniu płacono już za nią nawet 77 dol. za baryłkę, najwięcej od prawie trzech lat. Wynika to z jednej strony z naturalnego w okresie wakacji wzrostu popytu na paliwa ze strony podróżujących samochodami, a także wożących urlopowiczów linii lotniczych, rejsowych i czarterowych. Z drugiej natomiast z ograniczonej, bo niezwiększanej od dłuższego już czasu, produkcji i sprzedaży ropy naftowej, której zapasy, choćby w USA, też wyraźnie się kurczą.
Tymczasem rozmowy o jej planowanym od sierpnia zwiększeniu, w ramach grupy największych eksporterów tego surowca, OPEC +, utknęły ostatnio w martwym punkcie, głównie z powodu różnicy interesów ZEA i Arabii Saudyjskiej. I jeśli wkrótce nie dojdzie do porozumienia, a na razie nie ustalono nawet terminu wznowienia negocjacji, cena baryłki może jeszcze wzrosnąć, przebijając nawet pułap 80 dol. Kierowcy odczują to przy dystrybutorach.
Zobacz więcej: Wakacje w Polsce bywają droższe niż urlop zagranicą. Jakie są ceny? Sprawdziliśmy
Większość analityków naszego rynku paliw nie ma większych złudzeń. Twierdzą, że nawet jeśli nie zrealizuje się najgorszy scenariusz, czyli wielomiesięczny pat w grupie OPEC +, ich cena wzrośnie jeszcze w wakacje przynajmniej o 15-20 groszy na litrze, do ok. 5,80 zł w wypadku benzyny 95 i w granicach 5,60 zł za paliwo do diesli. To oznaczałoby najwyższy poziom cen od dekady, bo najwięcej dotąd płacili kierowcy w połowie 2011 r., średnio prawie 5,90 zł za litr 95-tki. A jeśli jeszcze złoty będzie się nadal osłabiać wobec dolara, dodatkowo podnosząc koszty naszych producentów paliw – obecny kurs, prawie 3,85 PLN/USD, już jest o kilka procent wyższy niż u progu wiosny – to i tamten rekord może zostać za kilka tygodni pobity.
Ale tę niepokojącą kierowców zwyżkę cen paliw na stacjach nie można zwalać tylko na drożejącą baryłkę ropy i słabnącego przy wysokiej inflacji złotego. Wiadomo przecież, że koszt surowca dla rafinerii, łącznie z jego transportem, to z grubsza połowa ceny detalicznej paliw, w przypadku benzyny 46-47 proc. ceny w dystrybutorze. Resztę stanowią doliczane do nich różnego rodzaju daniny na rzecz państwa, z akcyzą na czele, która obciąża litr benzyny kwotą ok. 1,8 zł (w wypadku diesla ok. 1,2 zł), dając budżetowi kilkanaście mld zł wpływów rocznie.
Rząd nie może dowolnie ustalać stawek akcyzy, jej minimalny poziom ustalany jest przez władze UE. Ale niewielkie pole manewru jednak istnieje i w okresach mocnej zwyżki cen ropy, a więc i paliw na stacjach, obniżka akcyzy choćby o 20 gr na litrze byłaby już odczuwalna w kieszeni kierowców podróżujących nad morze czy na Mazury.
Niektórzy pamiętają jeszcze wiosnę 2011 r., gdy Jarosław Kaczyński z kanistrem na mównicy sejmowej, z determinacją apelował do ówczesnego rządu o obniżenie akcyzy na paliwa, bijące wtedy cenowe rekordy. Jego partia domagała się też dymisji ministra finansów Jacka Rostowskiego, opierającego się obniżce akcyzy z racji dramatycznej po globalnym kryzysie sytuacji budżetu państwa. PiS kreował się wówczas na obrońcę interesów przeciętnego kierowcy, coraz głębiej sięgającego do kieszeni.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński i ówczesny rzecznik PiS Adam Hofman podczas konferencji prasowej nt. “NIE dla benzyny po 6 zł. Jarosław Kaczyński żąda obniżenia akcyzy”. Warszawa, 12.08.2011
Fot.: Paweł Kula / PAP
Zobacz: Właściciel paczkomatów InPost zajmie się dowozem jedzenia i robieniem zakupów
Dziś jego interesy nie zaprzątają już uwagi polityków „dobrej zmiany”. Mało tego, rząd Mateusza Morawieckiego krok po kroku obciąża paliwa kolejnymi daninami dla państwa. Gdy w 2018 r. nie udało mu się, z powodu gwałtownych protestów, wprowadzić tzw. opłaty drogowej – rzekomo na budowę dróg, choć ta od lat jest finansowana z odrębnego funduszu – wykoncypował inny haracz, opłatę emisyjną. To z grubsza 10 gr na litrze benzyny, z czego wpływy miały być przeznaczone głównie na wsparcie dla programu elektromobilności. Będącego przecież domeną Polskiego Funduszu Rozwoju, wyposażonego na ten miliardami złotych, z których miało być finansowane m. in. stworzenie i produkcja miliona polskich samochodów na prąd. Widać jednak, że te dodatkowe 10 gr z każdego litra benzyny nie wystarczyło.
Decydenci PiS zapewniali za to, że opłata emisyjna w żadnym razie nie wpłynie na cenę paliw. Bo kontrolowane przez państwo koncerny petrochemiczne, Orlen i Lotos, którzy jako hurtownicy paliw dyktują warunki gry na tym rynku, miały ją wziąć na siebie, kosztem swych marż na sprzedaży paliw. Daniel Obajtek, prezes Orlenu, deklarował to wręcz publicznie. Jak jest w praktyce, nie sposób dociec. Jednak patrząc w dłuższym okresie, nie widać spadku marż Orlenu na sprzedaży detalicznej paliw – pomijając ten z czasów pierwszego lockdownu – więc można przypuszczać, że obciąża ona portfele kierowców.
Nie tylko ona. W 2020 r. rząd dwukrotnie podniósł inny ze składników ceny benzyny i diesla, tzw. opłatę paliwową. W sumie o kilkadziesiąt groszy, przy czym gwoli ścisłości tę drugą zrekompensował niewielką obniżką akcyzy. Nie zmienia to faktu, że zawarte w cenie paliw obciążenia na rzecz państwa za kadencji PiS nie tylko nie spadły, ale nieco wzrosły. I jeśli cena benzyny 95 dobije jednak do 6 zł, to wszystkie zawarte w niej „narzuty” będą stanowić 3,20 – 3,30 zł.
W obliczu zwyżkujących cen paliw rządzący zapewniają, że w Polsce wciąż należą one do najniższych w Europie, w dodatku siła nabywcza rodaków konsekwentnie rośnie. Nie da się ukryć, że tylko w kilku krajach UE za benzynę i diesla płaci się nominalnie mniej niż u nas, a za przeciętną pensję netto można dziś kupić ok. 650 litrów paliwa, z grubsza o jedną trzecią więcej niż przed dekadą. Tyle że w zdecydowanej większości państw wspólnoty przeciętnie zarabiający mogą jej kupić znacznie więcej, średnio nieco ponad 1000 litrów.
Pozostaje więc trzymać kciuki, aby państwa OPEC + w końcu się dogadały i mocniej odkręciły kurki z ropą, tak aby widmo benzyny po 6 zł jednak odpłynęło.
Czytaj więcej: Hotel Gołębiewski w Pobierowie będzie mógł przyjąć 3000 gości. „To jest ingerencja na lata, nie chodzi tylko o wycinkę drzew”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS