– Wyobrażam sobie, co powiedzieliby gminni radni, gdyby dowiedzieli się, ile wydałam na krótki przejazd – dodaje półżartem Anna Pilarczyk-Sprycha, burmistrzyni Ogrodzieńca.
Jesienią 2019 roku wybrała się służbowo do Warszawy. Dojechała tu pociągiem, a taksówką planowała dotrzeć na spotkanie w Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnego. To około 6 km od Dworca Centralnego. – Spieszyłam się. Wsiadłam do samochodu, który stał tam gdzie taksówki. Zapytałam nawet kierowcę, czy jest taksówkarzem. Kiwnął głową – opowiada Anna Pilarczyk-Sprycha.
Policja: Nic pani nie zrobi
Już pod siedzibą NFOŚiGW usłyszała, że ma zapłacić 260 zł. Pani burmistrz nie chciała się zgodzić na taki rachunek. – Powiedziałam, że mogę zapłacić tyle co zwykle na tej trasie, czyli ok. 20 zł. Kierowca zaczął mi grozić prokuraturą – opowiada.
Ostatecznie Anna Pilarczyk-Sprycha wezwała policję, porobiła też zdjęcia „taksówki”. – Wyjaśniałam, że mnie oszukano, policjanci przekonywali, że nic z tym nie zrobię, mówili, że w samochodzie była karteczka z informacją o cenach – opowiada. Również kierowca poskarżył się policji. A policjanci skierowali do sądu wniosek o jej ukaranie za rzekome wyłudzenie przejazdu.
Warszawski sąd właśnie prawomocnie umorzył postępowanie w tej sprawie. W pisemnym uzasadnieniu sąd podkreśla, że burmistrzyni chciała zapłacić za przejazd, ale poczuła się oszukana. W żadnym jednak wypadku nie było jej celem wyłudzenie. Sąd podkreślił też, że wsiadła do samochodu tam, gdzie zwykle stoją taksówki. W dodatku pojazd był oznakowany w sposób, który sugerował, że to właśnie taksówka. Innymi słowy o jakiejkolwiek winie Anny Pilarczyk-Sprychy mowy nie ma.
„Miała prawo poczuć się oszukana” – podkreślił sąd.
Burmistrz Ogrodzieńca: Przestroga dla wszystkich
Anna Pilarczyk-Sprycha mówi dziś, że jej przygoda to przestroga dla wszystkich, by nie dawali się oszukać. – Ludzie powinni wiedzieć, że w takiej sytuacji mogą odmówić płacenia i nie ulegać emocjom. Warto dochodzić swoich praw, nawet jeśli boimy się, że nic to nie da – podkreśla.
O tym, że pseudotaksówkarze grasują pod Dworcem Centralnym w Warszawie, „Wyborcza” pisała wiele razy. Policjanci nie zawsze stają po stronie osób, od których kierowcy za krótkie podróże chcą nawet kilkuset złotych.
– W takiej sytuacji dochodzi do zawarcia ustnej umowy cywilnoprawnej. Osoba korzystająca z usługi godzi się na to, by za nią zapłacić. Policjanci pouczyli obydwie strony. To wszystko, co w tej sprawie mogli zrobić, nawet jeśli się z tym nie zgadzamy, a opłata może się wydawać nieadekwatna – przekonywała policja. Każdy ma jednak prawo zawiadomić policję o oszustwie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS