Kilka lat temu, skłaniana do refleksji datą w kalendarzu, meldowałam sama przed sobą i Wam jak mi jest na rodzicielskim poligonie. Dziś, z okazji szóstej rocznicy startu mojej misji w kosmos, cofam się w czasie i zanurzam w sentymentach. I wiecie co? Ta przepaść, która tak przerażała, to były po prostu nowe lądy do zdobycia. Tego musiałam dowiedzieć się z czasem i dostosować optykę, by dostrzec.
Piszę to cała we łzach, bo próbuję zebrać w niezdarną całość skrawki wspomnień, które miały zawsze być ze mną oczywiste jak tlen, a jakoś umknęły.
Wdech wydech.
Goście otrzymali już swoje zaproszenia, wypisane odręcznie przez jubilatkę. W sobotę odbędzie się pirackie przyjęcie, a ona zdmuchnie z tortu z Minecraftem sześć świeczek. Do tego momentu zaleję się łzami jeszcze 14 razy, jak wczoraj – bo kiedy śmiała się w głos, odkryłam, że robi to już jak duża dziewczynka. Czas mimo usilnych próśb, nie zwalnia.
Tarzam się we wspomnieniach. Wracam do nerwowego oczekiwania:
Przestałam do niej pisać, bo chyba nie chcę, żeby do końca była świadoma tego, jak się teraz boję. Kiedyś sama, może też w ciąży, nie uwierzy, że będę ją wspierać, skoro przerastały mnie własne myśli. Próbowałam opisywać same dobre i słodkie rzeczy, ale … To chyba byłoby kłamstwo, bezczelne manipulowanie rzeczywistością. Jeszcze uwierzyłaby i w ciąży, z odziedziczonymi po matce skłonnościami do histerii, zaczęłaby sobie wkręcać, że kocha mniej, że jej ciąża jest mniej fajna niż moja, albo inne bzdury. Chyba powinnam postawić granice między moim macierzyństwem, a jej dzieciństwem – nie znam takiej matki i córki, które ustaliłyby wspólną wersję tego etapu swojego życia.”
Przypominam, jak bardzo początki zwaliły mnie z nóg, jak bolało, jak się bałam i byłam przekonana, że nie podołam
Wiesz co, nigdy w życiu nie pomyślałabym, że może być tak ciężko. Nawet moja rozhulana pesymizmem głowa nie zagalopowała się tam, gdzie byłam przez ostatnie kilka dni. Myślałam, że świat się skończył na porodzie i tak mi było przykro przez pierwsze doby, że jednak nie.
Celowo odczekałam kilka dni, aby móc się odezwać. Po pierwsze sparaliżowało mnie to, że ludzie gratulują, kiedy ja atakiem paniki reaguję na podniesienie się do pozycji siedzącej. Pisali, wydzwaniali, ale ja zamiast sikać tęczą, broczyłam krwią.
Zakładając tego bloga chciałam, żeby był ciepły i dobry i pomógł rejestrować pozytywne chwile. Wbrew temu,co może Ci się wydawać, to będzie ciepły tekst, więc nie bój się, tym bardziej jeśli jesteś w ciąży. Nie chcę Cię straszyć. Chcę Ci opowiedzieć jaką Nadludzką Moc otrzymasz wydając na świat dziecko. Może nie od razu ją poczujesz, ale przyjdzie, o to się nie martw. I wtedy będziesz lewą ręką przenosić góry, a prawą doić się laktatorem.
Przypominam sobie jak niezdarnie odkrywałam zasady tej gry, w której nie ma wygranych albo wygrywają wszyscy, a wszystko okupione jest nadludzkim dla mnie wysiłkiem:
„Robię to wszystko własnymi rękami, prawie nie sypiam, nie zdążam zjeść, kiedy jestem głodna i nieustannie się dziwię- że naprawdę świata nie dziwi jak wiele jest w stanie zmienić, poświęcić i znieść dla człowieka drugi człowiek. Nie minęło mi, najchętniej obleciałabym z kwiatami wszystkie matki na świecie, żeby docenić, bo chyba nikt nie docenia, każdą zmienioną pieluchę, nieprzespaną noc, poklepać ją po ramieniu i powiedzieć, że to gówno prawda, że nie robi nic niezwykłego i że cokolwiek jest tu normalne- bo dla mnie to magia,że dorosły, świadomy swoich potrzeb człowiek, jest w stanie zrezygnować ze wszystkiego dla kogoś, kto nie ogarnia nawet, że ma ręce i że istnieje świat poza cyckiem.”
I tak potwornie się bałam, że nasz wspólny początek to jednocześnie mój własny koniec, bo od teraz już zawsze będę przede wszystkim o ile nie wyłącznie, jej mamą (Tak bardzo bym chciała siebie wtedy utulić i zapewnić, że to nieprawda…)
„A ja znów stoję w bolesnym rozkroku. Rozdarta między rozckliwieniem, robieniem sobie jaj, a tęsknotą za czasami, kiedy mogłam pisać, kiedy tylko przyszła mi na to ochota. Całuję maleńkie łapki swojej córci, ale nie udaję, że nie walą rzygami, a w czasie jej histerii potrafią mnie okładać po pysku tak, że muszę szukać strąconych z nosa okularów. Brakuje mi własnej przestrzeni, ale śmieję się w głos, kiedy ta mała cholera znów zdąży mnie osikać przy przewijaniu. Jest słodko-gorzko bardzo. Słodko przypomina mi po co i dla kogo żyję, gorzko kim jestem i czego pragnę poza tym, żeby jej nigdy nie stała się krzywda i przestała mieć te pierdolone kolki przez które zamiast pisać sarkastyczne teksty wieczorami, płaczę razem z nią -ona z bólu, ja z bezradności.
Minął miesiąc, wiecie? Moje dzieciątko nie jest już noworodkiem. Mam niemowlę w domu, które zaraz zacznie mi pyskować, przyprowadzać jakichś gachów, za których zamordowanie nawleczony pójdzie siedzieć i powie mi, że nie będzie ze mną gadać, bo ja nie ogarniam. Wiem, że blog cierpi przez to moje macierzyństwo, ale apeluję o cierpliwość- zbieram i zapisuję pomysły, ale najzwyczajniej w świecie potrzebujemy z Lenonkiem jeszcze odrobiny czasu żeby wypracować jakiekolwiek zasady, których moje dziecko nie osra i nie przekrzyczy. Na razie dzień zlewa się z nocą, priorytetem stała się rozwrzeszczana istota, która furią reaguje na wszystko,co nie jest zgodne z planem uknutym przez nieprzenikniony, 30-dniowy umysł.
Na początku było mi tylko trudno, ta miłość rodziła się w bólach i łzach, a ja nie byłam kompletnie gotowa – spadło to na mnie w wieku 24 lat, kiedy sądziłam, że macierzyństwo to nie mój pomysł na życie, kiedy miałam plany snute wyłącznie w 1 osobie l. pojedynczej.
„Moje dziecko jest tak absorbujące, że, jeśli to prawda, to tak jest lepiej. Matka natura pozwala być tu i teraz i umierać ze szczęścia nad przewijakiem, stawiać coraz wyższy mur między matkami i nie-matkami. Matki nie chcą już zaglądać za niego, a nie-matki spać nie daje, co takiego fascynującego znajduje się po drugiej stronie, że te, które przekroczyły ten mur, za nic w świecie nie chcą wracać.
Pokornie przyjmuję te cholernie ciężkie dni i pęka mi serce, kiedy widzę, że ją znów coś boli, że nie mogę zrobić nic, poza byciem, bo wszystkie metody zawodzą. Czasem popłaczę się na spacerze, ale jeszcze nie zdarzyło się, żebym nie chciała z niego wracać, więc to raczej tylko wina mojej skłonności do dramatyzowania.
Doceniam takie dni jak dziś, kiedy Lenon zmęczona bólem i płaczem przesypia całą noc i budzi się do godziny 12 tylko na chwilę, by zjeść, popatrzeć na mnie, znów się wtulić i usnąć, a mnie pozwolić odsapnąć, ogarnąć siebie i mieszkanie, przeczytać coś, coś napisać, na tyle, na ile to możliwe- oderwać się. Moje dziecko nauczyło mnie chwytania chwili – teraz oznacza to, że prysznic biorę czasem i o 5 rano, a potem szykuję wszystko na obiad, bo nigdy nie wiem,czy będę miała danego dnia szansę. Albo, jak dziś, pakuję się na święta mimo, że wyjeżdzamy dopiero za 4 dni, bo mogę przez najbliższe 4 dni nie mieć na to czasu.
I wiedząc to wszystko, przeżywając każdy kolejny dzień od 7 tygodni, padając ze zmęczenia, będąc ustawianą przez niemowlę jak przez klawisza w więzienie, nie wiem, nie potrafię, nie umiem wyjaśnić sobie i którejkolwiek z koleżanek, dla których dziecko to mglista perspektywa albo zgroza, że… tęsknie za nią nawet wtedy, kiedy jest obok i po prostu dłużej śpi…”
Tak trudno i pięknie było odkrywać, że teraz mnie nie ma, jestem na dalszym planie, bo priorytet krztusi się powietrzem, gdy znikam z zasięgu wzroku. A dziś? Dziś 10 razy muszę powtórzyć, że jestem, kiedy zajmie się bajką i chcę o coś spytać.
„Nie było mnie godzinę.A moja córka wpadła w dziki szał, bo jest na etapie, na którym kompletnie nie kuma, że jesteśmy odrębnymi istotami. To ja robię to,co ona myśli, a przynajmniej próbuje zgadywać nazywając to naiwnie instynktem. Jak tylko zamknęłam za sobą drzwi zaczęła krzyczeć jakby ktoś przypalał ją żywcem i polewał denaturatem. Przez 60 minut mojej nieobecności, nie uspokoiła się nawet na chwilę, nie działało NIC, co zwykle pomaga ją okiełznać. Pluła mlekiem, choć była już bardzo głodna. Rzucała się jakby miała padaczkę. Wyglądała tak, że każda bezdzietna na jej widok zaszyła by sobie to i owo, żeby naprawdę nie ryzykować.
Bo nie było mamy.
Ja wiedziałam, że wychodzę na chwilę i nie mogłam wytrzymać. Ona myślała, że zniknęłam. Że zniknął ktoś, kogo nawet nie tyle kocha, co bezwzględnie potrzebuje, kto jest tak ważny jak powietrze, bez kogo nie umie żyć – i ta nieumiejętność życia to wcale nie żałosna, romantyczna metafora. Bo mamy nie było. Ja po cichu obgryzałam paznokcie, Lenka wiła się w spazmach rozpaczy i przerażenia. Bo mamy nie było. Ja sobie mogę wszystko wytłumaczyć i udawać, ona ma kilka miesięcy i po prostu bardzo ją bolało to, że mnie nie czuje.
I zaczęłam, odarta ze swoich widzimisię, ja i planów, totalnie goła, przyglądać się sobie i poznawać od nowa. Czuć wdzięczność. Odkrywać z fascynacją, a nie tylko się bać. Rosła ona, a wraz z nią ja – Mama.
Poł roku razem:„Dostaję w japę, obie pary okularów ledwo trzymają się kupy, nie spałam dłużej niż 2 godziny od kilku miesięcy, jestem gryziona, bita, budzona kwadrans po tym jak w końcu uda mi się usnąć. Moja cierpliwość została obśliniona przez jej małą japę, a asertywność zdeptana przez małe stopy. A w zasadzie codziennie obcałowuję ją całą dziękując za to, że jest. Nie mogąc uwierzyć, że jest moja!” (…) „Ot, okazuje się, że w pół roku dzięki Lenuszce nauczyłam się więcej niż sama przez prawie ćwierć wieku.”
9 miesięcy:Jeszcze fajniejsze od poranków są wieczory, choć Lenon wraca do bycia moją hubą drzewną czy innym bardziej natrętnym pasożytem i nie pozwala na spokojny prysznic, a mi się zdarza pod nosem powiedzieć coś brzydkiego do czego się nie przyznam, bo przecież nie jestem, kurwa mac, wulgarna. Mimo to kocham ten rytuał. Jej histerie, kiedy ktoś próbuje ją uspokoić, moment w którym nagle przestaje, bo wchodzę. Bo wtedy nie liczy się nic więcej. Tylko ona, ja. No dobra, jeszcze cycek.
Leżymy wtulone wzdłuż siebie, Lenon ssie jakby nie jadła tydzień i nie widziała mnie z godzinę. Rękami, niezdarnie, wwierca mi się w brzuch, wydłubuje oko, zaplątuje w stanik. Uspokaja się dopiero, kiedy przylgnie całą powierzchnią ciała, dopiero wtedy jej oddech zwalnia, ruchy stają się bardziej flegmatyczne. Zasypia wtulona w piersi, przytrzymując ręką rękaw piżamy, żebym przypadkiem sobie nie myślała, że mogę odejść,tylko dlatego, że usnęła. Patrzę na nią jeszcze długo po tym, jak zaśnie i miliard razy całuję w czoło. Potem próbuję odsapnąć i zrobić coś dla siebie.Ale jeżeli nie jestem blisko dłużej niż kwadrans, Lenka się budzi i w panice zaczyna mnie szukać. Rozgląda się nerwowo, coraz bardziej przerażona i niezdarnie próbuje złapać mnie machając rękami. Przekręca się półprzytomna na brzuch i kiedy nie ma mnie obok, żeby ją odwrócić, nazwać Głuptasem, powiedzieć, że przecież jestem i będę, nawet jeśli wyjadę lub umrę to nigdy nie będzie musiała się bać, bo będę czuwać choćby z kosmosu, to kończy się aferą i awanturą.A ta kończy jak tylko się zjawię, powiem, że nie odeszłam i pocałuję w czoło.
(..)
Ale kiedy zasypia, wtulona, wplątana we mnie, sprawdzająca co kwadrans po zaśnięciu, czy na pewno jestem to… ta świadomość, że jestem niezbędna i niezastąpiona i że będę z czasem niezbędna i niezastąpiona w coraz mniejszym stopniu, bije na łeb całe zmęczenie, zniecierpliwienie i złość.”
Tak często czułam, że dochodzę do ściany, że dalej już nie mogę. A ściana zawsze okazywala się z karton gipsu. Albo po czasie udawało się odkryć drzwi. I siedzenie w kącie też było potrzebne…
:Moja córka powtarza pierwsze wyrazy i umie wymieniać dźwięki wydawane przez zwierzęta. Uwielbia naklejki i zabawy paprochami i z wdziękiem miniaturowego terrorysty wymusza uwagę i zabawki. Moja córka ma najpiękniejsze niebieskie oczy, jakie w życiu widziałam, dołeczek w lewym poliku i często, kiedy śmieje się w głos, dostaje czkawki. A ja najchętniej tym śmiechem wytapetowałabym sobie ściany. Cieszyłabym się, gdyby było to możliwe, bo większość ścian w naszym mieszkaniu Lenka już zabazgrała.
Kiedy się boi, ekscytuje, coś ją boli, albo bardzo cieszy, to mimo znajomości sporej ilości słów zawsze krzyczy “mamo” i chce ściskać mnie za rękę. Nie wyobraża sobie życia beze mnie i jeszcze nie wie, że jej to minie, a ja jeszcze nie wiem, jak trudno mi się będzie z tym pogodzić.
(…)
Nie jest lekko i niczego nie da się zaplanować, ale ktoś,mimo 80 cm wzrostu i pieluchy na tyłku, mądrzejszy ode mnie powtarza mi, że to niepotrzebne. Że czas jest względny, warto go zwolnić i delektować się, bo teraz smakuje lepiej.Wszystkiego najlepszego Córeńko i gratulacje dla mnie, że dałam radę i mimo wszystkich moich wątpliwości, błędów i rozterek, jesteś mądra, sprytna i piękna. Do końca życia ze wszystkich zdziwień świata najmocniejsze będzie to, że ktoś taki jak ja mógł wydać na świat kogoś tak cudownego, jak Ty.Do końca życia będę miała przed oczami jak tańczysz, pokazujesz nunu, śpi i uśmiechasz się do mnie i dzięki Tobie wiem, co to znaczy być dumną.
Między skórą mojej córki, a resztą świata, znajduje się niewidzialna warstwa z zapachu, niewinności, dnia czerpanego garściami dzieciństwa. Najpiękniejszy zapach na świecie, którego nigdy wcześniej nie czułam. Który najchętniej zapakowałabym w szkatułkę, wlała do flakonu i nosiła zawsze przy sobie, szczególnie, kiedy nie będzie jej obok. Kiedy tą warstwę zacznie z niej ścierać dorosłość.
Pierwszy rok Twojego życia trwał dla mnie dekadę. Przewrócił wszystko do góry nogami. A dziś? Kojarzę go jak krótką chwilę, przebłysk za mgłą. Jak to się stało, że tak urosłaś?
:O 6:15 rozpoczynam codzienną zabawę pt. “Gdzie jest Lenka”. Ta, nakrywa się kołdrą, udając, że jej nie ma. Moja rola polega an rozpaczliwym nawoływaniu i wyrażaniu tęsknoty. Do poszukiwań musi zostać zaangażowany tata. Szukamy jej po całym mieszkaniu wzajemnie pytając- czy może nie ukryła się pod łóżkiem”? Może nie poszła do żłobka w piżamie? Może nie robi siusiu albo kuca pod choinką? Na każde nasze zdanie “nieobecna Lenka” reaguje rechotem i piskami. Wystawia stopy i teatralnie domaga się całowania po piętach, co my, uniżeni słudzy, niniejszym czynimy z honorami. Potem wyskakuje spod kołdry, rozkudrana jak Bobek z Muminków,z czerwonymi od zaspania oczami i szczerzy mleczaki wrzeszcząc na całe mieszkanie “Tu jeś, tu jeś wasia Jenka, nie wdzieliście?!” , a my, bez mrugnięcia okiem, bo znamy swoje role na pamięć, wyrażamy swoje absurdalne zaskoczenie (…)”
Potem już ogarnęłam, że nie będzie z Tobą spania, za to masa wyzwań i cudów. I uznałam, że skoro to wszystko, co mam, mogę zapomnieć o swoich planach i karierze, wycisnę maks. Gdybym wiedziała… A może lepiej, że nie miałam pojęcia, jak wiele przede mną?
“, 2 lata:„Dziękuję Ci Córeczko, za te wszystkie leniwe poranki bez pośpiechu, w czasie których tulimy się w piżamach i w bazie z kołdry udajemy, że wcale nas nie ma, nic nie musimy. Za te wszystkie lekcje uważności: przypomnienie mi, że na świecie istnieją mrówki i biedronki, różne rodzaje i kolory liści, a każdym z nich można się zachwycić. Za wszystkie pokazy na temat tego, że dobra zabawa wymaga tylko dobrego pomysłu, albo tego, byśmy były razem. A czasem, o dziwo, odkrywanie, że zabawą może być także spuszczanie wody w toalecie.”(…)
„Dziękuję za to, że uczyniłaś mnie po prostu fajniejszym człowiekiem. Takim, który naprawdę docenia, potrafi zwolnić, a nawet się zatrzymać i wie, że tak naprawdę zyskuje dużo więcej, niż Ci, co pędzą i gonią. Takim, który jest uważniejszy i wrażliwszy. Bardziej cierpliwy, mądrzejszy. I szczęśliwy.
Nie wiem, jak to się stało, ale mam w domu dwulatkę. Z chomika w brzuchu, z nieporadnego oseska, wyrosła dziewczynka w dwóch kitkach, która uwielbia tańczyć bawić się lalkami, rozlewać sok na panele, wsmarowywać serek w rajstopy, która wyrzuca mnie z łazienki w czasie kąpieli bo “jeś duzia i siama myj myj!”i rozbraja jedną miną, jednym gestem, jednym całusem.”
„Płaczę ze śmiechu, kiedy moje dziecko na widok śpiących w zoo lwów opowiada to, co ja w środku nocy, kiedy budzi ją katar, że lewy mają gjuty i nie mogom w nocy śpać, mama musi im wyciścić nosek. Czuję jej podniecenie, kiedy mówię, że idziemy na lody i tak mi autentycznie błogo, kiedy siadamy, na pierwszym lepszym, krawężniku i patrzę, jak połowa porcji spływa jej na buty. Kiedy wiem, że to ja odbieram ją ze żłobka, stoję w bloku startowym punkt szesnasta, gotowa, by biec po nią, opieprzam w myślach spóźnialskie tramwaje. Cholernie zmęczona, ale i stęskniona, choć wiem, że czeka mnie nieskończenie długi spacer, negocjowanie każdego metra i niekończące się dyskusje. Cały dzień czekam na jej wyraz twarzy, kiedy zobaczy, że czekam w drzwiach i na ten okrzyk Mamusiu, jeśteś, majtfiłam się, ojejku.”
W słowniku Leny codziennie pojawia się przynajmniej kilka nowych słów, zwrotów. Rozkłada nas na łopatki ulubionymi powiedzeniami. “No coś ty, nie wjedziałaś?” wypalane przez 92 centymetrowego człowieka za każdym razem, kiedy mu coś wyjaśniasz, a okazuje się, że ono już to zna, bawi za każdym razem.
12 angin rocznie. Na etacie. Jak żeśmy to przeżyli? Jak wiązaliśmy koniec z końcem, kiedy szukałam pracy? Nie wiem. Byłam tam, a odkrywam jak nieznane.
„Nie wyłazimy z domu i z piżam i nie wymagamy od siebie zbyt wiele. Testujemy wszystkie 54 pozycje oglądania bajek z wykorzystaniem kołdry i poduszki. Jemy w łóżku. Nie sprawdzamy, która jest godzina. Rozmawiamy dużo, śmiejemy się głośno, kaszlemy okrutnie. Mamy siebie, antybiotyk i katary. Dzięki chorobie w końcu mamy czas, zauważam, ze zdziwieniem odkrywając, że chyba zaczynam być wdzięczna infekcji…”
„Dziś już nie rozczula mnie widok małej stópki wciskanej do bezzębnego otworu gębowego, bo to wspomnienia, ale patrzenie na każdy pokaz taneczny niemniej chwyta chyba za serce. Optymistycznie zakładam, że tak samo będę się czuć, kiedy zobaczę ją na jakiejś akademii albo kiedy zadzwoni, że zdała maturę. Nawet, jak nie zda, ale powie, że jedzie do Australii.”
„Wtedy na moment zapominam, że kiedyś zostawiłam golarkę do nóg pod prysznicem i ona przypadkiem się zacięła, zapominam, że znów kupiłam jej ten gówniany, słodki serek, którego miała już nie jeść, zapominam, że wstyd mi czasem, że nie dbam, aby chodziła w wyprasowanych sukienkach i białych rajstopkach, jak te inne mamy małych dziewczynek. Nic nie jest ważne, bo ona szuka mnie wzrokiem, taką, jaką jestem.Tą samą, która serwuje jej kopytka, przesiaduje godzinami w jej bazie, foliowym namiocie bez dostępu powietrza, kupuje szczoteczkę do zębów z księżniczką, bo wizja wizyty u dentysty z dzieckiem ją przerasta. Siedzę tam, na widowni w eleganckiej, ale zwyczajowo niewyprasowanej sukience i nagle znikają te wszystkie mamy, przed którymi często mi wstyd. Moja Choinka mnie dostrzega i jej oczy robią się wielkie i jasne. A ja ewidentnie trącam siedzące obok mamy i babcie skrzydłami, które zaczynają wystawać mi spod marynarki.”
Przepraszam Cię, Córeńko. Bóg i panie z hali hurtowni zabawek mi świadkami, że prędzej umrę niż z premedytacją Cię skrzywdzę, choć tak często zdarza mi się zawieść. Przepraszam po stokroć, Cudzie Mój. Zasługujesz na to, co najlepsze, na suknie szytą przez najlepszą, najodpowiedzialniejszą i najrozsądniejszą z mam, na tatę, który piałby z zachwytu na Twój widok 4 dni przed balem, na spokój i zaufanie, bez konieczności mówienia:
Ej, lodzice, jestem wasą cólką, musicie mnie nakalmić!
„Różnice są ogromne – nie bujam całymi dniami na rękach. Pamiętam, że wtedy bolały, a na prawym ramieniu został mi taki śmieszny mini bicunio od noszenia jej i targania wózka. Pamiętam, że usypiałam z nia prawie na każdej drzemce. Byłam zmęczona. A dziś? Daje się ponosić tylko przez chwilę i na otarcie łez, bo ciągle jest w biegu, ruchu, nie ma czasu. I nadal cholera jedna nie chce spać. Już nie tylko mój głos ma moc objawiania prawd i wyjaśniania świata. Ważne są ciocie, koleżanki, wujek Youtube i własne interpretacje faktów. Na szczęście ciągle dużo się śmiejemy razem. Płakać też nam się zdarzy, bo jedna ma dosyć, a druga się boi, obie nie chciały i tak wyszło. Wtedy brakuje tylko soundtracku z ulubionej piosenki Leny, która płynnie z Jagódek przeskoczyła do “Kocham Cię, ale CIę nie lubię” Chylińskiej.
