A A+ A++

Niełatwo jest stworzyć markę premium i podnosić jej status przez całe dekady. Produkty trafiające do wymagającej klienteli muszą być najwyższej jakości i wyróżniać się nieszablonowością. Lexusowi się udało, choć początki nie malowały się w tęczowych barwach.

W latach 80. Toyota grała pierwsze skrzypce na motoryzacyjnej mapie świata. Popularne i trwałe samochody napędzały park maszynowy na większości kontynentów. Właśnie wtedy japońska marka zasłynęła ponadprzeciętną trwałością i serwisem ograniczającym się do okresowej wymiany materiałów eksploatacyjnych. Japończycy postanowili jednak pójść o krok dalej. Zrobić coś, do czego większość sceptyków podchodziła z dużym dystansem. To wejście w świat premium i stworzenie samochodu wyprzedzającego swoją epokę. Pozornie nierealny plan dostał zielone światło w pierwszej połowie lat 80.

Circle F

Za wyodrębnieniem Lexusa ze struktur Toyoty stoi prezydent koncernu, Eiji Toyoda. To za sprawą jego uporu, motywacji i ambicji, udało się rozpocząć rozmowy na temat wizjonerskiego przedsięwzięcia. Historia zaczęła się w 1983, gdy jedna z najważniejszych osób w firmie doszła do wniosku, że globalne przedsiębiorstwo musi stworzyć samochód będący lepszy od najlepszych na świecie. W tym przypadku chodziło przede wszystkim o niemiecką klasę premium siejącą spustoszenie na rynku amerykańskim i europejskim.

Japończycy nie mogli pozostawać w tyle, jednak budowanie prestiżowego auta na bazie Toyoty nie wchodziło w grę. Takich sytuacji w historii znamy wiele. Okazywały się niewypałami. Teraz miało być inaczej. Toyoda uparł się, by jego flagowy okręt potrafił mknąć z prędkością 250 km/h, zużywał średnio zaledwie 10,5 litra paliwa i zapewniał świetną separacją od dźwięków z zewnątrz. Poziom hałasu przy 100 km/h nie mógł przekraczać 58 dB. Zadanie wydawało się nierealne, gdyż pierwotne założenia łączyły cechy aut z wielu klas, i to tych z najwyższej półki. W połowie lat 80., najszybsze Toyoty uzyskiwały zaledwie 175 km/h prędkości maksymalnej. Inżynierowie niedowierzali, ale musieli zagryźć zęby i wziąć się do pracy.

W ściśle tajny projekt Circle F zaangażowane aż 4 tysiące osób. To projektanci, inżynierowie i cała masa doradców, którym przyświecała tylko jedna idea – pokonać tysiące trudności i zbudować najlepszy samochód na świecie. Ikonę, która będzie trwalsza niż ze spiżu.

Za realizacją zadania stał Ichiro Suzuki mający za sobą 1400-osobowy zespół konstruktorów. Główny inżynier nie szedł na kompromisy, gdyż nie chciał zbudować przeciętnego pojazdu. Niesiony na skrzydłach słów prezydenta koncernu, szedł pod prąd wszelkim krytykom i wyznawał filozofię YET (a mimo to). W tym czasie sztab marketingowy badał opinię publiczną. Specjaliści szukali odpowiedzi na zaspokojenie oczekiwań rynku, by Lexus LS 400 był pojazdem kompletnym. Kamieniem milowym redefiniującym pojęcie luksusu, komfortu i dynamiki zaklętej w reprezentacyjnej limuzynie.

Nie uroniono kropli szampana

By spełnić wymagania prezydenta dotyczące komfortu i dynamiki, konstruktorzy musieli od podstaw przygotować platformę i jednostkę napędową. Postawiono na 4-litrowy silnik V8 oparty na w pełni aluminiowej budowie. Generował 241 koni mechanicznych. Zanim jednak powstała jego finalna wersja, stworzono 973 prototypy. Wszystko w imię perfekcji. Genialne wyważenie dało o osobie znać w reklamowym filmie „The Art. Od Balance”. Na masce LS 400 ustawiono piramidę z kieliszków wypełnionych szampanem. Po rozpędzeniu auta na rolkach do 240 km/h, z żadnego z nich nie wylała się nawet jedna kropla. W momencie debiutu flagowego auta w 1989, był to szczyt myśli technicznej.

Zanim przedstawiono finalny projekt samochodu na targach w Detroit w 1989, 450 aut wysłano na tor testowy Toyoty – 26-kilometrową pętlę w Shibetsu. Tor zapewniał dostęp do każdego rodzaju nawierzchni, na jaki w rzeczywistym świecie może natrafić samochód – od dziurawych dróg wiejskich po idealnie gładki asfalt autostrady. Łącznie pokonano 4,4 miliona kilometrów. Nie pozwolono na jakiekolwiek niedociągnięcia. To przełożyło się na entuzjastyczne przyjęcie modelu w Stanach Zjednoczonych. Sprzedaż przewyższyła ambitne plany producenta, a flagowy Lexus stał się najpopularniejszym autem luksusowym w USA. Dziś, pierwsza generacja LS 400 jest jednym z najbardziej poszukiwanych youngtimerów w Europie. Auta z przebiegami przekraczającymi 500 tysięcy kilometrów wciąż zachwycają osiągami, komfortowym wnętrzem z wysokiej próby materiałami wykończeniowymi i mechanizmami, które po 30 latach sprawują się bez zarzutu.

Kolejny krok milowy

Lexus systematycznie powiększał gamę modelową, ale opierał ją na prestiżowych sedanach. Japończycy błyskawicznie wychwytywali zmieniające się rynkowe trendy i już na początku lat 90. dostrzegli, że czas klasycznych aut terenowych dobiega końca. Nadchodzi era rekreacyjnych samochodów z samonośnym nadwoziem o luksusowym charakterze.

Analitycy mieli nosa, dzięki czemu inżynierowie i decydenci mogli zareagować odpowiednio szybko. Po kilku latach wytężonych prac przedstawiono światu na salonie samochodowym w Chicago model RX. Lekkiego SUV-a klasy średniej z nowoczesnymi technologiami odzianymi w obłe, zewnętrzne kształty. Był rok 1997, gdy konkurencja skupiała się na sedanach i rodzinnych kombi. Lexus znów postawił świat motoryzacyjny na głowie, czego dowodem było zainteresowanie zaprojektowaną od podstaw konstrukcją. Nowe auto z napędem na cztery koła i benzynowym silnikiem V6 o pojemności 3 litrów (223 KM mocy) znalazło w pierwszym roku w USA 42 tysiące klientów.

Debiut w Europie w 2000

Dokładnie po trzech latach od debiutu RX-a, pokazano odświeżoną wersję. Tym razem również na Starym Kontynencie. Po kolejnych trzech nadszedł czas na redefinicję SUV-a klasy premium. Druga generacja bestsellerowego modelu znów wprawiła w osłupienie motoryzacyjne środowisko. Lexus rozpoczął produkcję odmiany hybrydowej, będącej pierwszym autem hybrydowym na świecie. RX 400h wyposażony w 211-konny silnik benzynowy 3.3 V6 oraz 167-konną jednostkę elektryczną generował systemowo 272 KM. To wartość porównywalna z potencjałem ówczesnych V8 4.0. Flagowy w Europie SUV mógł być napędzany tylko elektrycznie, wyłącznie benzynowo lub obydwoma silnikami naraz. Lexus Hybrid Drive automatycznie koordynował pracę jednego i drugiego silnika w taki sposób, by uzyskać zużycie paliwa na rekordowo niskim poziomie 8,3 l/100 km.

Na tym nie poprzestano, a nowy trend podchwycił rynek. Wzrosła świadomość ekologiczna, a napędy przyjazne środowisku opracowane przez Lexusa zaczęły trafiać do kolejnych modeli. Druga generacja układu Lexus Hybrid Drive zadomowiła się we flagowej limuzynie LS 600h. Pierwszy w historii system hybrydowy oparty na 5-litrowym, benzynowym V8. 445 KM i 520 Nm gwarantowało sprint do setki w 6,3 sekundy. Równie imponująco przedstawiało się zużycie paliwa w cyklu mieszanym – 9,29 litra na 100 km. W tym bardzo prestiżowym segmencie będącym pokazem siły koncernu, takie wartości nie były dla konkurentów nieosiągalne.

Trzecia ewolucja „zielonego” tandemu napędowego zadebiutowała w 2013 pod maską Lexusa IS 300h. Tutaj wykorzystano 2,5-litrowy silnik benzynowy pracujący w cyklu Atkinsona, inteligentny system zmiennych faz rozrządu i wysokowydajny system recyrkulacji gazów spalinowych. Lekko zmodyfikowany zestaw spalinowo-elektryczny trafił też do modelu NX i sportowego coupe RC 300h.

Podczas, gdy konkurencja w technologiach hybrydowych dopiero raczkuje i wyraźnie przespała moment, w którym świat poszedł do przodu, Lexus zaadaptował w LC 500h czwarte wcielenie układu. Multi Stage Hybrid System generuje w sportowym modelu 359 KM, co przekłada się na świetne osiągi. 5 sekund do setki i konsumpcja paliwa na poziomie 8,1 litra. Obecnie, ekologiczne zespoły napędowe trafiają do wszystkich samochodów japońskiego producenta. W skali globu sprzedaż tego typu aut Lexusa przekroczyła 1,6 mln sztuk. W samej Europie Zachodniej i Środkowej hybrydy odpowiadają za 99% sprzedaży Lexusa.

Mistrzowie rzemiosła

W Japonii praca człowieka od wielu stuleci znajduje się na pierwszym planie. Dziś inżynierowie, kiedyś rzemieślnicy muszą przejść długą, wieloletnią drogę, by dojść na szczyt i móc dzielić się swoim bezcennym doświadczeniem z młodszymi adeptami rzemiosła. Tych najwyższych rangą określa się mianem Takumi. By otrzymać ten zaszczytny tytuł, trzeba przepracować minimum 60 tysięcy godzin. By uzyskać taką sumę, należy doskonalić się przez 8 godzin godzinnie, 250 dni w roku przez kolejnych 30 lat.

Takumi specjalizują się w określonych dziedzinach, gdzie ich wzrok, dotyk i autorskie narzędzia pozwalają z większą dokładnością od maszyn kontrolować kluczowe aspekty w procesie projektowania, budowy i drogowej weryfikacji samochodu. Na 7700 zatrudnionych w fabryce Lexusa w Miyata, zaledwie dziewiętnastu inżynierów może pochwalić się najwyższym zaszczytem.

Na każdym Takumi spoczywa odpowiedzialność za przekazywanie wiedzy i umiejętności kolejnym generacjom. Pełniąc rolę nauczycieli dla swoich młodszych kolegów, przyczyniają się także do projektowania lepszych robotów. Mistrzowie rzemiosła wnoszą nieoceniony wkład w projektowanie procesów automatyzacji. Na przykład ruchy robotycznego ramienia w zautomatyzowanym procesie lakierowania dokładnie naśladują płynne ruchy ludzkiego mistrza lakiernictwa.

Kolejny przykład stanowi proces tworzenia Lexusa LC. Na końcu linii produkcyjnej gotowy samochód wprowadzany jest do futurystycznego, szklanego pomieszczenia, pełnego światła rzucanego z każdej strony i pod innym kątem. Właśnie tam dwóch najbardziej doświadczonych mistrzów w fabryce dokonuje jego szczegółowej inspekcji, obejmującej nie mniej niż 700 punktów kontrolnych. Poddają ocenie detale, o których istnieniu nie wiedzą nabywcy. To precyzja warstw lakieru nakładanego w niewidocznych miejscach, jednorodność odcienia kolorystycznego czy działanie każdej części.

Mistrzowie kontrolują każdy aspekt wszystkich modeli Lexusa. To nie tylko kwestie odpowiedniego spasowania elementów nadwozia, lakierowania, czy niepokojących dźwięków wychwytywanych podczas jazd próbnych. To również troska o najmniejsze detale wnętrza oraz dobór odpowiednich materiałów wykończeniowych.

Jachty, statki powietrzne, lewitujące deskorolki

Lexus nie ogranicza się jedynie do budowy zaawansowanych samochodów. To również futurystyczne statki powietrzne będące bohaterami wielu wysokobudżetowych produkcji filmowych. Jeden z nich pojawił się w „Men in Black”. QZ 618 Galactic Enforcer Jet jest śmiałą wizją odrzutowców przyszłości. Rozpędza się do prędkości światła, a także dysponuje pokładowym asystentem Amazon Alexa władając … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułŻycie na księżycu Jowisza? Naukowiec twierdzi, że to niemal pewne i zdradza, jak może wyglądać
Następny artykułValentina Shevchenko obroniła tytuł wagi muszej pokonując przed czasem Katlyn Chookagian