Jeju, jeju, ale ten czas zapierdziela. Jak szalony! Patrzę w kalendarz i nie wierzę, że jesteśmy już 12 miesięcy w podróży dookoła świata. Zdążyliśmy w tym czasie odwiedzić Ukrainę, a dokładnie (dosłownie przelotem), Chiny- trochę przez pomyłkę, dlatego wyskoczyliśmy tylko na kilka dni z Pekinu do i szybciutko zawinęliśmy się do Indonezji, gdzie spędziliśmy w sumie dwa miesiące na wyspach Lombok, i na Jawie. Następnie spędziliśmy miesiąc w Malezji, (dawniej zwanej Birmą), , Tajlandii i Laosie. A potem nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji (jak to zwykle w moim pojechanym życiu bywa) i przyszeł moment żeby się na trochę rozdzielić: Adrien poleciał do Francji szykować formę i sprzęt na sześciotysięczniki Ameryki Południowej, a ja w drodze do tej samej Francji wpadłam jeszcze do Indii, Polski i Zanzibaru. W 9 miesiącu naszej podróży przesiedliśmy się w samochód (nasz Gypsy z namiotem na dachu), którym jedziemy przez zupełnie nowy dla nas obydwojga kontynent. Do tej pory odwiedziliśmy Chile (na razie tylko na chwilkę), Boliwię i (w obydwu tych krajach spędziliśmy po dwa miesiące), ja jeszcze w międzyczasie wyskoczyłam na , a aktualnie jesteśmy w drodze do Ekwadoru. Jaj, dzieje się!
Dzieje się tyle, że trudno o podsumowanie, które nie byłoby objętości… książki. Książki, której wciąż nie mam kiedy napisać bo…. tyle się dzieje! Jak przewijam tak na szybko w pamięci obrazki z tych 12 miesięcy, to muszę przyznać, że jesteśmy ogromnymi szczęściarzami, bo spotkało nas w drodze niewyobrażalnie więcej dobrego niż złego. Owszem, trafiliśmy na kilku oszustów, którzy próbowali (czasem skutecznie) naciągnąć nas na pieniądze, kilku hostelowych gburów, co to nie odpowiadają „cześć” (zawsze się nie mogę nadziwić, że tacy ludzie podróżują), a zazdrosny o Adriena ladyboy wytargał mnie (oj mocno) za włosy, ale obyło się bez większych kontuzji (poza kilkudniowym problemem z kolanem po tym jak Adrien wepchnął mnie do basenu), co przy intensywności sportów, które uprawiamy jest nie lada osiągnięciem, obyło się też bez żadnych chorób, poza kiloma zatruciami pokarmowymi (co jest jakimś cudem biorąc pod uwagę, że zdarzyło nam sie na przykład pić wodę prosto ze strumienia w Mjanmie), a tyle ile życzliwości i bezinteresowanej pomocy doświadczyliśmy od ludzi spotkanych na naszej drodze, w dodatku wcale o nic nie prosząc, tyle ile przepięknych miejsc widzieliśmy, tyle ile arcyciekawych rozmów przeprowadziliśmy, tyle ile niezapomnianych przygód przeżyliśmy, to się nie da w te nasze dwie europejskie głowy zmieścić.
Nudy nie ma, ani monotonii. Podróżowalismy różnymi środkami transportu, z czego autostop na pakach ciężarówek w Indonezji wspominamy najczęściej, spaliśmy na zimnej podłodze w opuszczonym budynku, w namiocie, w motelu, w którym pół nocy jeden osobnik wymiotował na korytarzu, a drugi go głośno pocieszał, w wiejskiej chacie na macie z głową przy palenisku razem z kilkupokoleniową lokalną rodziną i w luksusowym hotelu (Adrien spał też w samym śpiworze na śniegu). Zdarzyło nam się pić doskonałego francuskiego szampana chłodzonego w starym garnku wypełnionym lodem, piliśmy bimber z farmerami i pluliśmy na czerwono betelem. Czasem mieliśmy do jedzenia wyłącznie smażony ryż z cebulą, a czasem makaron z tuńczykiem w pomidorach (przez dwa tygodnie!), by potem jak szaleńcy rzucić się na pizzę. Marzliśmy do kości w oblodzonym namiocie na pustyni i zalewaliśmy się potem w dżungli. Leniuchowaliśmy w hamaku i wspinaliśmy się po lodowcu, widzieliśmy jak niepiśmienni mężczyźni uczyli się podpisać, by zagłosować na pierwszych demokratycznych wyborach w Mjanmie i oglądaliśmy pokaz domowej roboty fajerwerków. Zatrząsł się świat pod nami podcas wybuchu wulkanu i trzęsienia ziemi. I mogłabym tak długo, dlatego zdecydowałam, że w ramach podsumowania pokażę Wam swoje ulubione zdjęcia- jedno z każdego miesiąca w podróży. To nie są zdjęcia o największej wartości artystycznej, to nie są najładniejsze zdjęcia. To są zdjęcia, które najlepiej oddają atmosferę miesiąca, w którym zostały zrobione i mogą go godnie reprezentować. Wreszcie, to są zdjęcia, za którymi stoi jakaś historia, którą po krótce, przy każdym z nich Wam opowiem.
Sierpień 2015
Zdjęcie zostało zrobione na dzikiej plaży na południowo-zachodnim krańcu indonezyjskiej wyspy Lombok. Zostało zrobione samowyzwalaczem, bo jak to na przyzwoitej dzikiej plaży bywa, poza nami nie było tam nikogo. Widzicie jak się zapadamy w piasku? Bo po tym piasku nikt, albsolutnie nikt nie chodzi! Z Lomboku mam mnóstwo wspaniałych wspomnień i plażowanie nie było naszą jedyną aktywnością (weszliśmy przecież na ), ale to zdjęcie najlepiej oddaje naszą radość z rozpoczętej właśnie podróży. A co na dzikich plażach można robić, to ja nikomu chyba nie muszę tłumaczyć, nie?
Wrzesień 2015
Wrzesień był miesiącem pełnym przygód. Przenieśliśmy się na Jawę, gdzie przepełnionymi lokalnymi autobusami i autostopem na pakach ciężarówek lub… tylnych siedzeniach motorów jeździliśmy od wulkanu, do wulkanu. Adrien nie przegapił żadnej okazji aby wystartować z brzegu krateru na swojej mini-paralotni, a ja grzęzłam w wulkanicznym pyle twardo maszerując pod górę. Każdy wulkan był inny, każdy piękny, ale najbardziej niezapomniane przeżycie zafundował nam najwyższy na Jawie , który wybuchł, gdy staliśmy na jego szczycie- taki prywatny (byliśmy sami) pokaz siły natury.
Październik 2015
Fotka październikowa została zrobiona przez przypadkowego przechodnia w na Penang w Malezji. Przez przechodnia, bowiem byłam tam sama (Adrien musiał pilnie lecieć na kilka dni do Francji). Dlaczego wybrałam akurat to zdjęcie? Bo cały październik bezskutecznie goniliśmy za słońcem, które przykryły . Nie znaleźliśmy słońca ani na wyspie Tioman, ani na wyspie Langkawi, ani tym bardziej w Kuala Lumpur. Pojawiło się jedynie na kilka dni w George Town, gdzie spacerując pełnymi street artu ulicami i zajadając się pysznościami, świetnie się sama ze sobą bawiłam.
Listopad 2015
Będąc w Mjanmie (Birmie), bardzo chcieliśmy iść na trekking na północy prowincji Shan, ale rejon ten był niedostępny dla turystów z uwagi na toczącą się na tych rejonach „Silver War”. Dowiedzieliśmy się jednak, że walki przeniosły się na tereny przygraniczne i rejon, do którego chcemy się dostać jest bezpieczny. Rządowe zalecenia jednak rządowymi zaleceniami i nikt nie chciał nas na północ zabrać więc… poszliśmy pieszo. Uśmiech tej uroczej dziewczynki przypomina mi ten kilkudniowy trekking przez porośnięte gęstym lasem góry, gdzie spotkaliśmy się z niezwykłą życzliwością mieszkańców, trekking, który był zdecydowanie jedną z największych przygód naszej rocznej podróży (i który muszę w końcu opisać na blogu!).
Grudzień 2015
Możecie sobie wyobrazić lepszą imprezę Sylwestrową niż na największej na świecie plażowej imprezie, w otoczeniu przyjaciół, którzy ściągnęli na tę okazję z innego kontynentu? Zdjęcia z samej imprezy nie nadają się do publikacji (ani z tej, ani z żadnej innej dziwnym trafem), ale to, które wrzucam, doskonale oddaje pełną relaksu i przyjemności grudniową atmosferę. Słońce, palmy, tajskie plaże, świeże kokosy, ocean i przyjaciółka u boku- czego można chcieć więcej?
Styczeń 2016
Domowy klimat i leniuchowanie w hamaku z ksiażką- tak mogłabym podsumować styczeń. Zdjęcie zostało zrobione w Laosie, gdzie postanowiliśmy trochę pomieszkać, wynajęliśmy bungalow nad rzeką na kilka tygodni i codziennie chodziliśmy do tego samego ulicznego baru na poranną kawę i kanapkę z jajkiem, a potem na ten sam sok ze świeżych owoców, by w końcu położyć się w codziennie tym samym hamaku. Potrzebowaliśmy zwolnić na chwilę, mieć sąsiadów i swoje miejsca, potrzebowaliśmy poczuć się gdzieś jak u siebie, szczególnie, że otwierały się przed nami nowe możliwości i szykował kolejny, bardzo intensywny okres.
Luty 2016
W lutym spełniło się jedno z naszych największych marzeń: ktoś inny miał płacić za nasze podróże. Adrien dostał sponsoring Adidasa na swój paralpinistyczny projekt w Boliwii (co oznaczało nagłą zmianę w planach i zamiast podróży do Nepalu, szybkie przenosiny do Ameryki Południowej), a ja (dzięki Waszym głosom!) zostałam wybrana jako jeden z 30 blogerów z całego świata na podróż po indyjskiej . Znacie to uczucie, gdy Wasza ciężka praca zostaje w końcu doceniona i marzenia się spełniają? Wtedy leżycie w hamaku z takim samopoczuciem i miną jak ja na zdjęciu powyżej.
Marzec 2016
Marcowe zdjęcie przedstawia bajeczną plażę w , gdzie pojechałam na wyjazd prasowy na zaproszenie biura podróży i linii lotniczych. Chwila oddechu i relaksu w tym szalonym miesiącu, w którym byłam w pięciu krajach na trzech kontynentach i zaraz miałam lecieć na czwarty (nie to, żebym narzekała, oj nie).
Kwiecień 2016
Jeśli chodzi o kwiecień, nie miałam najmniejszego problemu z wyborem fotki, bo w kwietniu odwiedziliśmy na południu Boliwii, który od razu wylądował na szczycie listy najpięknieszych miejsc na świecie, które udało mi się zobaczyć. Było zimno, wietrznie, w oczy sypał kuch, energię odbierało rozrzedzone wysokością ponad 4000 metrów powietrze, a i tak było najpiękniej.
Maj 2016
Śmieszne zdjęcia na – największej solance świata, to obowiązkowy punkt każdej podróżniczej „bucket list”. Nie mogło więc takiego zdjęcia zabraknąć w moim rocznym zestawieniu, szczególnie, że bawiliśmy się na Salar de Uyuni świenie. Był kemping na koralowej wyspie i długie rozmowy przy ognisku z innymi podróżnikami, jeździłam po solnej pustynii siedząc na dachu samochodu, a Adrien nawet tam latał.
Czerwiec 2016
W czerwcu przenieśliśmy się do Peru, ale to nie zdjęcie z Machu Picchu czy tu wstawiłam, a fotkę ze szczytu – dlaczego? Bo to tu pierwszy raz podczas podróży stanęłam na śniegu, z czego cieszyłam się jak dziecko (aż sama nie mogłam uwierzyć jak bardzo). A potem jeszcze dowiedzieliśmy się, że wspinaczka na tą górę jest zabroniona i lodowiec Pastoruri można oglądać tylko z dołu. Wychodzi na to, że dzięki naszej niewiedzy, mamy unikalne zdjęcia.
Lipiec 2016
Lipcowe zdjęcie pokazuje , której zdobycie jest moim dotychczasowym największym sportowym wyczynem. Aby dotrzeć na szczyt położony na wysokości 5534 metrów, po raz pierwszy w życiu włożyłam raki i chwyciłam w rękę czekan. Było ciężko, było zimno, było pięknie. Ostatni odcinek do szczytu musiałam się wspinać po lodowej ścianie i to podobało mi się (sama w to nie wierzę!) najbardziej i już ostrzę zęby (i lodową siekierkę) na kolejne góry, bo po raz kolejny przekonałam się, że niemożliwe jest gdzieś jeszcze wyżej niż mi się wydawało.
Trasę podróży A&A dookoła świata możesz śledzić .
Podoba Ci się? Daj lajka, podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu?
Artykuł pochodzi z serwisu .
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS