W przeszłości warszawskie tradycje były jednak znacznie barwniejsze.
Dziś święta – w swojej powierzchownej warstwie to: choinka, prezenty, suto zastawiony stół. Aż ciężko sobie wyobrazić, że kiedyś choinki nie było. Ona przecież jest wynalazkiem niemieckim. Jej miejsce w Warszawie zajmował… snopek zboża. Najlepiej pszenicy, z której wypiekano chleb. Stołeczni chłopi byli bardzo oddani tradycji chrześcijańskiej. Boże Narodzenie wymagało więc uczczenia Jezusa. Chrystus jest chlebem życia. Chleb wypiekano ze zboża. Stąd snopek nazywany Królem. Z pełnym dostojeństwem wnosił go do izby gospodarz. Zboża na święta było więcej. Na stole często stawiano misę ze zbożem, a pod obrusem – podobnie jak i dziś – leżało siano, symbolizujące miejsce narodzin Jezusa.
Taka świąteczna tradycja istniała w Warszawie od końca XVIII wieku do połowy XIX. Nie powinno nas to dziwić, bo Warszawa była kiedyś miastem po części wiejskim. Nawet do niedawna. Przecież jeszcze za życia dzisiejszych 40-latków Ursynów i część Mokotowa był miejscem uprawy kapusty i wypasania krów.
Czy się to komuś podoba, czy nie, choinkę przynieśli do Warszawy Niemcy, a konkretnie Prusacy po III rozbiorze. Pod koniec XVIII wieku w swoich domach stawiali ją głównie ewangelicy zakładający kolejne niemiecka osiedla w stolicy. Choinka była piękna, spodobała się więc innym. Mało kto uznawał ją za symbol okupanta i stała się świątecznym symbolem Warszawy. I co ciekawe – pojawiła się u nas znacznie wcześniej niż na dalszym zachodzie. Paryżanie zaczęli stawiać te drzewka dopiero 70 lat później. No właśnie stawiać. I to też nietypowe. Bo w Warszawie choinki się wieszało. Pod sufitem. Nad wigilijnym stołem.
Z czasem nadwiślańskie choinki trafiły jednak na ziemię. A dzięki temu można było myśleć o gwieździe na jej szczycie. Klasyczna warszawska choinka miała gwiazdę z opłatka. A najpopularniejsze opłatki (lub jak mówią niektórzy najlepsze – choć to oczywiście kwestia gustu) wytwarzali oo. Bernardyni rezydujący w kościele św. Anny, tuż przy placu Zamkowym. Robili nie tylko opłatki, które były najbardziej białe, ale też kolorowe. I to właśnie z tych opłatków warszawiacy robili ozdoby. I wieszali na panieńskim włosiu.
Wigilijny wieczór ma trzy ważne punkty czasowe: pierwsza gwiazdka, “Kevin sam w domu” i pasterka. Każdy sam zdecyduje, co dla niego jest ważniejsze. Do wigilijnego stołu w Warszawie zgodnie z tradycją siadało się wraz z pojawieniem się pierwszej gwiazdki. Dziś jest to trudniejsze, smog i nadmiar światła w mieście powodują, że czasem ciężko ją dostrzec. Pewnie dlatego dziś czas wigilii wyznacza emisja “Kevina” w telewizji. Ale wciąż w wielu domach rodzice stawiają dzieciaki przy oknach, by wypatrywały pierwszej gwiazdki. Gdy już się pojawiła, to można było siadać do wspólnej kolacji, która w Warszawie charakteryzowała się małą ilością maku, dużą liczbą ryb i wszechobecnym miodem.
No i właśnie. W Warszawie dzielono się chlebem maczanym w miodzie. Opłatek to dopiero XVIII wiek. A i dziś opłatek w wielu domach macza się w miodzie.
Sama wieczerza wigilijna musiała być tłoczna. Całą rodziną. Koniecznie z wolnym miejscem. Choć nie zawsze dla “niespodziewanego gościa”. Często to wolne miejsce jest dla tych, co odeszli, dla zmarłych. Dlatego nastrojem i powagą święta w stolicy czasem przypominają dzień zaduszny. Dzień głębokich przemyśleń. Przynajmniej w czasie wieczerzy. Bo po niej nastrój się zmieniał.
Po wigilii czas na prezenty. Wręcza je w stolicy nie żaden Aniołek, Gwiazdor, czy Dziadek Mróz. W Warszawie jest to Święty Mikołaj. Dziś zazwyczaj wyglądający jak z supermarketu, ale jeszcze 30-40 lat temu Mikołaj bardziej przypominał biskupa albo świętego. Była kiedyś próba usunięcia Mikołaja z Warszawy. I to wcale nie przez komunistów, ale przez Prusaków. Próbowali nam zainstalować Heilige Christa. Nie udało im się jednak tego zrobić.
Po jedzeniu, prezentach, rodzinnych kłótniach i odpoczynku przychodził czas na duchową kulminację. Na Pasterkę. Jak chyba wszyscy w Polsce Warszawiacy ruszali na radosne nabożeństwo o północy. Musiało być wesoło, musiało być radośnie. Wszak narodził się Zbawiciel! Nie zawsze co prawda ta radość – często podlewana wigilijnym alkoholem – podobała się księżom odprawiającym kościelny ceremoniał, ale co tradycja, to tradycja.
Na powagę czas przychodził dzień później, gdy rano – w pierwszy dzień świąt – Warszawiacy ruszali na poranne nabożeństwo. Tak samo jak dzień później gdy w drugi dzień świąt, czyli wspomnienie męczeństwa św. Szczepana, mieszkańcy stolicy zwykli obrzucać duchownych zbożem. Dla ich szczęścia i powodzenia. To już tradycja jednak zapomniana.
Wiele takich stricte warszawskich zwyczajów odeszło już do historii. Pozostały jedynie rodzinne spory kiedy wynieść choinkę: czy po 6. Stycznia po Trzech Króli, a może 2 lutego po Matki Boskiej Gromnicznej, a może dopiero w okolicach czerwca jak niektórym się przytrafia.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS