A A+ A++

Jakub Głaz: Z tego, co wiem, choć to informacje z drugiej ręki, wszystko zaczęło się od fantazji inwestora. On już wcześniej szukał sobie w Polsce zamku. Najpierw takiego, który mógłby odrestaurować. Podobno nie znalazł godnej siebie siedziby, choć już na samym Dolnym Śląsku mnóstwo jest miejsc, które wołają o ratunek. Postanowił więc, że sam zrealizuje marzenie o zamku. 150 lat po tym, gdy w Niemczech podobne fantazje ziściły się m.in. pod postacią Neuschwanstein, w Polsce powstaje zamek w Stobnicy.

Czytaj też: Państwo podziemne. Tak obchodzi się rządowe zakazy w czasie pandemii

Co pan, człowiek zajmujący się architekturą i urbanistyką, o tym sądzi?

– To jest upiorne ukoronowanie trzydziestu lat polskiego podejścia do przestrzeni, sposobu w jaki się przestrzeń traktuje i braku edukacji architektonicznej. Zamek, jego monumentalna i historyzująca forma, umiejscowienie, tryb w którym powstał, skupiają jak w soczewce patologie, które nam ten kraj urządził na przestrzeni ostatnich dekad. Ja go traktuję jak symbol epoki, w której inwestor może wszystko.

12 pięter, 49 metrów wysokości, wieżyczki, obwarowania.

– Budowa tego zamku jest kuriozalna, ale architekt, który podjął się dzieła, Waldemar Szeszuła, ma wprawę w takich realizacjach. Mówię to bez ironii. Na znacznie mniejszą skalę projektował budynki, które naśladują budowle z minionych epok, ale robił to z wyczuciem, bez popadania w kicz. Ponadto Szeszuła uczy studentów urbanistyki i w projekcie zamku ukrył ciekawą historię, która pozwoliła mu się wyżyć także w tej dziedzinie. Stworzył całą opowieść wokół tego budynku. Wymyślił zamek górny, wokół którego, tak jak to się działo z zamkami, wyrastały kolejne dobudówki, m.in. stajnia, masztarnia, zamek dolny. Oczywiście w Stobnicy nie może być mowy o zamku górnym, bo nie ma góry, ale stworzono jej iluzję, zastępują ją obszerne wnętrza, a po obwodzie na „szczyt” prowadzi kręta droga. W intencji projektanta ten zamek rozrastał się stopniowo od XII wieku. Tam jest nawet narracja wokół wieży, która niby najpierw runęła, a potem ją odbudowano w neohistorycznym stylu. Cała ta opowieść jest i komiczna, i fascynująca.

Czyli nie taki zamek zły.

– Co do zasady—zły, ale formalnie—niezły. Teraz buduje się tyle fatalnych domów weselnych lub hoteli w stylu oblepionego styropianem dworku, pałacu lub zamku, że w porównaniu z nimi jakość Stobnicy robi wrażenie. Gdyby tylko wyizolować ten obiekt z miejsca i sposobu, w jaki powstawał, to jako fanaberia, w dość absurdalnej kategorii „sztuczne zamki XXI wieku” wygrałby np. z nieszczęsnym zamkiem Przemysła w Poznaniu, który nie bez powodu nazywa się zamkiem Gargamela. Tam zniszczono nawet oryginalne fundamenty, by postawić coś, co ma udawać autentyczną historyczną budowlę.

Na projekcie się jednak nie skończyło. Jest samowola budowlana.

– Pozwolenia były, choć wydane z naruszeniem przepisów, co powinno budzić najwyższe zaniepokojenie. Inwestor miał m.in. przekroczyć zakres tych pozwoleń. Trzeba byłoby odpytać osoby pracujące w gminie, jak wyglądał ten proces. Z tego, co pamiętam, samorząd traktował zamek jako wspaniały pomysł turystyczny. Inwestorowi próbowano nieba przychylić, bo wyczuwano w tym nowe miejsca pracy, falę turystów, po prostu zysk. Paradoksalnie, jeśli już zamek zostanie ukończony, to w końcu zostanie atrakcją turystyczną, już nią chyba jest, takim właśnie Neuschwanstein na miarę naszych możliwości. Dlatego ja bym go nie burzył, gdyby to była tylko kwestia formy zamku.

Problem jest jednak głębszy.

– Oczywiście, bo najbardziej razi to, gdzie i w jakim trybie ta inwestycja powstała. To jest teren przyrody chronionej. Taka inwestycja musi zaburzyć lokalny ekosystem. Wpływa nie tylko na środowisko przyrodnicze, ale też na widoki, pejzaż miejsca. To jest jawna patologia, za którą nie należy winić jedynie inwestora, ale też tych, którzy zgodzili się na budowę, którą w tej chwili właśnie zalegalizował PiS-owski wojewoda. Dlatego właśnie to jest bardzo widoczny symbol trzydziestu lat myśli, czy też raczej bezmyślności urbanistycznej po transformacji.

Posłuchaj: Jak sobie poradzić, gdy wokół wszystko się zmienia? „Nie obrażam się na te czasy” [PODCAST]

Jak można temu zapobiegać?

– Przede wszystkim szeroko idąca edukacją dotyczącą przestrzeni, czyli czymś, o czym dużo się mówi, a skutków tych rozmów nie widać, niestety. Poza tym zerwaniem z fetyszem magicznego słowa „inwestycja”. Żyjemy w realiach ukształtowanych przez sytuacje, w których na dźwięk słów „inwestycja”, „kapitał”, „inwestor”, serca samorządów miękły, pracownie urbanistyczne cichły, a plany zagospodarowania się zmieniały albo znikały. Z inwestorami trzeba zacząć rozmawiać jak z partnerami, a nie jak panami dobrodziejami.

Myśli pan, że jest to możliwe?

Jeszce pięć lat temu w to wierzyłem, ale biorąc pod uwagę postępujące zidiocenie niemal w każdej dziedzinie, obawiam się, że systemowo jest to obecnie mało realne. Do zapobiegania inwestycyjnym patologiom potrzebne będą zatem stale lokalne grupy, które będą protestować, lobbować za interesem miejsca, przyrody, mieszkańców, okolicy. Tam gdzie nie ma tych sił, wciąż będą pojawiały się kurioza, nie tak spektakularne jak ten zamek, ale za to w przytłaczającej liczbie.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBezdomni mają w Katowicach nowy komfortowy dom. Otwarta została noclegownia dla mężczyzn
Następny artykułFIFA chce poprawić przepis dot. spalonego. Infantino: Toczą się dyskusje