Jaki był rok 2020 wszyscy wiemy. Epidemia wirusa Covid-19 nie oszczędziła żadnej branży, w tym filmowej. Po pierwszym kwartale kina zostały zamknięte, a premiery dużych produkcji odłożone w czasie. Na szczęście braki kinowych horrorów nadrabiały produkcje wypuszczone wprost na platformy steamingowe czy festiwale filmowe, które przeniosły się do sieci.
Ten rok zapowiadał się dużo słabiej od poprzedniego (zobacz), ale po obejrzeniu kilkudziesięciu produkcji muszę przyznać, że znalazło się minimum kilkanaście perełek.
#1. Hunter Hunter
Małżeństwo traperów mieszka w lesie w chatce na odludziu wraz z trzynastoletnią córką. Żyją z polowań, ale ledwo wiążą koniec z końcem. Pewnego dnia w okolicy pojawia się krwiożerczy wilk, który zaczyna prześladować osadników. Ojciec rodziny wybiera się na polowanie, ale w lesie odnajduje coś gorszego niż przerośniętą bestię.
„Hunter Hunter” to kanadyjski horror, który nieco nie może się zdecydować, czy jest kinem przetrwania, animal attack, czy serial killer movie. Dla jednych będzie to minus, inni docenią go za mieszanie tropów i nieprzewidywalną fabułę. Film jest raczej z tych powolniejszych, ale ogląda się go przyjemnie, jeśli ktoś lubi kino przetrwania.
Bohaterowie filmu muszą przeżyć w głuszy mierząc się nie tylko z codziennością traperów, taką jak zastawianie sideł, walka z dziką zwierzyną i wyprawianie skór, ale również z osobnikami, które za nic mają sobie życie ludzkie.
Ładnie nakręcony, wiarygodnie zagrany, intrygujący i realistyczny, aż do przeszarżowanej, ale krwawo satysfakcjonującej końcówki.
#2. The Lodge
Po samobójstwie żony Richard pozostawia w domku na odludziu dwójkę swoich dzieci wraz z nową narzeczoną, Grace, która niegdyś była członkinią chrześcijańskiej sekty, aby ci lepiej się poznali. Sam ma dojechać po kilku dniach. Dzieci obarczają Grace winą za śmierć matki. Gdy trójka zostaje sama w domku, zaczynają dziać się niepokojące zjawiska.
Stonowany horror psychologiczny twórców doskonałego „Widzę, widzę”. Oba obrazy są do siebie podobne: powolnie rozgrywająca się intryga, twisty fabularne, pogłębiająca się paranoja i horror wylęgający się z pozoru spokojnych wydarzeń.
Grace snuje się po domu między jawą a snem, męczona przez zmarłego przywódcę sekty i wyrzuty sumienia. Na zewnątrz szaleje śnieżyca, a w telewizji leci „The Thing” Carpentera.
„The Lodge” to film nieoczywisty, stawiający przed widzem pytania w trakcie seansu, z czym właściwie mamy do czynienia. Czy to rozchwiana psychicznie Grace jest sprawczynią niepokojących wydarzeń, czy to dzieci starają się doprowadzić kobietę do ostateczności, czy to w końcu coś złowieszczego i nadnaturalnego czai się na bohaterów. Rozwiązanie intrygi może i nie jest specjalnie wbijające w fotel czy innowacyjne, ale satysfakcjonujące. Nie ma tu zbędnych jump scares, jest powolnie budowana atmosfera paranoi, niczym ze „Wstrętu” Polańskiego.
Mimo powolnego tempa „The Lodge” ogląda się z satysfakcją, szczególnie zimowym wieczorem, gdy na zewnątrz szaleje zamieć śnieżna.
#3. Come True
Sarah to zwykła osiemnastolatka cierpiąca na zaburzenia snu. Zapisuje się na badania nad snem, skupiające się na koszmarach. W trakcie trwania eksperymentów okazuje się, że najbardziej przeraża Sarę cienista postać ze świecącymi oczami. Uporać się z sennymi koszmarami pomaga jej młody naukowiec Jeremy.
„Come True” to stonowany horror science fiction opowiadający o koszmarach sennych, które nawiedzają ludzi także na jawie. Nie ma tu jump scares czy żwawych momentów, ale film oczarowuje klimatem zagrożenia, od którego nie da się uciec, który podskórnie niepokoi fantastyczną atmosferą. Również warstwa wizualna jest satysfakcjonująca. Doskonałe aktorstwo niewielkiej obsady, ładne kadry o chłodnej kolorystyce, przywodzącej na myśl eksperymenty medyczne, a wszystko sfilmowane w spokojny, ale niebanalny sposób. Na soundtrack składają się niepokojące utwory ambientowe wykonane na syntezatorach, a całość wieńczy niezłe, niejednoznaczne zakończenie.
Jeśli ciekawi Was jakie potwory nękają Sarę i dlaczego, koniecznie sięgnijcie po „Come True”.
#4. Becky
Trzynastoletnia Becky wybiera się do domu na odludziu z ojcem i jego kochanką. Pech chce, że czterech groźnych przestępców zbiegłych z więzienia poszukuje tam tajemniczego klucza, który znalazła dziewczynka. Becky musi sama wziąć sprawy w swoje ręce i uratować bliskich przed bandytami.
„Becky” to taki grindhousowy „Kevin sam w domu”, tyle że z nazistowskimi przestępcami i scenami gore. Małą Becky (którą zagrała Lulu Wilson znana z serialu „The Haunting of Hill House” czy „Ouija: Origin of Evil”) szybko idzie polubić i zaczynamy jej kibicować, gdy wykańcza jeden po drugim groźnych przestępców na różne krwawe sposoby.
Oczywiście realizmu nie ma w tym zbyt wiele, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami w tanim kinie grindhouse. Posoka leje się tu gęsto, niskiego budżetu się specjalnie nie odczuwa, efekty specjalne są odpowiednio gumowe i mięsiste, a finał historii budzi skrajne emocje, z których jednak najsilniejsza jest po prostu frajda.
„Becky” to łatwe, szybkie i krwawe kino home invasion, które pokazuje, że lepiej nie podchodzić protekcjonalnie do trzynastoletnich dziewczynek.
#5. Av: The Hunt
Po tym, gdy została przyłapana ze swoim kochankiem, Aysa musi uciekać przed ścigającym ją uzbrojonym byłem mężem policjantem oraz jego braćmi. Mężczyźni mogą posunąć się nawet do morderstwa, aby dorwać niewierną żonę. Nie wiedzą jednak, co to znaczy silna, zaszczuta kobieta.
„AV: The Hunt” to typowy survival, w którym ofiara staje się myśliwym. Czterech uzbrojonych mężczyzn ściga drobną kobietę po lasach i górzystych odludziach. To oczywiście nic nowego, ale w filmach o tej tematyce pierwsze skrzypce ma grać żwawe tempo, atmosfera zaszczucia, beznadziejności, a w końcu przemiana głównej bohaterki i zamiana ról, a nie wymyślna fabuła.
Jest ładnie nakręcony, wrażenie przede wszystkim robią zdjęcia, w szczególności dzikiej przyrody, a widz po cichu kibicuje Aysie, gdyż jej niedoszli oprawcy to naprawdę odpychające typy. Ciekawy jest także kontekst kulturowy filmu: Turcja to przecież wciąż kraj patriarchalny, gdzie kobiety mają niewiele praw, więc film ma również silny wydźwięk feministyczny.
„AV: The Hunt” to klasyczny film przetrwania, ale podany w świeżym egzotycznym sosie, niosący ze sobą także kilka celnych uwag o współczesnym tureckim społeczeństwie.
#6. Possessor
Tasya Vos jest agentem organizacji, która wykonuje zabójstwa na zlecenie. Nie są to jednak zwykłe zabójstwa: agent wgrywa swoją jaźń do mózgu osoby z otoczenia celu, aby w ten sposób łatwo go podejść i wyeliminować. Pewnego dnia podczas rutynowego zlecenia świadomość nosiciela zaczyna przebijać ponad świadomość Tasji.
„Possessor” to technohorror Brandona Cronenberga, syna Davida Cronenberga, który przenosi nas w świat niedalekiej przyszłości, gdzie miastem rządzą megakorporacje, a społeczeństwo jest wyposażone w cyberwszczepy. W tym środowisku poznajemy zabójcę na zlecenie, którego nowe zadanie nie idzie zgodnie z planem.
Film ma bardzo oniryczną atmosferę i ślimacze tempo, które hipnotyzuje widza, aby uderzyć go prosto w twarz kilkoma żwawymi, ultrakrwawymi scenami przemocy. Film skupia się na poznaniu bohaterów, ich rysie psychologicznym. Czuć, że bohaterowie są z krwi i kości, tak że tym bardziej widz przejmuje się ich losem. Audiowizualnie „Possessor” stoi na wysokim artystycznym poziomie. Cronenberg bawi się formą, sceny o chłodnej kolorystyce kontrapunktuje wściekłym światłem, bawi się fakturą powierzchni, lepkością powietrza. A wszystkiemu przygrywa niepokojący ambient.
Nie jest to film dla każdego, ale jeśli od horroru science fiction nie oczekujesz wartkiej akcji, a raczej egzystencjalnej opowieści o roli człowieka w brutalnym technoświecie, „Possessor” z pewnością Cię kupi.
#7. The Rental
Dwóch braci wraz z dziewczynami wybiera się do domku na odludziu, który wynajmuje nieprzyjemny, rasistowski redneck. Wkrótce sielankowy weekend bardzo się komplikuje.
Film łączący elementy thrillera z tematyką home invasion. Jest tu rasizm, zdrada, morderstwo i intryga, jak w kryminałach Agathy Christie. Film ładnie nakręcony, dobrze zagrany, ale piekielnie wolno się rozwija, więc jest raczej tylko dla wytrwałych widzów. Dzięki jednak sprawnej realizacji niespecjalnie się dłuży, a coraz to nowe wątki intrygują i zaskakują widza.
Dodajmy, że gra tu Dan Steven znany z głównej roli w „The Guest”, Sheila Vand znana z roli dziewczynki w „A Girl Walks Home Alone at Night” oraz Jeremy Allen White z „Movie 43”. Mieszanka wybuchowa. Połowa filmu to dramat, w którym oglądamy interakcje między bohaterami, ich romanse i zabawę. Wtem reżyser skręca w stronę kina grozy jedną mocną sceną i zaskakuje nas kilkukrotnymi zwrotami akcji, a nam udziela się atmosfera zaszczucia towarzysząca letnikom.
„The Rental” to udany miks gatunkowy, gdzie problemy hipsterów XXI wieku zostają skonfrontowane z brutalną rzeczywistością.
#8. Underwater
Podwodna baza wydobywająca ropę z dna Rowu Mariańskiego ulega awarii i zniszczeniu. Jej załoga musi wydostać się ze śmiertelnej pułapki. Nie tylko 11 kilometrów wody nad nimi będzie stanowiło problem, ale również to, co się w niej czai.
„Underwater” to hollywoodzki blockbuster kinowy mieszający ze sobą kino science fiction, katastroficzne oraz horror. To taki swoisty „Alien” pod wodą, gdzie zamiast statku Nostromo jest podwodna baza, a zamiast kosmicznej próżni dziesiątki kilometrów wody, gdzie nikt nie usłyszy twojego krzyku.
Film zrealizowany jest zadowalająco, ogląda się go szybko, pływające potwory są fajne i lovecraftowskie, a aktorstwo znośne. W głównej roli zobaczymy Kristen Stewart, której postać nawet daje się polubić, choć wcześniej znałem ją tylko z „Sagi Zmierzch”.
„Underwater” nie jest filmem dla ludzi, którzy lubią przydługie wstępy. Katastrofa bazy ma miejsce już koło 2 minuty i zostajemy od razu wciągnięci w wir dramatycznych wydarzeń. Z jednej strony to kino katastroficzne, w którym grupa ocalałych musi wydostać się na powierzchnię, by przeżyć. Z drugiej strony to horror science fiction o konfrontacji z efektem buty ludzkości, która niczym w monster movies lat 50. swą nieroztropnością sprowadziła na Ziemię karzące ostrze natury.
Reżyser filmu William Eubank dał nam szybki i łatwy film akcji, bez zawiłości fabularnych i głębi psychologicznej i jako taki sprawdza się bardzo dobrze. Miłośnicy filmów pokroju „Life” (2017), z nieco starszych „The Abyss” (1989) czy „Leviathan” (1989) koniecznie muszą obejrzeć.
#9. Impetigore
Pewnego dnia młoda kobieta zostaje zaatakowana przez mężczyznę, który zdaje się pochodzić z jej rodzinnej wioski. Kobieta wraz z przyjaciółką postanawia wybrać się w rodzinne strony, w których nie była od dziecka, aby rozwiązać tajemnicę ataku. Na miejscu okazuje się, że śmiertelność wśród miejscowych noworodków wynosi 100%.
Ten indonezyjski horror to typowa dla Azji opowieść o duchach, klątwie, zemście i tajemnicy sprzed lat. Już pierwsza mocna scena zapowiada film godny uwagi, gdy tajemniczy napastnik postanawia brutalnie zabić – zdawałoby się – przypadkową kobietę.
Później jednak klimat filmu się zmienia, gdy bohaterki trafiają do małej wioski na odludziu, gdzie bieda aż piszczy, a pogrzeby to dzień powszedni. Kobiety starają się poznać prawdę o niegdyś bogatej rodzinie jednej z nich. Mieszkańcy osady początkowo nastawieni niechętnie, wkrótce zaczynają okazywać otwartą wrogość. Ale dziewczyny będą musiał stawić czoła nie tylko im, ale także duchom snującym się po bezdrożach. Wkrótce elementy mrocznej układanki zaczynają do siebie pasować, ale zagrożenie staje się coraz bardziej realne.
„Impetigore” to ładnie nakręcona, klimatyczna historia z senną i gęstą atmosferą biednej wioski na zadupiu, gdzie przesądy i lokalne wierzenia mieszają się z rzeczywistością.
#10. W lesie dziś nie zaśnie nikt
Film opowiada o grupie dzieciaków, które przyjeżdżają na letni obóz Adrenalina, na którym będą bawić się w harcerzy. Fabuła skupia się na klasycznej zbieraninie sztampowych bohaterów B-klasowych horrorów: osiłek, śmieszek, gruby nerd, szara myszka, seksowna blondyna i ich dorosła opiekunka. Wybierają się do lasu, z którego rzecz jasna już nie powrócą. Na miejscu grasuje morderczy redneck, który nie pozwoli sobie, by intruzi pałętali się po jego terenie.
„W lesie dziś nie zaśnie nikt” to polski pastisz na horrory z lat 70. i 80. Twórcy dobrze odrobili lekcję i stworzyli dzieło z jednej strony będące parodią, a z drugiej hołdem dla takich klasyków jak „Piątek, trzynastego”, „Martwe Zło” czy „Just Before Dawn”.
Fabuła to oczywiście sztampa, ale fajnie się ogląda amerykański klimat przeniesiony na polskie warunki. Wiadomo, większość filmu to ganianka młodzieży po lesie z przerośniętym redneckim killerem, który wykańcza gawiedź przy pomocy wielkiego topora, ale jako taki sprawdza się przyzwoicie. Bywa zabawnie, bywa krwawo, realizacja mimo niedużego budżetu również jest zadowalająca. W obsadzie zobaczymy kilka znanych nazwisk, m.in. Julię Wieniawę (która poradziła sobie przyzwoicie, a wylało się na nią po premierze niezrozumiałe dla mnie wiadro hejtu), Olafa Lubaszenkę i Piotra Cyrwusa.
Bartosz Kowalski nakręcił samoświadomą laurkę dla fanów horrorów. Jedni to kupią, inni wyśmieją, ale film nikogo nie pozostawi obojętnym.
#11. Anything for Jackson
Dwoje staruszków porywa młodą kobietę w ciąży i więzi ją w swoim domostwie. Okazuje się, że są w żałobie po zmarłym wnuczku i za pomocą satanistycznej magii chcą go przywrócić. Nie wszystko jednak idzie po ich myśli.
„Anything for Jackson” to dość przewrotny horror o igraniu z siłą, której się nie do końca rozumie i nie potrafi jej kontrolować.
Ciekawym zabiegiem jest postawienie w roli antagonistów, a zarazem głównych bohaterów dwójki staruszków, którym widz współczuje, lubi i może nie tyle kibicuje, co rozumie ich postępowanie. Są mili, uśmiechnięci, swoją ofiarą traktuję dobrze, chcą jedynie odzyskać utraconego członka rodziny.
Jest to też satyra na amerykańskich satanistów: część jak główni bohaterowie wierzy, że mroczne rytuały w czymś im mogą pomóc, część to zwykli pozerzy, a inni to fanatyczni psychopaci. Mocną stroną produkcji jest kilka pomysłów na straszenie w nawiedzonym przez duchy domu. Nie są to jakieś fajerwerki, nic, czego byśmy już nie widzieli, bo film przypomina nieco „13 duchów”, ale są zrealizowane z wyczuciem i stylem starych horrorów i nawet tych kilka jump scares zupełnie nie przeszkadza.
„Anything for Jackson” to film dobrze zrealizowany, przyzwoicie zagrany, przewrotny i posiadający kilka niezłych scen straszenia. Dawno w kinie satanistycznym nie było takiego powiewu świeżości.
#12. The Hunt
Kilkanaście osób budzi się w lesie. Na pobliskiej polanie odnajdują skrzynię z bronią. Gdy pierwsza osoba zostaje zabita przez nieznanych sprawców, uzbrojona grupa nieznajomych rozbiega się po okolicy. Zaczyna się gra o przetrwanie.
Może i fabuła brzmi strasznie sztampowo, ale wykonanie jest na tyle dobre, a prowadzenie akcji lekkie, że „The Hunt” łyka się jednym tchem. Akcja jest wartka już od pierwszych minut i nie zwalnia do samego końca. Nie ma tu zbędnego filozofowania, niepotrzebnych dialogów czy nadawania sztucznej głębi.
Większość bohaterów ginie już w pierwszych scenach, a na prowadzenie wysuwa się kobiecy odpowiednik Rambo, w którego wciela się Betty Gilpin. Film nie do końca traktuje się poważnie, mamy kilka zabawnych scen i onelinerów, aktorstwo jest przekonujące, a zgony nagłe i bez patyczkowania. Serio spodziewałem się wtórnej hollywoodzkiej kupy i dostałem może i film wtórny, ale jak najbardziej satysfakcjonujący.
„The Hunt” to stary motyw podany w nowym, lekkim, zabawnym i krwistym sosie i jako taki sprawdza się znakomicie.
#13. Invisible Man
Cecilia ucieka od zaborczego, socjopatycznego męża, który jest genialnym wynalazcą, i wprowadza się do przyjaciela mieszkającego z córką. Wspiera ją siostra Emily. Kobieta jest znerwicowana i zastraszona. Pewnego dnia otrzymuje wiadomość, że jej mąż nie żyje. Wkrótce w mieszkaniu zaczyna odczuwać czyjąś obecność.
Czy można pokazać coś nowego w motywie, który widzieliśmy na ekranie już kilkukrotnie? Okazuje się, że tak. „Niewidzialny Człowiek” jest thrillerem science fiction z głównym wątkiem w stylu home invasion.
Pierwsza połowa filmu jest dość wtórna i na każdym kroku wiadomo, czego możemy się spodziewać. Emanacje niewidzialnego człowieka objawiające się unoszącymi się przedmiotami, wydychanym gorącym powietrzem znikąd, przesuwaniem przedmiotów czy odgłosami chodzenia, a sposoby na ujawnienie jego obecności to klasyczne „rozsypywanie mąki” po podłodze i tym podobne zabiegi.
Oczywiście nikt Cecile nie wierzy w jej opowieści o niewidzialnym mężu, tak że jej paranoja i wyniszczenie psychiczne się tylko pogłębia. Nie dostaniemy tu niczego, czego nie pokazano by nam już 90 lat temu w pierwszym filmie Universalu. Wszystko jednak się zmienia w drugiej połowie od pewnej mocnej i niespodziewanej sceny. Wtedy też tempo przyspiesza i dostajemy powiew świeżości z kilkoma plot twistami i niezłym i satysfakcjonującym zakończeniem. Realizacyjnie film prezentuje się bardzo ładnie. Spokojna praca kamer, stonowane, wyblakłe, niemal monochromatyczne zdjęcia, nieepatowanie jump scarami.
Reżyser filmu stanął na wysokości zadania, a jego „Niewidzialny człowiek” drugą połową filmu rekompensuje sztampowy początek.
#14. Wolf of Snow Hollow
Małym zimowym miasteczkiem w Stanach wstrząsa seria brutalnych morderstw. Ofiary są patroszone, cięte, często brakuje fragmentów ich ciał. Sprawą zajmuje się lokalna policja pod przywództwem Johna Marshalla – policjanta z problemami, samotnie wychowującego córkę. Miejscowa ludność zaczyna podejrzewać działania wilkołaka.
„Wolf of Snow Hollow” kupiło mnie przede wszystkim ciekawym klimatem. Małe miasteczko na odludziu, które zarabia na zimowej turystyce, skryte między górami i sosnowymi lasami, gdzie każdy każdego zna, a wśród mieszkańców czai się morderca.
To taki horrorowy „Przystanek Alaska”.
Ciekawym zabiegiem jest, że mimo iż reżyser szybko pokazuje nam z grubsza, co zabija, a jest to potężny wilkołak, to mieszkańcy Snow Hollow i miejscowa policja są podzieleni. Jedni dają wiarę plotkom w nadprzyrodzony charakter zbrodni, inni uważają, że to dzikie zwierzę, a jeszcze inni, że wśród mieszkańców czai się seryjny morderca. Cały film kradnie dla siebie główny bohater John Marshall, którego zagrał w sposób przeszarżowany i groteskowy Jim Cummings, nota bene również reżyser i scenarzysta filmu. Jego dość wybuchowe zachowanie wprowadza do produkcji luźny, nieco komediowy klimat.
Film jednak nie jest komedią. Z jednej strony opowiada o brutalnych morderstwach, a z drugiej o alkoholiku, który nie potrafi poradzić sobie z własnym życiem.
Wykonanie jest zadowalające, aktorstwo postaci drugoplanowych niezłe, zimowe plenery budują klimat, a zakończenie zaskakuje. Wolf of Snow Hollow” to dobry horror z nie do końca poważnym klimatem, ciekawą fabułą i wyrazistymi postaciami w sam raz na zimowe wieczory.
Zestawienie to obejrzycie też na YouTube na kanale o horrorach horrorshowPL:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS