A A+ A++

Ilość ucztujących musiała być parzysta, gdy zdarzyło się inaczej oznaczało to rychłą śmierć jednego z uczestników takiej Wigilii. Przy wigilijnym stole nie mogło zabraknąć wolnego miejsca, dla niespodziewanego podróżnika, strudzonego wędrowca.

Wieczerzę rozpoczynała modlitwa gospodarza lub innej zacnej osoby, np. „wielebnego księdza dobrodzieja”. Po czym łamano się opłatkiem, składano sobie życzenia i wspominano tych, którzy odeszli na zawsze. – Każdy oglądał opłatek – wspomina poetka Alicja Dudek – bo to jest na nim wróżba na następny rok.

Wedle tradycji należało stół wigilijny obwiązać potężnymi powrósłami, pod obrus kładziono siano, w kątach izby umieszczano snopy zbóż.

Wigilijny stół

Wobec wiktuałów stosowano dla odmiany zasadę nieparzystości. Magnateria serwowała na swoich stołach jedenaście potraw, szlachta – dziewięć, chłopstwo zaś siedem. Na wsiach podawano barszcz z grzybami, kapustę z grochem, kluski z makiem, rzepę suszoną lub gotowaną, polewkę z suszonych śliwek, gruszek lub jabłek, nie mogło zabraknąć zupy z nasion konopi, zwanej siemieńcem lub siemieniuchą. Podawano też strucle i ryby. Strucle w dawnej Polsce były to kołacze pszenne, przez środek zdobione plecionką z ciasta, posypane czarnuszką. Bywały one ogromne. W Warszawie w 1732 r. przygotowano struclę, którą niosło na ramionach dwu piekarczyków. Czasem bywały takich rozmiarów, że z trudem mieściły się na saniach. W przedwojennym Jaworznie, jak wspomina Alicja Dudek ciasto na „strudel” było takie jak na makaron, na rozwałkowanym rozkładano jabłka, pokrojone w cienkie plasterki, dodawano cynamon, małe kawałki masła i cukier. Zwijano następnie ciasto w rulon i pieczono. Podawano na ciepło lub zimno – dodaje pani Alicja.

Jeść należało dużo, to miało zapewnić dobrostan w nadchodzącym roku. Nie można było odkładać łyżki, gdyż ten, kto to uczynił, mógł nie doczekać kolejnej wigilii. Po wieczerzy w gości przychodziły z życzeniami „gwiazdory” i „stare Józefy” czyli brodaci przebierańcy z laskami, dzwonkami i rózgami.
Domostwo zdobiono jodełkami zawieszonymi u sufitu wierzchołkiem w dół. Zwano je „sadami” lub „podłaźniczkami”. Dzisiejsze choinki przywędrowały do Polski z Niemiec w XIX wieku.

Wierzono, że w Wigilię zwierzęta gadają ludzkim głosem, ale ci, którzy je podsłuchiwali mogli spodziewać się rychłej śmierci. Niektórzy byli też przekonani, że mowa bydlątek była słyszalna jedynie dla tych, którzy nigdy nie popełnili grzechów.

Dawnymi czasu oddawano się też tzw. „ablucjom wigilijnym”. Zdrowie i dobrobyt miało gwarantować obmycie twarzy w wiadrze z wodą, do której wrzucono pieniążek. W Wigilię wybaczano też wszelkie psoty, nawet uczniakom, którzy wlewali do kropielnicy atrament.

Do przedwojennych psotnych zwyczajów wigilijnych należało też, jak wspomina poetka Alicja Dudek, malowanie szyb i drzwi, choć panien w domostwie nie było. – Zdejmowano też bramy, bramki, które czasem znajdowano u sąsiadów na dachach – wspomina pani Alicja. – Nasza bramka na podwórko też „wywędrowała” z Rogatki hen na ul. Urzędniczą. Pół biedy, gdy była drewniana, lecz po latach, gdy była z metalu, to już gorzej, trzeba było na taczkach we dwóch ja przywozić i montować. Zdarzało się też zabijanie gwoźdźmi okiennic i drzwi.
Wigilia miała być czasem radosnym.
Ela Bigas

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułLubuskie Popowo w Gminie Bledzew jest już gotowe do okresu świątecznego
Następny artykułLudzie kosmosu: Guo Shoujing