Budżet “Gladiatora” II puchł z każdym tygodniem. Requel legendarnego filmu z Russelem Crowem oryginalnie miał kosztować 165 mln dolarów, jednak przez strajki scenarzystów i aktorów, a następnie powiększające się koszty CGI, wyniósł ponad 310 mln dolarów, czyli więcej niż średnio film o Avengersach (uważanych za najdroższe). Czy ten popcornowy hit ma szansę się zwrócić, czy podąży drogą “Napoleona”?
Lucjusz, który w Gladiatorze nr 1 wyraźnie zaznaczał, że chce zostać wojownikiem na arenie (przyprawiając tymi słowami niemal o zawał swojego wujaszka Kommodusa), wywróżył swoją przyszłość, choć nie do końca potoczyła się ona tak, jak sobie zapewne jako nastolatek tego życzył. Ridley Scott zabiera nas na afrykańską prowincję – Numibię, gdzie Lucjusz wiedzie w miarę spokojny żywot u boku ukochanej, jednak armia rzymska pod wodzą Marcusa Acaciusa postanawia poszaleć w okolicy. I powiela się schemat z “jedynki”, czyli główny bohater trafia do niewoli, a następnie do krwawego amfiteatru.
Kserokopiarka poszła w ruch
Za taka ordynarną kalkę powinno się scenarzystę Davida Scarpa wybatożyć (choć na jego obronę można wyrzec – co oczywiście go nie usprawiedliwia – że dopadł go w tym samym czasie strajk scenarzystów, więc linia najmniejszego oporu wydawała się wygodnym i przede wszystkim ekspresowym wyjściem). Bo im dalej w las, tym więcej powtórzeń.
Oczywiście Lucjusz chce walczyć z generałem, rzuca wyzwanie cesarzom – Karakalii i Gecie, itd. itd. itd. Czarne charaktery okazują się szlachetne i odwrotnie z natężeniem, którego nie powstydziłaby się “Gra o tron”, jednak ich przemianom brak tej szarości i głębi, która je usprawiedliwia. Po prostu się stają i tyle. A niezwykłą atmosferę z jedynki przewalił grobowcowy patos dwójki. No cóż, jako widzowie możemy się czuć jedynie zniesmaczeni faktem, że jakbyśmy obdzierali zwłoki Maximusa ze zbroi, bezczeszcząc symbol kinematografii.
Film nadrabia kostiumami i dopracowaną scenografią, choć efekty specjalne momentami pozostają wiele do życzenia (przypominając netfliksowego “Wiedźmina”). Rekiny, nosorożec z gladiatorem na grzbiecie i małpy wyglądają, jakby III F robiła je na informatyce jako zadanie z kodowania.
Jak twierdzi Ridley Scott, film zaczyna się największą sekwencją akcji, jaką kiedykolwiek zrobił. Większą niż wszystko w “Napoleonie”. I to mu można oddać. Sceny walk rzeczywiście są… ładne. Idealne na popcornowy seans do kina z tą różnicą, że nie będzie się żałowało tych straconych sekund na wizytę w toalecie podczas seansu, jak miało to miejsce z jedynką.
Dolar tu, 100 dolarów tam, ale czy zarobi?
Budżety filmowe o wielkości około 200 mln dolarów są zarezerwowane dla filmów o określonej liczbie fanów, np. Marvella czy DC. Z kolei te o 100 mln wyższe – czyli rzędu 300 mln – można spokojnie przeznaczyć m.in. na Avengersów, bo się po prostu zwrócą samą siłą rozpędu. “Gladiatora I” kochają niemal wszyscy, ale czy na tyle, by iść na requel.
Requel, czyli połączenie sequela z rebootem
Czyli prawie jak oryginał (w tym przypadku “Gladiator I”) tylko urozmaicony dodatkowymi efektami np. CGI, które podczas kręcenia I były poza zasięgiem czy to ze względów technologicznych czy też kasowych.
Jest to ostatnimi czasy ulubiony sposób studiów filmowych na zapewnienie sobie widowni – starsi pójdą do kin z sentymentu, młodsi – z ciekawości. I o ile np. w przypadku “Top Gun” to zadziałało, to Disney rażąco przesadza, a widownia – męczy się dostając kalki z kalek po kalkach, jedynie urozmaicone od czasu do czasu jakimś efektem specjalnym.
Początkowo budżet miał wynosić 165 tys. dolarów. W miarę napływu czasu Paramount podobno naciskał, by koszt netto 49 dni zdjęciowych nie przekroczył 250 mln dolarów. Kiedy zaczęły się strajki scenarzystów, a co za tym idzie przestoje w ich pracy, a później zaprotestowali także aktorzy, koszty tygodniowe produkcji filmowych wzrosły do 600 tys. dolarów tygodniowo. W przypadku Ridleya Scotta dodały do ostatecznego budżetu 10 mln dolarów, który w tym czasie kręcił zdjęcia ze statystami na Malcie (postawił tu także replikę Koloseum).
Kosztorys Gladiatora I (także z uwzględnieniem inflacji)
Za “Gladiatora I” zapłacono w 2000 roku 103 mln dolarów, co po uwzględnieniu inflacji dałoby dziś około 188 mln dolarów.
Zarobił w boxoffice ponad 503 mln dolarów (187,7 mln dolarów w USA i 315,4 mln poza)
Finalnie rachunek studia wyniósł 310 mln dolarów, a co za tym idzie, film musi w kinach zarobić co najmniej 650 mln dolarów, by choć próbować wyjść na zero. Nie jest to poza zasięgiem. Dokonali tego m.in. “Avengersi: Endgame” (w 13 dni od premiery), “Star Wars VII: The Force Awakens” (w 14 dni od premiery) czy “Spiderman: No Way Home” (w 23 dni od premiery).
Pozostaje trzymać kciuki, gdyż w innym przypadku zapewne już nie dadzą Ridleyowi Scottowi stanąć za sterami. A chciałoby się tak ponownie przeżyć emocje z “Łowcy androidów”, “Helikoptera w ogniu” czy “Królestwa niebieskiego”
Premiera “Gladiatora II” odbyła się 15 listopada.
***
Popkultura i pieniądze w Bankier.pl, czyli seria o finansach “ostatnich stron gazet”. Fakty i plotki pod polewą z tajemnic Poliszynela. Zaglądamy do portfeli sławnych i bogatych, za kulisy głośnych tytułów, pod opakowania najgorętszych produktów. Jakie kwoty stoją za hitami HBO i Netfliksa? Jak Windsorowie monetyzują brytyjskość? Ile kosztuje nocleg w najbardziej nawiedzonym zamku? Czy warto inwestować w Lego? By odpowiedzieć na te i inne pytania, nie zawahamy się zajrzeć nawet na Reddita.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS