Środowiska lewicy mają nowy cel: usunąć z listy lektur obowiązkowych „W Pustyni i Puszczy”. Nasza lewica jak zwykle konserwatywna i zachowawcza. Prawdziwie postępowa będzie likwidacja listy lektur, a nie przejęcie tego narzędzia przemocy symbolicznej z rąk prawicy. Jesteśmy różni, możemy czytać różne książki!
Likwidacja listy obowiązkowych lektur jest niezbędna jeżeli chcemy współcześnie cokolwiek znaczyć jako naród. Od trzech wieków społeczeństwa poddanych przegrywają współzawodnictwo gospodarcze ze społeczeństwami obywateli. Mniej hierarchiczne społeczeństwa z większą dozą oddolnej koordynacji, bardziej otwarte i demokratyczne rozwijają się szybciej.
Szkoła polska nadal wychowuje poddanego, a nie obywatela. Trzydzieści lat temu zmienił się w Polsce ustrój polityczny i system gospodarczy a szkoły pozostały takie same. Oddano budynki szkół i odpowiedzialność za płacenie pensji nauczycieli samorządom. Samorządy dorzuciły więcej kasy na szkoły niż dało im na ten cel państwo. Można też na lekcji historii powiedzieć co wyrządzono w Katyniu. I jeszcze pozwolono nauczycielom wybierać podręczniki napisane wedle tego samego ministerialnego programu. Ale kształcenie i wychowanie, czyli to co najważniejsze nadal jest takie jak za PRL: jedno ministerstwo w Warszawie ustala jeden spis obowiązkowych lektur, który będzie egzekwować od nauczycieli, a ci będą egzekwować od uczniów w całej Polsce. Uczeń nie może wybierać i samodzielnie myśleć.
Skutek jest taki, że prawica może sobie opowiadać kocopały o MaBaNa. Ale dla współczesnych Irenę Sendler odkryły i spopularyzowały amerykańskie gimnazjalistki! Nie żaden profesor finansowany ministerialnymi grantami! Dlaczego? Dlatego że Amerykanki nie tylko mogły wybrać w ramach zajęć szkolnych warsztaty teatralne, ale jeszcze mogły same wybrać temat przedstawienia. W tym czasie ich polskie rówieśniczki były rozliczane przez nauczycieli ze znajomości fabuły oraz oficjalnej interpretacji lektur z ustalonej przez urzędników i polityków listy. Dla Polek jedyną dopuszczalną formą wypowiedzi na ocenę były klasówki, wypracowania i odpowiedź przy tablicy. Amerykanki szkoła zachęciła, by odważyły się robić rzeczy nieprzeciętne i zgodne z ich temperamentem.
U nas ministerstwo w Warszawie nadal wie lepiej i w dupie ma motywację do nauki wynikającą z wyboru oraz w dupie ma wychowanie w kulturze odpowiedzialności za własne wybory. Nauczycieli traktuje jak bandę debili, która bez listy lektur od Pana ministra z Warszawy nie będzie potrafiła uczyć młodzieży na dobrych książkach!
Nie dajmy naszej lewicy i prawicy marnować naszego czasu kłótniami o wyższość Gombrowicza nad Sienkiewiczem. Zamiast ich głupich swarów potrzebujemy wyposażyć każdego Polaka w umiejętność samodzielnego myślenia, umiejętność samodzielnego określenia swych celów i wartości oraz umiejętność samorganizacji pracy i współżycia z innymi w zgodzie z własnymi przekonaniami, bez naruszenia przekonań innych jednostek.
Do tego żadna lista obowiązkowych lektur nie jest potrzebna. Wystarczy przez kilka lat szkoły przeczytać kilka książek, wybranych przez uczniów lub ich nauczyciela oraz dyskusja o przeczytanych książkach, której celem jest nabycie umiejętności dochodzenia do własnego poglądu i jego obrony w cywilizowanej dyskusji. W nowoczesnej demokracji potrzebujemy Polaków myślących, a nie Polaków czczących kanon lektur narodowych czy lewackich czytanek.
Większość uczniów nie czyta wszystkich lektur. Na tym tle odbywa się ogólnonarodowe przysposobienie do roli krnąbrnego chłopa pańszczyźnianego. Dorośli udają, że trzeba i należy czytać lektury i że niby coś z tego wynika. Młodzież udaje, że czyta. A jak jest wszyscy wiedzą. Zachowaniem przystosowawczym w tym systemie jest przeczytać jak najmniej i trafić przed tablicę tylko, gdy się przeczytało odpowiedni bryk. Takich chcemy przyszłych Polaków?
Porzućmy XIX wieczny mechanizm obowiązkowej listy lektur, której przyswojenie onegdaj było podstawą selekcji do wąskich elit i stwórzmy powszechny system oświaty wyposażający młodych obywateli w umiejętności przydatne w poszukiwaniu własnej drogi do szczęscia i samorealizacji. Skończmy z mitem jednego programu nauczania wymyślonego w Warszawie i obowiązującego w każdej szkole. Zlikwidujmy kuratoria egzekwujące w terenie wytyczne ministra.
Zamiast XIX wiecznego scentralizowanego systemu oświaty stwórzmy sieć szkół pod kontrolą rodziców skupionych w lokalnych społecznościach. W miejsce kuratoriów dajmy narzędzie do egzekwowania jakości regularną publikację w internecie przez wszystkie szkoły jednolitych zestawów informacji o ich jakości, tak by mógł zadziałać rynek usług oświatowych i by rodzice świadomie mogli wybrać odpowiednie szkoły dla swych dzieci, oraz porównać je do innych szkół w okolicy.
Dziś oświata jest cały czas przesterowana i silnie scentralizowana. Szczegółowe rozporządzenia regulują każdy element działania szkoły. Ograniczają one autonomię zarówno dyrektorów jak i samorządów, oraz wymagają stałej kontroli realizacji edyktów władz przez szkoły i samorządy. Szkoda na tę kontrolę czasu dyrektorów, nauczycieli i samorządowców. Szkoda uczniów! Należy ograniczyć system nadzoru formalnego i rozwinąć analizę jakości nauczania. Należy zwiększyć rolę samorządów przekazując im znaczną część uprawnień kuratoriów. Dyrektor musi stać się samodzielnym kierownikiem placówki, określającym jej budżet i plany rozwojowe. Prawa rodziców należy rozszerzyć przez utworzenie stałych społecznych organów szkoły (rady nadzorcze szkół), które będą naturalną lokalną przeciwwagą dla silnego dyrektora.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS