A A+ A++

Rosjanie wyraźnie nie mają pomysłu, jak się przeciwstawić Ukraińcom. Wszędzie tam, gdzie ZSU naciskają, wojska okupacyjne się cofają – szybciej lub wolniej, ale nieubłaganie. Na korzyść Moskali działa obecnie chyba już tylko to, że po błyskotliwej kontrofensywie, która odbiła resztę obwodu charkowskiego Ukraińcy muszą się przegrupować i odzyskać siły. W związku z tym Ukraińcy skupiają się obecnie na metodycznym naciskaniu przeciwnika w trzech wąskich sektorach.

Bitwa o Łyman

Łyman to od kilkunastu dni kluczowy punkt na mapie Ukrainy. Leży on wprawdzie w obwodzie donieckim, ale odbicie miasta otworzy ukraińskim siłom zbrojnym drzwi do kontrofensywy, która potencjalnie może wyzwolić północno-zachodnią część obwodu ługańskiego – ponad 8 tysięcy kilometrów kwadratowych – wraz z Lisiczańskiem i Siewierodonieckiem. Łyman jest jedyną kotwicą, która utrzymuje rosyjską obronę w tamtym regionie; bez tej kotwicy Ukraińcy będą mogli ruszyć i na północ, i na wschód.

—REKLAMA—

Ukraińcy powoli zaciskają pierścień okrążenia wokół Łymanu. Rosjanom pozostał już tylko wąski korytarz wiodący przez miasteczko Zariczne i wieś Torśke w kierunku Kreminnej, ale w praktyce jest to raczej plama na mapie, a nie prawdziwy szlak komunikacyjny. Jest po prostu zbyt wąski – a do tego całkowicie odsłonięty od północy, gdzie rozciągają się pola uprawne – aby można było tamtędy bezkarnie posłać na przykład kolumnę transporterów opancerzonych.

Co gorsza, pododdziały broniące Łymanu na pewno nie dostaną zgody na wycofanie się. Miasto jest dla Rosjan zbyt ważne, dowództwo (być może nawet sam sztab generalny) z pewnością rozkazało bronić się do ostatniego żołnierza. Nie tylko obecnego już na miejscu, ale także ostatniego dosłanego w gorączkowym pośpiechu w celu wzmocnienia obrony. Tylko tutaj można jeszcze opóźnić ukraińską kontrofensywę. Dwa, trzy dni po odbiciu Łymanu Ukraińcy ruszą do bitwy o Lisiczańsk i zapewne mniej więcej w tym samym czasie dojdą do Kreminnej.

Kupiańsk

Sytuację Rosjan w obwodzie ługańskim pogarsza to, co dzieje się nad rzeką Oskił. Przeprawiwszy się na drugi brzeg w Kupiańsku, Ukraińcy wzięli się za rozszerzanie przyczółka i prawdopodobnie odbili już pierwszą linię wsi obramowującą Kupiańsk od wschodu: Kuczeriwkę, Podoły i Kiwszariwkę. Trwają obecnie walki o drugą linię, Kuryliwkę i Petropawliwkę.

Trzeba także mieć na uwadze, że ukraiński klin, który minął od południa Zbiornik Oskilski rozdzielił się obecnie na dwa ramiona. Prawe ramię tworzy obecnie północną część kleszczy zaciskających się wokół Łymanu, natomiast lewe zwróciło się na północ i podąża brzegiem Oskiłu w stronę Kupiańska. Ukraińcy doszli tam mniej więcej do miejscowości Nyżcze Sołone, czterdzieści kilometrów od Kupiańska.

Obwód chersoński

Ostatni odcinek frontu, na którym Ukraińcy atakują, znajduje się w północnej części obwodu chersońskiego, przy granicy z obwodem zaporoskim. Wciąż utrzymywane tam jest ścisłe embargo informacyjne, toteż trudno ocenić, co tak naprawdę się dzieje, ale wszyscy obserwatorzy tej wojny zgodnie twierdzą, że… się dzieje.

Dziś po południu i wieczorem doszło do kilku eksplozji w Nowej Kachowce. Tymczasem Ukraińcy pochwalili się zestrzeleniem dziś rosyjskiego Su-25 nad rejonem basztańskim, stosunkowo daleko za linią frontu, między Krzywym Rogiem a Mikołajowem.

Również z obwodu chersońskiego pochodzi to arcyciekawe nagranie, pokazujące ukraińskie bombowce frontowe Su-24 atakujące Rosjan w pobliżu przyczółka pod Dawydiwym Bridem. Zwraca uwagę użycie bomb ze spadochronami opóźniającymi opadanie.

Bachmut

Stali Czytelnicy naszych sprawozdań już wiedzą, co teraz powiemy: Rosjanie wciąż naciskają, ale Bachmut broni się dalej.

Kiedy wojna wreszcie się skończy i zaczną się ukazywać książki na jej temat, ta długotrwała i zacięta (mimo że stosunkowo niewielka pod względem geograficznym) bitwa z pewnością wyrośnie na jedną z nowych legend ukraińskiego oręża. Wbrew niemal wszystkim obserwatorom, w tym wbrew naszym prognozom, tamtejszy garnizon regularnie odpiera ataki faszystowskich zbrodniarzy z Grupy Wagnera, odpowiadającej za ten odcinek frontu, i skutecznie przeciwdziała próbom wzięcia miasta w kleszcze.

Jak pisaliśmy dziesięć dni temu, maniakalne skupienie Rosjan na Bachmucie to prawdopodobnie przejaw częściowej autonomii Grupy Wagnera. Szef Wagnerowców Jewgienij Prigożyn może sądzić, że chwała zdobywcy najpierw Popasnej, a teraz Bachmutu pomoże mu w rozgrywkach pałacowych niezależnie od tego, czy zdobycie kolejnego zrównanego z ziemią miasta będzie miało sens na szczeblu operacyjnym czy nie. Notabene w ubiegłym tygodniu zginął pod Bachmutem jeden z bliskich współpracowników Prigożyna, Aleksiej Nagin, pseudonim „Tieriek”.

Mobilizacja

Obraz nędzy i rozpaczy. Tymi słowami można by podsumować całość rosyjskiego wysiłku mobilizacyjnego. Oczywiście każdy się spodziewał, że biedne mobiki trafią na front bez odpowiedniego przeszkolenia i kompletnego wyposażenia, ale chyba nikt się nie spodziewał, że będzie aż tak źle. Odnotowano przypadki uzbrajania ich w przerdzewiałe karabinki automatyczne i wyposażania jedynie w kaski ochronne stosowane przez robotników budowlanych. Całą resztę żołnierz musi sobie załatwić na własną rękę, a nawet jeśli mu się to uda, i tak nie może liczyć na to, że będzie służyć pod rozkazami kompetentnego oficera. Ba, poniższe nagranie dowodzi, że w niektórych przypadkach nie może liczyć na żadnego oficera.

Weźmy choćby ten filmik. Czytelnicy zechcą zwrócić uwagę, jak zachowuje się załoga rosyjskiego czołgu – oczywiście nie wiemy, co siedziało w głowach tym pechowym tankistom, ale wyraźnie widać, że nie mieli pojęcia, jak się zachować pod ostrzałem. Przypomina to casus marynarza z Floty Bałtyckiej, który służył wcześniej w zaopatrzeniu, został przydzielony do załogi czołgu i wysłany na front po tygodniowym przeszkoleniu.

Rosyjskie dowództwo oczywiście rozumie, że musi łatać dziury – a to w Łymanie, a to w Kupiańsku, a to pod Chersoniem. Ale żołnierze z mobilizacji (ledwo zasługujący na miano żołnierzy) nijak nie zdołają wypełnić tej roli. Na nowoczesnym, technicznym polu walki nawet, za przeproszeniem, mięso armatnie musi otrzymać choć elementarne przeszkolenie. Nieoficjalnie wiadomo, że z braku laku moskalska generalicja kieruje na pierwszą linię frontu pododdziały specnazu. Które oczywiście ponoszą tam wysokie straty.

Putin, rzecz jasna, stosuje narrację: car dobry, bojarzy źli. Tyran z Kremla obiecał nawet, że mężczyźni „omyłkowo” zmobilizowani (co zapewne oznacza niepełnosprawnych albo po prostu starych) zostaną czym prędzej odesłani do domu. Ciekawe, ilu z nich dożyje wprowadzenia tej decyzji w życie.

Na tę wyjątkową „łaskę” z pewnością nie mogą liczyć przedstawiciele mniejszości etnicznych Kaukazu i rosyjskiego Dalekiego Wschodu. Wręcz przeciwnie – wydaje się, że Kreml chce przeprowadzić czystkę etniczną we własnym kraju ukraińskimi rękoma. Mieszkańcy tych rejonów oczywiście nie są głupi, ale też nie mają siły, aby się przeciwstawić władzy centralnej, jeśli nie liczyć niewielkich, lokalnych protestów.

Aneksja ukraińskiego terytorium

Formalizacja włączenia do Federacji Rosyjskiej pseudorepublik ludowych utworzonych na okupowanych terytoriach ukraińskich wydaje się przesądzona. Oczywiście Rosja zepchnie w ten sposób samą siebie jeszcze bardziej do roli pariasa na arenie międzynarodowej, ale Putinowi i tak jest już wszystko jedno. Dla niego gra toczy się o przeżycie (polityczne i najzupełniej dosłowne).

Wielu obserwatorów sądzi, że referenda w stylu stalinowskim i inkorporacja terenów okupowanych może stanowić preludium do użycia broni jądrowej. Jak już wielokrotnie pisaliśmy, nie chodzi o to, aby kogokolwiek przekonać, że Chersońszczyzna to część Rosji, chodzi jedynie o podkładkę formalną, nie na użytek międzynarodowy, ale na użytek wewnętrzny (taki sam jest cel pseudoreferendów: zmuszenie ludzi do udziału i legitymizacja przez tenże udział). Pod tym względem dzisiejsza Rosja nie różni się aż tak bardzo od PRL-u, liczy się papierek z odpowiednią pieczątką.

Niektórzy analitycy – na przykład Tobias Schneider z Global Public Policy Institute – przypuszczają, że jeżeli Rosjanie faktycznie użyją broni jądrowej, celem będzie nie miasto, ale baza wojskowa na terenie kontrolowanym przez Ukrainę. Ma się rozumieć, Putinowi nie chodzi o ochronę życia ukraińskich cywilów (gdyby mu na tym zależało, nie zarządziłby przeprowadzenia ludobójstwa), ale o to, aby zminimalizować negatywne reakcje tak Waszyngtonu, jak i Pekinu. Dzięki ograniczeniu ataku do celów najściślej wojskowych, mógłby próbować przedstawić taki krok jako defensywny i racjonalny, wymierzony w zdolności bojowe przeciwnika, a nie w ludność cywilną.

Czy taka retoryka przekonałaby Bidena i Xi? Prawdopodobnie nie, ale może jednak tak – nie dowiemy się, dopóki nie znajdziemy się w takiej sytuacji. Putin też tego nie wie. Musi polegać na informacjach, które dostarczają mu jego siłowicy, a te informacje, jak już się przekonaliśmy, nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością, a często wręcz radykalnie się z nią rozbiegają. Szczyt Szanghajskiej Organizacji Współpracy 15 września w Samarkandzie stanowił pierwsze spotkanie Putina i Xi od otwarcia zimowych igrzysk olimpijskich w Pekinie na początku lutego tego roku. Być może właśnie tam Putin starał się własnoręcznie wybadać, jak Chiny zareagowałyby na użycie broni „A”.

Jeden z naszych ulubionych analityków Kamil Galejew sądzi, że na arenie krajowej Putin mógłby przedstawić użycie broni jądrowej jako racjonalne i w pełni uzasadnione. Wulgaryzując trochę potencjalny argument: co za różnica, czy zrzuca się 20 tysięcy ton trotylu w jednej bombie czy w 40 tysiącach bomb? Ale oczywiście różnica istnieje. Tą różnicą jest przełamanie tabu nuklearnego, na którym opiera się doktryna strategiczna nie tylko NATO, ale też właśnie Chin czy Indii i Pakistanu. Między mocarstwami jądrowymi istnieje ciche porozumienie: użycie broni nuklearnej jest nie do przyjęcia i nie do pomyślenia, chyba że w sytuacji krańcowego zagrożenia dla istnienia państwa. Dopóki utrzymuje się tabu nuklearne, istnieje dużo mniejsze ryzyko, że rosnące napięcia czy nawet incydenty zbrojne między mocarstwami wyeskalują do rozmiarów apokaliptycznych.

Przyjęcie amerykańskiej (NATO-wskiej) reakcji na klatę może wręcz wzmocnić pozycję Putina w jego walce o utrzymanie władzy. Galejew rozumuje następująco: „sprowokowanie amerykańskiego uderzenia odwetowego może wzmocnić reżim. USA próbowały nas pokonać, użyły siły, ale nadal istniejemy – to historia honoru, heroizmu i stoicyzmu. Mówię o grupie docelowej Putina. To wielki i potężny mit”. Porażka w starciu ze Stanami Zjednoczonymi, owszem, zaszkodzi Putinowi, ale dużo mniej niż klęska zadana przez Ukrainę.

Według informacji uzyskanych przez dziennikarzy amerykańskiego Newsweeka Waszyngton zagroził Rosjanom użyciem środków, które w najnowszej literaturze wojskowej nazywa się „kinetycznymi”. W grę ma wchodzić użycie zarówno broni konwencjonalnej, jak i sił specjalnych, w tym uderzenia w cyberprzestrzeni i z przestrzeni kosmicznej, również wymierzone w samego Putina.

Aktualizacja (00.30): Na prorosyjskich kanałach w mediach społecznościowych pojawiają się informacje o zamknięciu kotła wokół Łymanu. Na razie nie ma jednoznacznego potwierdzenia tych doniesień. Ale jak pisaliśmy wyżej, nie ma to szczególnego znaczenia. Jak nie dziś, to jutro, jak nie jutro, to pojutrze. Pierścień zatrzaśnie się na linii Jampil–Torśke–Zariczne i los garnizonu łymańskiego (jego liczebność szacowana jest na 3 tysiące żołnierzy) będzie przesądzony.

Tymczasem Moskale zaatakowali Mikołajów. W mieście eksplodowało siedem pocisków (z czego część mogła być w istocie irańską amunicją krążącą Szahed 136), poza jego granicami – co najmniej dwa kolejne. Jeden pocisk trafił w blok mieszkalny. Trwa poszukiwanie ofiar zagrzebanych pod gruzami. Ostrzelano także, już drugą noc z rzędu, miasto Dniepr.

Z kolei w Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej doszło do pożaru. Powód? Dokładnie taki, jakiego można się było spodziewać. Eksplodowała rosyjska mina, której zapalnik uruchominł się pod wpływem wstrżasów wywołanych rosyjskim ostrzałem. Enerhoatom zdementował doniesienia o pożarze w bloku reaktora, zniszczeniu uległa jedynie linia elektroenergetyczna.

Gdzieś na froncie południowym Rosjanie zestrzelili ukraińskiego Su-24. Załoga zdołała się katapultować, ale los obu lotników jest nieznany. Warto zwrócić uwagę na pocisk przeciwlotniczy odpalony, kiedy pechowy samolot już się rozbił. To się chyba nazywa nadgorliwość.

Białoruś

Sytuacja na Białorusi zaczęła się robić coraz bardziej zagadkowa i coraz bardziej niepokojąca. Białoruski opozycjonista Pawieł Łatuszka twierdzi, że Łukaszenka zgodził się wprowadzić w listopadzie do walki w Ukrainie aż 120 tysięcy żołnierzy, a do tego planuje zmobilizować kolejne 100 tysięcy.

Pojawiają się informacje o pracach przygotowawczych w białoruskich bazach lotniczych i na infrastrukturze kolejowej. Na Białoruś przebazowano już prawdopodobnie trzy samoloty myśliwskie Su-30SM. To oczywiście niewielka liczba, ale i tak jest to niepookjący symptom. Nowe rosyjskie samoloty nie przybywały na Białoruś od marca.

Czy to możliwe? Teoretycznie tak – jeśli Putin tupnie nogą, to co ma począć „biedny” Baćka?Z drugiej strony naród białoruski nie kwapi się do udziału w wojnie. Jeśli ktoś nie sprzeciwia się temu z powodów moralnych czy ideologicznych, to sprzeciwia się z powodów pragmatycznych. W tej ostatniej grupie są nawet wierni sojusznicy Łukaszenki. Białoruskie siły zbrojne po prostu nie są gotowe do wojny, zwłaszcza do wojny z tak wymagającym przeciwnikiem jak Ukraina. Jest to murowany przepis na katastrofę i na upadek obecnego reżimu, okupiony trudną do przewidzenia daniną krwi. A co jest do zyskania poza łaskawym spojrzeniem Putina? W gruncie rzeczy nic.

Operatywne komanduwannia Piwdeń

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł„Salomonowe” rozwiązanie dla Kisielnicy?
Następny artykułNowe informacje w sprawie “decyzji” Messiego. “Pierwsze kroki po nowym roku”