A A+ A++

Ziobro domagał się wtedy od rządu użycia opcji atomowej i zawetowania przyszłych ram budżetowych tak, by reguła pozwalająca powstrzymać unijne środki w przypadku naruszania przez dany kraj członkowski praworządności, nie weszła w życie.

Morawiecki postawił na swoim i wygrał. Kaczyński dał się przekonać swojemu premierowi, nie liderowi Solidarnej Polski. Sytuacja o mało co nie skończyła się rozpadem koalicji rządzącej, Solidarna Polska głosowała nad wyjściem z rządu. Konflikt jednak przycichł – przynajmniej do czasu. Dyskusja w obozie rządzącym o tym, co zrobić z wyrokiem TSUE i ultimatum Komisji Europejskiej w sprawie tzw. Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, już go odmraża.

Czytaj też: „Instytucje europejskie i państwa członkowskie nie będą tolerowały zachowania Polski”

Ziobro oceniony na zero

Konflikt między Ziobrą i Morawieckim jest tu nieunikniony. Ziobro jest w kwestiach europejskich „jastrzębiem”, domagającym się od dawna czołowej konfrontacji z instytucjami europejskimi, Morawiecki „gołębiem” – przynajmniej jak na standardy swojego obozu politycznego. Premier wie, że Polska szybko potrzebuje europejskich środków, że z powodu sporu o Izbę Dyscyplinarną nie możemy ryzykować odrzucenia przez Komisję Europejską Krajowego Planu Odbudowy albo uruchomienia mechanizmu blokującego środki z powodu naruszeń praworządności.

Premier oddał właśnie swój pierwszy strzał w szykującym się konflikcie z ministrem sprawiedliwości. Zrobił to politycznie sprytnie – bez wymieniania z nazwiska Ziobry, ale tak, by każdy wiedział o kogo chodzi. Morawiecki powiedział bowiem, że nie dostrzega poprawy wymiaru sprawiedliwości. „Staramy się, […] ale niestety widzimy, że trzeba czekać na tę reformę i ja też czekam”.

Kto odpowiada za to, że wymiar sprawiedliwości nie działa tak, jak Morawiecki i jego obóz polityczny uważają, że powinien? Choć część widzów radykalnie propisowskiej Telewizji Republika winę za to przypisze „sędziowskiej kaście” albo „postkomunistycznym układom”, to większość odbiorców słów premiera pomyśli o kimś innym: Zbigniewie Ziobrze. To Ziobro pełni funkcję ministra sprawiedliwości nieprzerwanie od prawie sześciu lat. Jest najdłużej urzędującym ministrem sprawiedliwości w III RP. Miał dość czasu, by zreformować wymiar sprawiedliwości tak, by spełnić oczekiwania własnego obozu politycznego. W tym cztery lata (2015-19) w okresie, gdy jego obóz dysponował samodzielną większością w Sejmie, Senacie i własnym prezydentem.

Jeśli premier mówi dziś, że nie jest zadowolony z funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości i że on i jego obóz dopiero na jego prawdziwą reformę czekają, to pośrednio deklaruje: „dotychczasową służbę ministra Ziobry w rządzie oceniam na zero”.

Ziobryści się bronią

W normalnych warunkach premier, który tak surowo ocenia swojego ministra sprawiedliwości, wymienia go na kogoś innego. Morawiecki nie może podjąć takiej decyzji, należy ona wyłącznie do Jarosława Kaczyńskiego. Premier doskonale zdaje sobie za to sprawę, że jeśli spór z Europą utknie w martwym punkcie, a zwłaszcza jeśli uderzy w polskie finanse, to obóz władzy będzie szukał winnych i mogą polecieć głowy. Dlatego zawczasu sugeruje potencjalnego winnego – Ziobrę. Dla skonfliktowanego z liderem Solidarnej Polski premiera scenariusz, w którym spór z Europą marginalizuje i upokarza ministra sprawiedliwości, byłby wręcz wymarzony. Ziobro też ma świadomość, że to na niego osobiście i jego mikro-partię może spaść wina za obecny kryzys. Ziobryści już się bronią, na razie rozmawiając nie pod nazwiskiem z dziennikarzami, także z liberalnych, bynajmniej niesprzyjających PiS mediów.

W tych rozmowach powtarzają się dwa argumenty. Po pierwsze, ustawy o Sądzie Najwyższym, która stworzyła Izbę Dyscyplinarną oraz o nowej Krajowej Radzie Sądownictwa nie wyszły wcale z ministerstwa sprawiedliwości, ale z Pałacu Prezydenckiego. W lipcu 2017 roku prezydent zawetował dwie z trzech ustaw sądowych Ziobry i kilka miesięcy później zaproponował własne ich wersje – złagodzone między innymi pod kątem uniknięcia kontrowersji w relacji z Komisją Europejską. Jak widać niedostatecznie. Ziobryści nie chcą ponosić konsekwencji za ustawy Dudy i szczerze mówiąc, trudno im tu odmówić racji.

Po drugie, mówi Solidarna Polska, obecna sytuacja to wina premiera Morawieckiego. To on obiecywał, że porozumie się z Unią i z tego powodu wstrzymał dalsze reformy sądownictwa w Polsce. Tymczasem, wbrew obietnicom, jakie Morawiecki miał składać kolegom z rządu, Unia nie ustąpiła. W zamian za wycofanie się z dalszych zmian w wymiarze sprawiedliwości przez polski rząd, nie zaakceptowała tych wprowadzonych przez trzy ustawy z 2017 roku. Według ziobrystów, obietnica Morawieckiego była albo oparta na błędnych przesłankach, albo od początku nieuczciwa. Ich zdaniem trzeba było robić swoje, dokończyć reformę sądów, postawić Unię przed faktami dokonanymi.

Dla Ziobry i jego zwolenników obecny kryzys w relacjach z UE jest okazją, by raz jeszcze politycznie uderzyć w Morawieckiego, a nawet spróbować usunąć go z rządu. Jeśli premier będzie wydawał się dostatecznie słaby, tego typu argumenty zaczną podać publicznie, pod nazwiskiem.

Zobacz: Jakiści, budkersi, żołnierze prezesa… Sprawdziliśmy, kto z kim trzyma w Sejmie i odkryliśmy ponad 40 frakcji [INFOGRAFIKI]

PiS w końcu będzie się musiało zdecydować

W wywiadzie dla Republiki, Morawiecki brzmiał wyjątkowo europejsko – przynajmniej jak na polityka PiS. Nie tylko przekonywał, że Unia wcale nie zagraża polskiej suwerenności, ale także tłumaczył czemu, z punktu widzenia służącego Polsce wspólnego rynku, konieczne jest uwspólnotowienie przynajmniej jakiejś części europejskiego prawa: „Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby każde państwo mogło określać wszystkie warunki dotyczące dóbr, towarów, usług, produktów według swoich własnych widzimisię. […] Te zasady ujednolicone i ta harmonizacja na poziomie europejskim są potrzebne po to, żebyśmy korzystali z jednolitego rynku, to jest dla nas ogromna wartość” – mówił.

Problem w tym, że to znów nie premier Morawiecki podejmie decyzje o tym, jak rozstrzygnąć spór z europejskimi instytucjami. Co zrobi decyzyjny w tej kwestii Kaczyński? Wydaje się, że dla lidera PiS kluczowe są dziś dwie kwestie. Po pierwsze, zapewnienie Polsce dopływu europejskich środków, koniecznych do odpalenia Polskiego Ładu. Po drugie, utrzymanie większości w Sejmie – co oznacza, że Ziobro zostanie.

W praktyce najpewniej będzie to oznaczać, że prezydent przedstawi jakąś kosmetyczną nowelę ustawy o SN – np. łączącą tzw. Izbę Dyscyplinarną z Izbą Karną. Andrzej Duda nie ma przed sobą następnych wyborów, politycznie ma najmniej do stracenia, może korektę kolejną ustawę sądową na siebie.

Nowela, jak liczy PiS, na chwile spowolni konflikt z Europą i odsunie widmo kar. Nawet jeśli tak się stanie, to nie rozwiąże ona kluczowego problemu z punktu widzenia prawa europejskiego: powoływania sędziów przez nową, upolitycznioną KRS. Prędzej czy później PiS, a konkretnie Jarosław Kaczyński, będzie musiał się zdecydować, czy wycofać się z tego zapalnego punktu „reform” i rozpocząć realny proces naprawczy w wymiarze sprawiedliwości czy iść na pełną konfrontację z Europą.

Partia będzie odsuwać ten wybór tak długo, jak będzie mogła, obie opcje są bardzo politycznie kosztowne. Nie może tego jednak robić w nieskończoność, a być może nawet nie do końca kadencji. Co wtedy zrobi Kaczyński i czy znajdzie dla swojego rozwiązania większość w Sejmie, jest jednym z ważniejszych pytań następnych dwóch lat.

Czytaj więcej: Dlaczego Jarosław Kaczyński uwziął się na TVN? „Nie może go kupić, to go zniszczy”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł“Ślub od pierwszego wejrzenia”: Tym razem eksperyment wypalił. Zdjęcie w kukurydzy mówi wszystko
Następny artykułPoznań: Przedszkole dla zwierząt w Nowym Zoo