A A+ A++

Zaprojektował skocznię na zboczu Pierścienicy na kieleckim Stadionie specjalista w tej dziedzinie Jerzy Muniak, który był m.in. autorem przebudowy Wielkiej Krokwi w Zakopanem na mistrzostwa świata w 1962 r. Budowały dwie firmy – Kieleckie Przedsiębiorstwo Budownictwa Miejskiego i Kieleckie Przedsiębiorstwo Robót Inżynieryjnych.

Jak informowało „Słowo Ludu”, całkowity koszt inwestycji wyniósł 2 mln ówczesnych złotych (przeciętna płaca wynosiła wówczas nieco ponad 2 tys.), a czwartą cześć wykonano w czynach społecznych. Ta sama gazeta podkreślała, że powstał w Kielcach obiekt do skoków narciarskich „najładniejszy i największy w całym kraju, oczywiście poza terenami górskimi”.

Na otwarcie w niedzielę 11 stycznia 1970 r. zapowiadano przyjazd najlepszych polskich skoczków, poza tymi, którzy startowali w Turnieju Czterech Skoczni i przygotowywali się do mistrzostw świata. Na rozpoczynające się o godz. 11. zawody MPK zapewniało dojazd pod samą skocznię autobusami z placu Partyzantów (obecnie Rynek). Na kibiców czekały też gorące napoje i posiłki, a wstęp był bezpłatny.

Jedna dziesiąta punktu Fortuny

Według „SL” skoki oglądało kilkanaście tysięcy osób. – To z pewnością przesada, ale około 5 tys. było. Jak na dobrym drugoligowym meczu piłkarskim Błękitnych czy Korony – wspomina nestor kieleckich dziennikarzy sportowych Antoni Pawłowski, który był również na tych zawodach.

Rywalizowało w nich 31 skoczków, m.in. z Zakopanego i Szczyrku, a także sześciu z Kielc i Tumlina, którzy wyraźnie ustępowali jednak gościom. Z krajowej czołówki byli zakopiańczycy Janusz Zalotyński i Władysław Bachleda Żarski. Mieli jednak skoki z upadkiem lub podpórką i nie odegrali większej roli w konkursie. Nagrodę przewodniczącego Prezydium Miejskiej Rady Narodowej za zwycięstwo zdobył Józef Zubek ze Startu Zakopane, który oddał skoki na odległość 42 i 43 m, za które otrzymał 206,8 pkt. Dalej szybował 17-letni wówczas Wojciech Fortuna z zakopiańskiej Wisły-Gwardii – 44 m i 44,5 m. Sędziowie niżej ocenili jednak jego styl i miał notę niższą o 0,1 pkt.

Dwa lata później różnica 0,1 pkt zdecyduje, że to Fortuna zdobędzie złoty medal olimpijski w japońskim Sapporo…

11.02.1972 r. Sapporo. Zwycięzcy zawodów w skokach narciarskich na igrzyskach olimpijskich w Sapporo. Od lewej: Walter Steiner – srebro, Wojciech Fortuna – złoto oraz Rainer Schmidt – brąz. DPA/PAP

Dopiero pukający w 1970 r. do krajowej czołówki skoczek odniósł więc w Kielcach sukces, pokonując kilku wyżej notowanych zawodników. Został też pierwszym oficjalnym rekordzistą skoczni na Stadionie. Na krótko jednak, ponieważ jego rezultat 44,5 m o pół metra w pozakonkursowej próbie poprawił klubowy kolega Stanisław Janik.

Drugi raz kibice licznie stawili się pod skocznią 25 stycznia 1970 r., na konkurs w ramach krajowych mistrzostw Ludowych Zespołów Sportowych. MPK znów podstawiło autobusy i kilka tysięcy widzów (według „SL”) przybyło na zawody. Najdalej skakali w nich juniorzy. 19-letni Stanisław Wiatr z LKS Poroniec w pozakonkursowej próbie ustanowił rekord skoczni 45,5 m.

31 stycznia 1970 r. zorganizowano w Kielcach wspólne mistrzostwa dwóch okręgów narciarskich – świętokrzyskiego i warszawskiego. Najdalej i najładniej skakał junior Wojciech Zabawa z WKN Warszawa, który lądował na 43 i 44 m. Świętokrzyscy skoczkowie wyraźnie mu ustępowali, bowiem najlepszy z nich Kazimierz Kaczorek z LZS Tumlin miał skoki 31 i 32,5 m.

Wielka była, robiła wrażenie

– Trenowaliśmy prawie codziennie. Klub dawał narty, dla wielu młodych ludzi była to jedyna szansa, żeby na nich pojeździć. Po treningu zjeżdżaliśmy na tych skokówkach ze stoku. W skakaniu brylowali chłopcy z Pakosza, którzy mieli znacznie bliżej niż ja z KSM-u – wspomina Florian Fabrycy, który na początku lat 70. był zawodnikiem Budowlanych Kielce.

Nie tylko skakał, ale i biegał na nartach, startując też w obejmujących te obydwie konkurencje dwuboju klasycznym. Pamięta, że jego rekord w skoku wynosił 37,5 m. – Ta skocznia wielka się wtedy wydawała, jej konstrukcja robiła wrażenie – mówi Fabrycy.

– Na oko wyglądała jak mamut jakiś – dodaje Jerzy Skowerski, który jako zawodnik Budowlanych skakał jeszcze w latach 50. i 60. na drewnianej skoczni na Stadionie. Na tej betonowej już nie startował w zawodach, ale próbował skakać i poszybował na około 28 m. – Dalej praktycznie nie dało się skoczyć, bo skocznia nie została dobrze wyprofilowana. Zeskok był zły, należało zwiększyć nachylenie zbocza, jednak natrafiono na skałę i zrezygnowano – opowiada.

Wojciech Fortuna, lata '70Wojciech Fortuna, lata ’70 Fot. Eugeniusz Warmiński / East News

Skowerski obserwował skoczków jako sędzia i działacz narciarski. Uważa, że zeskok nie został dostosowany do rozbiegu, który umożliwiał skoczkom szybki najazd. – Przy zbyt dużej prędkości można było wylądować na płaskim. przekroczyć punkt krytyczny – podkreśla. Tym tłumaczy liczne upadki, do których dochodziło na zawodach.

Skakanie na takiej skoczni było tym bardziej niebezpieczne, że pół wieku temu różniło się od obecnego. Stylem i parabolą lotu – skoczek wybijał się wyżej nad zeskok niż Małysz, Stoch czy Kubacki, leciał z mocno wychyloną sylwetką i z równolegle ułożonymi nartami.

Skowerski sam też groźnie upadł. – Lądowałem na wyciągnięte ręce, narta się złamała, ręce nie – wspomina dziś z uśmiechem.

Brakowało licencji i śniegu

Pamięta problemy, jakie były z dopuszczeniem kieleckiej skoczni do zawodów przez Polski Związek Narciarski. Na początku stycznia 1971 r. w „SL” można było przeczytać, że „w dalszym ciągu” nie ma ona licencji PZN. Dwa tygodnie później taką otrzymała, miały się odbyć mistrzostwa okręgowe, ale zostały odwołane z braku śniegu.

Kolejne zawody, już ogólnopolskie w ramach Pucharu Nizin, były planowane 19 lutego 1971 r. wieczorem przy świetle elektrycznym. Zapowiadały się więc atrakcyjnie, ale też nie doszły do skutku z podobnego powodu.

Na kolejne trzeba było czekać aż do 1976 r. 8 lutego prawie 5 tys. widzów, według „SL”, oglądało konkurs z udziałem 21 skoczków. Zwycięzca, Stefan Zubek z Podhala Nowy Targ, skoczył 41 i 42 m. Tydzień później obsada była jeszcze silniejsza, a widzów już „ponad 5 tys.”. Pierwsze miejsce zajął Józef Zubek z zakopiańskiego Startu, ten sam, który wygrał zawody otwarcia skoczni w 1971 r. Tym razem miał skoki na odległość 42,5 i 45,5 m.

Dopiero trzeci był Wojciech Fortuna, który przyjechał do Kielc jeszcze jako aktualny mistrz olimpijski. Wyjeżdżał już jako były, ponieważ zaraz po zakończeniu konkursu na Stadionie na skoczni Bergisel w Innsbrucku wyłoniony został nowy mistrz.

Fortuna, który na igrzyska w Austrii z powodu słabszej formy już się nie zakwalifikował, olimpijski konkurs oglądał na ekranie telewizora w klubowym domku Budowlanych na szczycie Pierścienicy.

W ostatni weekend lutego 1976 r. w Kielcach odbywały się dwa konkursy – mistrzostwa federacji Budowlani i w ramach Pucharu Gór Świętokrzyskich. W tym pierwszym najlepszy był junior Janusz Kaszycki ze Śnieżki Karpacz, który skoczył 41 i 41,5 m. W drugim pierwsze miejsce zajął Ireneusz Stefański ze Skały Tumlin, ze skokami 35 i 37,5 m, wyprzedzając klubowego kolegę Zdzisława Zapałę, który lądował dalej (39 m i 38,5 m), ale uzyskał niższe noty.

Pod koniec lutego 1976 r. miał się w Kielcach odbyć jeszcze jeden konkurs w ramach Turnieju Trzech Skoczni. Dwie pozostałe – mała i duża – znajdowały się w Tumlinie. Skończyło się na tym, że narciarze skakali tylko na nich, bo na kieleckiej zabrakło śniegu.

Zakopiańczycy nie dojechali

Było go pod dostatkiem 16 stycznia 1977 r. podczas kolejnego Pucharu Gór Świętokrzyskich. Nie dopisali jednak awizowani zawodnicy z Zakopanego i klubów z górskich terenów. Startowało tylko dziesięciu skoczków z Kielc i Tumlina. Najdłuższe skoki – 36 i 34,5 m – oddał młodziutki Janusz Chabik z Budowlanych, uczeń szkoły podstawowej nr 20 na kieleckim Białogonie.

Redaktor Mieczysław Kaleta na łamach „Słowa Ludu” nie krył rozczarowania słabą obsadą zawodów i domagał się, aby w przyszłości podczas tej imprezy „zorganizować nawet dwa dobre konkursy skoków, jak to kiedyś bywało”, ponieważ „nie można drugi raz dopuścić do tego, aby rozczarowana publiczność opuszczała teren skoczni już po pierwszych skokach”.

Inaczej zaistniałą sytuację komentował w „Echu Dnia” Antoni Pawłowski, który postulował zbudowanie koło dużej skoczni mniejszej dla celów szkoleniowych. „Bez treningowej skoczni nie może być mowy o rozwoju tej widowiskowej konkurencji” – pisał.

Skocznia narciarska w Kielcach w grudniu 2005 r.Skocznia narciarska w Kielcach w grudniu 2005 r. Fot. Jarosław Kubalski / AG

Były to prorocze słowa. Na Pierścienicy narciarze w zawodach skakali jeszcze tylko dwa razy. 23 stycznia 1977 r. w okręgowym konkursie klasyfikacyjnym startowali tylko kielczanie. Chabik znów skoczył 34,5 i 36 m, nieco dalej szybował jego starszy kolega z Budowlanych Zdzisław Czerwiec – 36 i 37,5 m.

Ostatni konkurs rozegrany został 22 stycznia 1978 r., w ramach Pucharu Gór Świętokrzyskich. Śniegu było mało, ale poradzono sobie, dowożąc ciężarówkami z Ameliówki. Zakopiańczycy do Kielc ponownie nie dojechali, choć według „SL” zamówili już nawet miejsca w hotelu.

Zawody zdominowali narciarze z Górnika Iwonicz, zwyciężając we wszystkich kategoriach wiekowych. Wśród seniorów pierwsze miejsce zajął Jerzy Nycz, skacząc 36,5 i 42 m. Dłuższe skoki mieli reprezentanci WKN Warszawa Paweł Góralczyk (41 i 44,5) i Zbigniew Suchan (40 i 44,5), ale z upadkami.

Ponad ćwierć wieku bezużyteczna

Choć w styczniu 1979 r. była zima stulecia i śniegu nie brakowało, na „mamucie” na Pierścienicy już nie skakano. Leszek Dyk, który odnosił wtedy jako trener sukcesy z biegaczami na nartach z Tumlina, jest zdania, że do końca skoków w Kielcach paradoksalnie przyczyniło się zbudowanie tej skoczni. Była bowiem zbyt duża, aby uczyć na niej skakania najmłodszych. Potrzebowała też znacznie więcej niż mniejsze skocznie śniegu, z którym w kolejnych zimach był coraz większy problem.

Stała więc ta skocznia ponad ćwierć wieku bezużytecznie i niszczała. Co jakiś czas pojawiały się pomysły, aby ją wyremontować, dostosować do zmieniających się warunków i znów wykorzystać do skakania. Zabiegał o to szczególnie Zenon Obara, który sam był skoczkiem, a później trenerem tej konkurencji z Budowlanych. Na początku 2005 r. zapowiadał, że od następnej zimy zacznie uczyć skoków 6-7-letnich chłopców. Nie na tej dużej skoczni, ale wierzył, że ona również jeszcze posłuży skoczkom.

Także ówczesny prezydent Kielc Wojciech Lubawski myślał o przywróceniu jej świetności. Naukowcy z Politechniki Świętokrzyskiej stwierdzili jednak, że „Skocznia uległa zniszczeniu w stopniu nadmiernym i nie kwalifikuje się do odbudowy. Istnieje natomiast możliwość wykorzystania istniejących słupów żelbetonowych do innych celów”.

Fot. Jarosław Kubalski / AG

Po tej ekspertyzie zapadła decyzja o wyburzeniu. Decyzja miała zwolenników i przeciwników, także w środowisku narciarskim. Zenon Obara nie chciał się z nią pogodzić. Jerzy Skowerski także uważa, że skocznia powinna zostać zachowana. Innego zdania był natomiast Włodzimierz Wójcikiewicz, jeden z inicjatorów jej budowy.

– Skocznia byłaby potrzebna, jeśli istniałoby zaplecze do skoków narciarskich. Niestety, takiego zaplecza w Kielcach nie ma. Ten obiekt był tylko antyreklamą miasta. Był też niebezpieczny, rowerzyści jeździli tam na rowerach. Moim zdaniem to dobrze, że zniknie – mówił w 2005 r. „Wyborczej”.

19 września 2006 r. saperzy podłożyli ładunki wybuchowe pod podpory, odpalili je w odpowiedniej kolejności i olbrzymia żelbetowa konstrukcja runęła. W ten sposób skocznia narciarska zniknęła z krajobrazu.

CZYTAJ TEŻ: Ryzykuje nie tylko podczas jazdy, ale też gdy robi zdjęcia [NIESAMOWITE ZDJĘCIA]

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułGłośny wywiad z prezydentem Andrzejem Dudą. “Policja działała dobrze, nikt nie umarł”
Następny artykułW Polsce coraz mniej ofiar wypadków, w Warszawie ich liczba rośnie