***
Wyczuwałam, że będzie tęskno do koncertu miarowych oddechów, kiedy padała na mojej klatce i kiedy bez wyrzutu odkładałam wszystko na potem, żeby niby nie zbudzić, a tak naprawdę się nacieszyć. I dzieje się każdego dnia, nie potrzeba Rutkowskiego, by to stwierdzić. Ten mały człowiek jak torpeda przeskoczył 100 cm swojej długości i usypia dopiero po 2 książkach, 4 bajkach, kołysance i godzinnej dyskusji egzystencjalnej. I za tym też będę niedługo tęsknić.
No ale tęsknić to wiedzieć, co się kochało, nie? Też ważne.
:Coraz więcej rozumiesz i potrzebujesz mnie coraz mniej. A ja paradoksalnie często potrzebuję „bardziej” i tęsknię. Nie chcę cofać czasu ani przyspieszać, mam nadzieję, że ciśniemy go jak należy, przynajmniej z grubsza, bo przyznaję, że włączam Ci Trolle, byleby przymknąć obok oko albo wysłać maila.
Coraz usilniej formułujesz swoje racje. Dyskutujesz na każdy temat. Budzisz się w nocy, żeby zapytać skąd się wzięła Ziemia. Z religii w przedszkolu wracasz z teorią, że świata nie mógł stworzyć Jezus, bo był człowiekiem, więc pomagały mu kucyki Pony.Na pytanie czy wiesz, że kocham i jesteś ekstra odpowiadasz, że jasne i chciałabym Ci i sobie po prostu życzyć, żeby na zawsze tak zostało.
Jestem tu. Mam 30 lat i 6 letnią od dziś córkę. Taką, która potrafi łgać jak rasowy oszust prosto w oczy, ale i obudzić się nad ranem tylko po to, żeby powiedzieć, że mi dziękuję, że aż tak się staram.
Mówi, że zostanie łojtuberką albo weterynarką w minecrafcie, tak naturalnie i bez zawahania stosuje feminitywy i uśmiecha się do siebie w lustrze. Za chwilę pójdzie do szkoły, potem w świat, ale tymczasem… Jeszcze woła mnie w nocy, bo męczy zły sen albo przypomni jej się, że pszczoła nie ma zębów.
Piszę ten tekst, kiedy ona symuluje ból gardła, by móc poobijać się w domu. Wymyślamy razem plan jej przyjęcia, tak bardzo ekscytuje się tortem, a kiedy odkrywa, że nie ma sukni, bo na co dzień jest chłopaczarą, bez zawahania i z wyrazem talentu do manipulacji rzecze mi:
„Coś wymyślisz, ty zawsze dajesz radę, Mamo”.
To wszystko, co pamiętam i wyparłam musiało się wydarzyć, bym była tu i teraz. Trudno nie żałować tych przepłakanych nocy trawionych lękiem i zmęczeniem, ale bez nich nie byłoby nas.
Nie byłoby wspólnego oglądania Pingwinów z Madagaskaru, pieczenia muffinek, szczerości, że zupa jest ohydna i wypadów na „kawę”.
Dzięki córuś, że mogę świętować urodziny dwa razy do roku. I w sumie mam wrażenie, że tak naprawdę to żyję dopiero od 6 lat. Jesteś moją największą motywacją i dumą. I choć Twoja głowa nie pachnie już niemowlęco, to nieustannie pachniesz jak moje szczęście.
Stało się. Dotarłam. 6 lat, a myślałam, że mnie wykończy nim skończy rok. Brawa dla nas! Ryczę jak głupia.
„Na dobranoc opowiadam bajkę o trzech świnkach, a ona na bieżąco nanosi korekty i ubarwia tą nudną i opowiadaną tysiąc razy, historię. Pięciozłotówki mają już kształt szparek, a ich właścicielka ma trudność, żeby unieść głowę. Podnosi ją jednak ostatkiem sił i mówi:
– dzienkunie Mamusiu. śpij dobze, Skalbie, lano się pobawimy.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS