A A+ A++

Wolność finansowa

Niełatwo było porzucić etat, ale się opłacało. Własna firma była drogą na skróty do wolności finansowej. Dziś przedstawiam kilka wniosków z tej drogi.

No i po wakacjach. Rozpoczyna się nowy sezon roboczy. Pewnie część z Was już teraz marzy o kolejnym urlopie. Jeśli po odpoczynku myślicie o tym, jak znowu wyrwać się z pracy, to chyba coś jest nie tak, prawda? 😉 Mam taki ambitny plan, aby w tym „sezonie” – poprzedzającym następne wakacje – mocniej inspirować Was do aktywnej pracy nad poprawą swojej sytuacji.

Na tylnej okładce książki „Zaufanie, czyli waluta przyszłości” podałem główny powód jej napisania: „bo wierzę, że każdy zasługuje na taką pracę, którą naprawdę kocha”. Ale niestety to nie jest tak, że ktoś przyjdzie i da nam gwiazdkę z nieba. O dobrą dla nas pracę – trzeba aktywnie walczyć. Szukać tego, co naprawdę nas kręci. Zmieniać siebie poszerzając umiejętności i adaptując się do nowych, zmieniających się okoliczności.

Dzisiejszy wpis – powstający z okazji piątej rocznicy mojego odejścia z etatu – dedykuję w szczególności tym osobom, które głęboko wierzą, że samo oszczędzanie pozwoli odłożyć im tyle, by wieść w przyszłości dostatnie życie, a prowadzenie budżetu domowego jest panaceum na wszystkie niedostatki. To nieprawda. Takie myślenie, to zbyt duże uproszczenie. Zresztą już kilka lat temu pisałem, że .

Zapraszam do lektury garści moich przemyśleń na temat drogi do wolności finansowej. 🙂 I z tej okazji ogłaszam promocję, w ramach której można kupić moje książki taniej – bez kosztów wysyłki.

5-dniowa promocja na 5 lat pracy bez etatu!

Taką rocznicę trzeba dobrze uczcić. 🙂 Niniejszym ogłaszam, że do soboty 15 września, możecie kupić wszystkie moje książki bez kosztów wysyłki – taniej o 12,90 zł. A paczki i tak polecą do Was przesyłką kurierską. Promocja ważna jest do soboty lub do wyczerpania zapasów książek w magazynie (cokolwiek nastąpi wcześniej).

Nie trzeba wpisywać żadnego kodu rabatowego. Wystarczy wybrać wariant produktu i złożyć zamówienie.

Szczerze polecam zakup książek „Finansowy ninja” i „Zaufanie, czyli waluta przyszłości” w pakiecie.

Nawet, jeśli już macie moje książki, to dobra okazja żeby zaopatrzyć się w prezenty dla znajomych. 🙂 Zapraszam do przejrzenia sklepu lub stron poszczególnych książek.

    

Dlaczego mielibyście mnie słuchać?

Byłem i jestem takim gościem jakich wielu. Żonaty od wielu lat (teraz już 22.), dwójka dzieci, pracownik etatowy w niedużej firmie informatycznej. Rano do „fabryki”. Późnym popołudniem lub wieczorem – do domu. Tak mijał dzień za dniem. Było fajnie dopóki nie zastanawiałem się nad przyszłością. Gdy zacząłem nad nią rozmyślać, to uzmysłowiłem sobie, w jak ryzykownej sytuacji się znajduję. Tempo oszczędzania było zbyt wolne, aby marzyć o życiu z odsetek i nic nie zapowiadało, że na etacie ma się to szansę zmienić. Musiało minąć kilka lat zanim odważyłem się wykonać kolejny krok. Na wszystko potrzebowałem bardzo dużo czasu. Nic nie przyszło samo ani łatwo.

2 lipca 2012 r. rozpocząłem pisanie bloga, a rok później – 31 lipca 2013 r. – był moim ostatnim dniem pracy na etacie. O tym, jak trudna była decyzja o odejściu i prowadzeniu własnej firmy, mówiłem m.in. . Opisowi moich rozterek poświęciłem też obszerny fragment książki . Strach był olbrzymi, ale opłaciło się zaryzykować. 🙂

Trzy lata temu napisałem mój , w którym opowiedziałem, że droga do bezpieczeństwa finansowego i wolności finansowej jest dla mnie ważniejsza niż wydawanie pieniędzy na błyskotki. Cieszyłem się wtedy ze spłaconego kredytu hipotecznego i faktu, że żyjemy bez jakichkolwiek długów. Ale to jeszcze nie był koniec drogi…

Dziś – zaledwie 5 lat po odejściu z etatu – mogę cieszyć się wolnością finansową, czyli stanem, w którym nawet bez wykonywania pracy zarobkowej moja Rodzina będzie miała za co żyć w dającej się przewidzieć przyszłości. Udało się doprowadzić do sytuacji, w której nasze inwestycje zarabiają więcej niż wydajemy na życie. A nawet jeśli ich rentowność spadnie, to zgromadzony kapitał pozwoli żyć na podobnym poziomie przez kilkadziesiąt kolejnych lat (dłużej niż nasz prognozowany wiek). Jestem w szoku, że udało się dotrzeć do tego miejsca w tak krótkim czasie. Duża w tym Wasza zasługa i jestem Wam za to niesamowicie wdzięczny. Dziękuję! 🙂

Dla tych, którzy zastanawiają się o jakich kwotach mowa, doprecyzuję, że w 2017 r. życie naszej 4-osobowej rodziny kosztowało średnio ok. 17 tys. złotych miesięcznie, przy czym są w tym również koszty niezarabiających nieruchomości (tych, które nie są wynajmowane), uśrednione koszty wakacji, dodatkowej edukacji oraz opłaconej operacji chirurgicznej.

Ktoś mógłby się żachnąć, że skoro tyle wydajemy, to żyjemy nieoszczędnie. Ja odpowiem, że żyjemy na miarę naszych możliwości wydając mniej niż aktualnie zarabiamy na samych inwestycjach kapitałowych. Dodatkowo, dzięki prowadzeniu rentownej firmy, udało mi się doprowadzić do sytuacji, w której co roku odkładamy kwoty kilkakrotnie większe niż nasze sumaryczne koszty.

Dla pełnego obrazu przedstawiam też wykres wyników firmowych do końca 2017 r. Te wyższe słupki to przychody netto, a te niższe to koszty netto. Różnica jest dochodem przed opodatkowaniem (od zdecydowanej większości dochodu płacę podatek liniowy 19%). Tylko w 2017 r. zysk wyniósł ponad 2 miliony złotych.

Wyniki firmy Michała Szafrańskiego

Wyniki firmy Michała Szafrańskiego

Dlaczego pokazuję te kwoty? Bo wydają mi się one kluczowe dla uwiarygodnienia tego, o czym napiszę Wam poniżej – kilku elementach, które uważam za szczególnie ważne na mojej drodze do obecnej sytuacji. Te wnioski nie są w żadnym stopniu wyjątkowe – to raczej zbiór prostych zasad finansowych, którymi posługuję się od lat i tego, co wydaje mi się najważniejsze i o czym próbuję Was przekonywać od lat. Fajnie nareszcie mieć dowody, że konsekwentnie realizowana strategia po prostu się sprawdziła. Oczywiście pamiętajcie, że musicie filtrować wszystko co piszę przez pryzmat własnych doświadczeń i priorytetów. Wierzę, że potraficie wybrać to, co może się Wam przydać. 🙂

Postrzegam moją rolę dzisiaj jako gościa, który poza dawaniem Wam konkretnych, wycinkowych wskazówek finansowych, odpowiedzialny jest również za przedstawianie od czasu do czasu szerszego kontekstu. Także takiego, która może podważać „status quo” niektórych z Was i być zapalnikiem do wprowadzania zmian w Waszych życiach. Oby pozytywnych. 🙂

No to pora przejść do kilku kluczowych wniosków po 5 latach ”bycia na swoim” i przedstawić także moje subiektywne spojrzenie na każde z tych zagadnień.

1. Zmiany są nieuniknione – warto się do nich przyzwyczajać

Nie lubimy zmian, bo stawiają nas w niekomfortowej sytuacji. Zmuszają do wejścia na nieznany grunt i zdobycia nowych umiejętności – zazwyczaj bez żadnej gwarancji sukcesu. W takiej sytuacji znacznie łatwiej „spocząć na laurach” i cieszyć się z tego, co już się ma. Sęk w tym, że mało kto wykonuje taką pracę, która gwarantowałaby zarobki na satysfakcjonującym poziomie na wiele lat do przodu i jeszcze dawałaby jako taką satysfakcję z samej pracy. W efekcie – zgodnie z zasadą „lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu” – godzimy się na kompromisy unikając zmiany i znajdując coraz to „lepsze” wytłumaczenia dla siebie samych dlaczego musi być tak jak jest.

Zmiany są jednak nieuniknione. Czy tego chcemy czy nie. Zmienia się otoczenie, zmieniają się pracodawcy, zmienia się także nasze podejście. Lepiej, jeśli to my jesteśmy inicjatorem takiej zmiany, niż gdy dopada nas ona z zaskoczenia, np. gdy nasz szef zmienia się na gorszego, gdy jesteśmy pomijani przy awansach i podwyżkach, gdy pracodawca wręcza nam wypowiedzenie po latach ofiarnej pracy.

Jeśli miałbym wskazać jedną, najważniejszą rzecz, która pomogła mi w trakcie ostatnich 5 lat prowadzenia własnej firmy, to mocne przekonanie, że nic z tego, co udało mi się wypracować, nie jest mi dane na zawsze. To, że coś zadziałało za pierwszym razem, nie oznacza automatycznie, że zadziała za drugim i trzecim. Cały czas staram się weryfikować swoje wnioski i kwestionować przekonania. Oswajam się ze zmiennością sytuacji, sam wymuszając zmiany w sposobie mojego działania. Pod ich wpływem – ewoluuję. Przejawem tego jest chociażby zmieniająca się tematyka wpisów, które publikuję na blogu.

2. Najlepszym sposobem poprawiania stanu finansów jest zwiększanie zarobków

Gdy jestem proszony w przeróżnych wywiadach o podanie najważniejszych sposobów na domowe oszczędności, to od lat powtarzam, że najlepszym sposobem oszczędzania jest zwiększanie przychodów. Na moim przykładzie można zobaczyć, że takie podejście daje konkretne rezultaty.

Oczywiście sama nauka oszczędzania jest ważna, bo pomaga nam wykształcić prawidłowe nawyki i dbałość o to, aby każda złotówka była dobrze wydana lub dobrze na siebie pracowała. Stoję też na stanowisku, że zawsze warto oszczędzać – bez względu na wysokość zarobków. Niemniej jednak samo oszczędzanie nie wystarczy. Kluczowe jest systematyczne zwiększanie przychodów, a tego – jak wynika z moich doświadczeń – nie da się robić, bez systematycznego stawiania sobie wyzwań, podejmowania się nowych zobowiązań i ciągłej zmiany sposobu, w jaki działamy. Po prostu trzeba stale dostosowywać środki, którymi się posługujemy, do naszych zmieniających się preferencji, sytuacji finansowej (w optymistycznym scenariuszu coraz lepszej) oraz zmieniających się okoliczności.

Zarobki można zwiększać na różne sposoby. Pracownicy etatowi mogą po prostu zmieniać pracodawców, co pozwala nawet na kilkukrotne zwiększenie wysokości wynagrodzenia (a w przypadku niektórych branż „na topie” – np. programistów – nawet 10-krotnie). Praca etatowa ma jednak swój „sufit” i pełniąc szeregowe funkcje bez dużej odpowiedzialności, raczej nie mamy co liczyć na bycie beneficjentem świetnej sytuacji finansowej firmy.

Takich ograniczeń nie ma, gdy zdecydujemy się prowadzić własną firmę. Tu nie ma górnego poziomu zarobków. Jeśli mamy głowę na karku i dryg do interesów, to możemy zarabiać nawet 100 razy więcej niż na etacie (albo jeszcze więcej). To swoista premia za podjęcie ryzyka ewentualnego niepowodzenia – wyższego niż w przypadku pracy na etacie. Przedsiębiorca inwestuje we własny biznes i ryzykuje swoimi pieniędzmi, i to dlatego osiąga z niego zazwyczaj dużo większe korzyści niż zatrudnieni w firmie pracownicy.

Ale jest też pośrednie rozwiązanie dla osób bojących się takiego ryzyka. Oprócz etatu można wykonywać także inną pracę po godzinach (np. na umowę zlecenie lub jako własna działalność gospodarcza), która może być fajnym źródłem dodatkowych pieniędzy. Wymaga to dobrej samoorganizacji i poświęcenia wolnego czasu, ale jest też bezpieczną przepustką do własnej firmy. Ja właśnie tak zrobiłem. Blog uruchomiłem równolegle z pracą na etacie.

Zgadzam się ze sformułowaniem, że własny biznes to najlepszy lewar. Nie masz żyłki przedsiębiorcy? To przynajmniej idź i wynegocjuj podwyżkę. Albo zmień pracę, jeśli w obecnej się nie da. Boisz się? To się dokształć. Kursy na Udemy są prawie za darmo. Ja wieczorami uczę się CSS. Nie dlatego, że mnie nie stać na programistę, ale dlatego, że lubię od czasu do czasu czegoś nowego się nauczyć i chcę umieć samodzielnie robić poprawki w wyglądzie bloga (jego szablonu nie ruszałem od pięciu lat). Może to i nieefektywne, ale nie mam szefa, który mógłby mi tego zabronić. 😉

3. Firma musi zarabiać!

Napisałem, że własna firma to najlepszy lewar. To prawda, ale tylko w sytuacji, gdy firma jest rentowna i zarabia pieniądze. Jeśli podejmuje się błędne decyzje biznesowe i wydaje więcej niż zarabia, to szybko może się okazać, że własna firma staje się drogą do poważnych problemów finansowych.

Rozpoczynając prowadzenie działalności gospodarczej miałem poduszkę finansową, która pozwalała przeżyć pierwszy rok nawet bez przychodów. Nie zakładałem jednak firmy po to, żeby do niej dopłacać. Musiała przynajmniej pokrywać bieżące koszty mojej działalności. Gdy zacząłem na niej zarabiać, to priorytetem stało się odbudowanie poduszki finansowej. Zresztą do dzisiaj firma jest dla mnie narzędziem, które służy generowaniu zysków dla jej właściciela. 🙂 Mówiłem o tym szczegółowo w trakcie .

Nie rozumiem tych przedsiębiorców, których nadrzędnym celem jest znalezienie inwestorów zewnętrznych i zarobienie na sprzedaży udziałów. Tak działają niektóre startupy, którym bardziej zależy na pozyskaniu pieniędzy od inwestorów, niż na finansowaniu rozwoju firmy poprzez sprzedaż produktów i usług klientom. A to właśnie zdobywanie płacących klientów powinno być priorytetem. Tylko generując przychody firma może pokrywać swoje koszty i jednocześnie wykazywać zysk – wypłacany właścicielom bądź odkładany na przyszłe inwestycje. Oczywiście można też finansować rozwój zaciągając zobowiązania, ale każdy dług trzeba kiedyś spłacić.

Niektórzy cieszą się z faktu, że udało im się pozyskać inwestora, w zamian za sprzedaż znaczącej liczby udziałów (w Polsce jest to o tyle wypaczone, że fundusze venture capital już w pierwszej rundzie finansowania próbują objąć większość udziałów, co eliminuje w zasadzie możliwość przeprowadzenia kolejnych rund). Ja to postrzegam w inny sposób: „ktoś uwierzył w potencjał Twojego biznesu, zapłacił Ci grosze za udziały (w porównaniu z ich potencjalną przyszłą wartością) i zagwarantował sobie jednocześnie, że będzie głównym beneficjentem rozwoju Twojej firmy”. A w międzyczasie taki inwestor wytwarza także dodatkową presję – z jednej strony motywuje do działania, ale z drugiej – może forsować rozwiązania sprzeczne z wizją założycieli firmy. Tym bardziej nie rozumiem, jak można dobrowolnie zakładać sobie taki sznur na szyję. Ale może po prostu się nie znam…

W moim świecie firma musi zarabiać. Nie wychodzić na zero, lecz zarabiać. Zysk opodatkowuję i wyprowadzam z firmy, aby móc nim swobodnie dysponować w dowolnym celu.

4. Niezależnie od zarobków warto utrzymywać dyscyplinę finansową

Niektórym w głowie się nie mieści, jak mogę posługiwać się słowem „oszczędzanie” wydając kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Inni z kolei, obserwując z doskoku to, o czym piszę, uważają mnie za dusigrosza, który zarabiając duże sumy pieniędzy nie potrafi ich wydawać. Jeszcze inni śmieją się ze mnie, gdy wrzucam na Twittera zdjęcia z biletami komunikacji miejskiej kupionymi o złotówkę taniej. To w końcu jestem oszczędny czy nie? 😉

Z uporem maniaka powtarzam, że mądre oszczędzanie polega na cięciu wydatków w najmniej istotnych dla nas obszarach, aby mieć więcej pieniędzy na to, co uważamy za ważne. W połączeniu z zasadą wydawania mniej niż się zarabia, daje to najprostszą receptę na stopniowe budowanie oszczędności. Może nie zaoszczędzę fortuny jeżdżąc na tańszych o złotówkę biletach 20-minutowych, ale nie ma sensu przepłacać, skoro mogę mieć taką samą usługę w niższej cenie. To dlatego potrafię bezlitośnie ograniczać wydatki w jednym miejscu, aby za chwilę kupić nowe słuchawki za kilkaset złotych (albo inną, droższą „zabawkę”), które po prostu i w pełni subiektywnie uważam za potrzebne.

To prawda, że im więcej zarabiamy, tym mniejszą uwagę musimy zwracać na szczegóły. W końcu stać nas na to, aby przepłacać, prawda? Jest to jednak zdradliwe i w przypadku wielu osób, które nie kontrolują swoich finansów, wraz ze wzrostem zarobków następuje wzrost wydatków – czasami w zatrważający sposób. To dlatego warto odpowiednio wcześnie wdrażać rutynę kontroli naszych finansów, np. przez prowadzenie budżetu i spisywanie wydatków. Rośnie wtedy nasza świadomość kosztów, nabywamy poczucie sprawczości i wykształcamy dyscyplinę finansową. Stopniowo budujemy nowe nawyki i zaczynamy działać odruchowo. Panowanie nad finansami wchodzi nam w krew. Gdy zarobki wzrosną, to możemy nawet (mało kto to lubi), o ile tylko potrafimy bez niego radzić sobie z odkładaniem pieniędzy na przyszłość i jednocześnie utrzymywać kontrolę nad wydatkami.

Prawda jest taka, że do stanu wolności finansowej doszedłem nie tylko dlatego, że moje przychody były duże, ale przede wszystkim dlatego, że potrafiłem utrzymywać koszty na racjonalnie niskim poziomie i systematycznie generować nadwyżki finansowe. Dyscyplina pomaga.

5. Warto uwzględniać koszt czasu

Pisałem o tym, że warto przyzwyczaić się do zmian. Najbardziej widać konieczność ich wdrażania wtedy, gdy przeliczymy sobie .

  • Gdy zarabiamy 3000 zł miesięcznie to za każdą przepracowaną godzinę zarabiamy ok. 19 zł.
  • Gdy zarobki wynoszą 200 tys. zł rocznie, to koszt roboczogodziny rośnie do ok. 104 zł.
  • Gdy moja jednoosobowa firma generuje przychód rzędu 3 mln zł rocznie, to każda godzina pracy odpowiada za ponad 1500 zł tego przychodu.

Zrozumienie tego faktu znacząco wpływa na ocenę opłacalności niektórych z moim działań. Przykładowo: o ile kiedyś gotowy byłem poświęcić godzinę na poszukiwanie sklepu, który sprzeda mi taniej nowy aparat fotograficzny, to teraz nie ma to większego sensu. Lepiej kupić u sprawdzonego dostawcy – nawet przepłacając, niż poświęcać czas na szukanie oszczędności, bo de facto sam ten czas ma wyższą wartość niż potencjalne oszczędności. Alternatywnie mogę zlecić taką analizę komuś, kto pracuje za znacznie niższą stawkę godzinową.

Przy wysokich zarobkach i świadomości kosztów czasu pracy kompletnemu przewartościowaniu ulega definicja tego, co uważamy za oszczędność. Skoro tak dobrze idzie zarabianie, to kluczowa staje się asertywność – umiejętność sprawnego eliminowania wszystkich tych aktywności, których nie uważamy za istotne. Czas pracy ma po prostu coraz wyższą cenę, którą trzeba uwzględnić w swoich kalkulacjach. Łatwo również dojść do wniosku, że skoro tak dobrze idzie nam zarabianie, to na nim powinniśmy się skupić, a nie na rozmyślaniu nad kolejnymi sposobami oszczędzania. Wyższy priorytet uzyskuje umiejętne zarządzanie zgromadzonym już kapitałem.

Oczywiście nie wszystko robi się dla pieniędzy, więc nie można wszystkich działań przeliczać w ten sposób. Do tego moja firma, dzięki działalności w internecie oraz automatyzacji procesu sprzedaży, generuje przychody poniekąd niezależnie od mojej pracy. Zamówienia spływają każdego dnia – bez względu na to czy akurat pracuję, czy wypoczywam. Nie mogę więc w tak prosty sposób przeliczać przychodów na godziny. To tylko przybliżenie, które ma mi pomóc ustawić właściwy punkt odniesienia – np. pod kątem wyceny ewentualnych działań komercyjnych.

6. Warto słuchać siebie i kierować się swoim życiowym kompasem

W książce pokazywałem, jak kolosalne znaczenie ma zbieranie przeróżnych życiowych doświadczeń, które pomagają nam budować poczucie własnej wartości. Im jest ono mocniejsze, tym łatwiej kierować się w życiu własnymi priorytetami i nie ulegać zewnętrznej presji.

Bez względu na to, jak bardzo racjonalne wydaje się Wam to co piszę, to apeluję, aby nie podążać ślepo za moimi wskazówkami. Każdy musi wypracować indywidualną listę swoich priorytetów finansowych. Ja staram się jedynie podpowiadać, co sprawdziło mi się na mojej drodze.

Pieniądze były i są dla mnie przede wszystkim środkiem do bycia stuprocentowo niezależnym i zapewnienia bezpieczeństwa mojej Rodzinie – nawet jeśli mnie zabraknie. Moje priorytety finansowe, od momentu odejścia z etatu 5 lat temu, układały się mniej więcej w taką listę kolejno odhaczanych punktów:

  1. Zapewnienie stabilnych i przewidywalnych przychodów w firmie.
  2. Odbudowanie poduszki finansowej – oszczędności pozwalających na sfinansowanie dwóch lat życia bez zarobków.
  3. Spłata kredytu hipotecznego – bez szkody dla poduszki finansowej.
  4. Stopniowe budowanie oszczędności emerytalnych i umiejętne inwestowanie.
  5. Wolność finansowa.

Było o tyle łatwiej, że oboje z Gabi jesteśmy z natury oszczędni i żadne z nas nie miało ciągot w kierunku spełniania kosztownych zachcianek. Dla jasności – niczego sobie także nie odmawiamy. Po prostu nie mamy wygórowanych potrzeb i poza wakacjami – zero szaleństw. Ot tacy nudni Szafrańscy. 😉

7. Pieniądze nie gwarantują szczęścia

To truizm i każdy intuicyjnie to czuje, a jednak wielu goni za pieniędzmi upatrując w fakcie ich posiadania rozwiązania problemów w innych obszarach życia. Mówi się, że od nadmiaru głowa nie boli. Z perspektywy miejsca, w którym się znalazłem, mogę powiedzieć, że to nie jest prawda (jakkolwiek źle by to nie brzmiało).

Gdy pieniędzy nie mamy albo mamy ich mało, to po prostu zasuwamy, by je zarobić i mieć za co żyć. Nieszczególnie jest czym zarządzać. Wystarczy prosty budżet domowy, pilnowanie żeby nie wydawać za dużo i stopniowe budowanie poduszki finansowej. W pewnym sensie finanse są proste – o ile tylko nie zżera nas stres, jak utrzymać się na powierzchni.

Jednak gdy kwota oszczędności zaczyna być sześciocyfrowa, to zaczynamy się martwić o zupełnie nowe rzeczy: że pieniądze leżąc w banku nie zarabiają, że nie wiemy jak je inwestować, że możemy je stracić. Gdy kwoty robią się siedmiocyfrowe, to pojawiają się poważne wątpliwości, gdzie przechowywać tak duże kwoty. Wiem, że to co piszę, może brzmieć jak „problemy pierwszego świata”, ale problem jest dużo głębszy.

Wolność, którą daje posiadanie dużych pieniędzy, może mieć także negatywny wpływ na psychikę. Nie musząc pracować zarobkowo, trzeba szukać nowych motywacji i szczerze mówiąc łatwo zgubić się w odpowiedzi na pytanie „po co to wszystko?”. Niektórzy dopiero wtedy uświadamiają sobie, że pieniądze i szczęście chodzą różnymi drogami. Jeśli wcześniej – w pogoni za pieniędzmi – nie zadbali się o to, aby mieć wokół siebie osoby godne zaufania „na dobre i na złe”, to trudno może być nawiązać takie głębokie relacje później – bez podejrzeń o to, czy nie są one przynajmniej częściowo motywowane ich dobrą sytuacją finansową. Takie podejrzenia prowadzą z kolei do samotności, która w połączeniu z nadmiarem czasu i brakiem dobrych odpowiedzi na trudne pytania o sens życia, prowadzi niekiedy do stanów lękowych, depresji i destrukcyjnych nałogów.

Apeluję więc żebyście na drodze ku poprawie własnej sytuacji finansowej, potrafili także zadbać o inne obszary życia. Prawdziwe szczęście niewiele ma wspólnego ze stanem konta. Musicie mi uwierzyć na słowo. 🙂

Dla jasności: to tylko garść przemyśleń dotyczących mojej drogi do wolności finansowej. Absolutnie nie jest to instrukcja. Raczej zestaw luźnych przemyśleń uzupełniających to, o czym mówiłem i pisałem w artykule . A jeśli ktoś jest zainteresowany szczegółami, to zapraszam do lektury bloga oraz moich książek. Serio. Tam jest masa wiedzy.

Dobra okazja do zakupu moich książek

Koniec wakacji to dobry moment, aby znowu na poważnie wrócić do dbania o swoje finanse oraz ułożyć konkretny plan poprawy swojej sytuacji finansowej. Kto wie? Może za 5 lat to Wy będziecie mogli pochwalić się wolnością finansową, m.in. dlatego, że uwierzyliście Szafrańskiemu, że nie ma w tym żadnej magii. Z całego serca Wam tego życzę!

Mi swego czasu bardzo pomagała (i nadal pomaga) lektura mądrych książek. Wierzę, że moje również mogą Wam pomóc. Żeby dać Wam dobry pretekst i jednocześnie zachęcić do zainicjowania Waszego działania ogłaszam dni darmowej dostawy moich książek, które potrwają od chwili publikacji tego wpisu do północy w sobotę 15 września (lub do wyczerpania książek w magazynie). Efektywnie oszczędzacie 12,90 zł na przesyłce kurierskiej – koszty biorę na siebie. 🙂

W chwili publikacji tego wpisu mam jeszcze w magazynie:

Pełną ofertę wszystkich moich bezpłatnych produktów znajdziecie na nowoutworzonej stronie , którą zamieściłem także w menu bloga.

Kolejne spotkania autorskie

Miło mi również ogłosić, że wkrótce ruszam w trasę na kolejne spotkania autorskie. Z jednej strony to forma promocji mojej najnowszej książki, a z drugiej – chęć osobistego podziękowania Wam za to, że obdarzacie mnie tak dużym zaufaniem. Wiem już kiedy zobaczymy się w tych miastach:

  • Poznań = piątek 21 września
  • Białystok = wtorek 2 października
  • Olsztyn = czwartek 18 października
  • Kraków = sobota 27 października

O szczegółach będę informował już wkrótce. Aktualną listę spotkań znajdziecie zawsze pod adresem .

To tyle na dzisiaj. Ten wpis pisało się niełatwo – jak to zwykle u mnie bywa po dłuższej przerwie. Niemniej jednak pierwsze koty za płoty. Do usłyszenia!

PS: Śmiało powiedzcie swoim znajomym o promocji z darmową dostawą książek. Byle przed 15 września. 🙂

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułŚmiertelna choroba, którą wielu rodziców bagatelizuje
Następny artykułW “Milionerach” padło pytanie za milion. Zaskakujący finał