Piotr Barejka, „Wprost”: Dwie debaty w Końskich, kolejna w Telewizji Republika, przed nami co najmniej jedna w Telewizji Polskiej. Kandydaci w wyborach prezydenckich debatować mogą nadzwyczaj często, pytanie tylko, czy mają po co?
Prof. Rafał Chwedoruk: Debaty same w sobie niewiele zmieniają, ponieważ wyborcy głównych partii są w większości zsocjalizowani przez te formacje, od lat utwierdzają się w swoich przekonaniach. Mają znacznie dla graczy z drugiej, trzeciej ligi politycznej. Do tego dochodzi pewien paradoks wyborów prezydenckich w Polsce, bo kandydatem jest u nas niezwykle łatwo zostać. To absurd, że wystarczy mieć środki finansowe, które pozwolą zebrać 100 tysięcy podpisów.
W efekcie wiele osób z mniejszych partii lub spoza świata polityki traktuje to jako swoistą trampolinę życiową. Mieliśmy już kandydatów-biznesmenów, którzy reklamowali swoje produkty, mieliśmy kandydatów, którzy przez udane występy w debatach byli później atrakcyjni dla większych partii w kontekście wyborów parlamentarnych.
Widzimy jednak już pierwsze nagłówki, które ogłaszają sondażowe po ostatnim weekendzie. Nawrocki zmniejsza dystans do Trzaskowskiego, traci Sławomir Mentzen, zyskują Szymon Hołownia i Magdalena Biejat.
Myślę, że te sondaże w ogóle nie odnoszą się do debaty. Efekty wydarzeń politycznych znajdują odzwierciedlenie w sondażach po paru tygodniach. Wtedy dopiero widać czy utrwaliły się w świadomości społecznej, czy też nie. Natomiast mieliśmy wcześniej do czynienia z wydarzeniami, które wyjaśniają daleko idące zmiany w sondażach.
Czytaj też:
O tym Mentzen nie mówi swoim zwolennikom. Sprawdziliśmy, gdzie mija się z prawdą
Jeżeli chodzi o Trzaskowskiego, to jego głównym wyzwaniem nie jest ani Nawrocki, ani Mentzen, tylko Donald Tusk i polityka rządu, który dostarcza mu powodów do zmartwień. Wystarczy spojrzeć na kwestię składki zdrowotnej, która dla części wyborców liberalnych była oczywista, ale dla tych, którzy widzą w Platformie Obywatelskiej formację ciepłej wody w kranie, to wszelkie majstrowanie przy publicznym finansowaniu służby zdrowia jest dosyć dyskusyjne.
Utrata poparcia dla Trzaskowskiego może się również wiązać z tym, że Hołownia i Biejat, mając bardzo ograniczone środki, dopiero zaczęli kampanię i w naturalny sposób rywalizują o część wyborców, którzy są równolegle jego potencjalnymi zwolennikami. Ta debata, żeby miała jakiś efekt, musiałaby zostać potwierdzona przez inne wydarzenia w nadchodzących dniach, udane pomysły, które przebijałby się do opinii publicznej, zachowania polityków – Hołowni i Biejat przede wszystkim.
Czytaj też:
„Niedyskrecje parlamentarne”. Nitras z Nowacką pomysłodawcami debaty w Końskich
A co z Mentzenem? Poparcie zaczął tracić jeszcze wcześniej.
Mentzen, przekraczając tradycyjne poziomy poparcia Konfederacji, zaczął docierać do wątpiących wyborców PiS-u.
Problem w tym, że jego wypowiedzi w ostatnich tygodniach, na przykład dotyczące odpłatności za studia czy kwestii aborcji, stanowiły absolutny strzał w kolano. Dlatego część wyborców zaczęła wracać do macierzy. Choć zastanawiam się, czy Mentzen nie zrobił tego świadomie, żeby nie wejść do drugiej tury.
Świadomie zniechęcił do siebie wyborców, których dopiero co udało mu się przekonać?
Trudno to wyjaśnić inaczej niż próbą kontrolowanego sprowadzenia własnych notowań na nieco niższe poziomy, żeby nie uderzyć w strategiczną przyszłość Konfederacji i przywództwa Mentzena w partii.
Czytaj też:
Polacy o płatnych studiach. Wyróżnia się jedna grupa
Mentzen jest liderem bardzo podzielonej wewnętrznie formacji. W jego interesie jest przede wszystkim to, żeby wzmocnić własną partię i swoją pozycję lidera w niej. Po ostatnich wyborach parlamentarnych było z tym różnie, uratowały go nieco wybory do Parlamentu Europejskiego (Konfederacja uzyskała 12,08 proc. głosów – przyp. red.). Natomiast można sobie wyobrazić, że pojawienie się tego polityka w drugiej turze oznaczałoby, że wszystko, co w swoim życiu powiedział i napisał, zostanie przedstawione opinii publicznej. Niewykluczone, że wtedy Mentzen nawet dla samej Konfederacji mógłby stać się zbyt radykalny.
W innych racjonalnych kategoriach trudno wyjaśnić wypowiedzi, których udzielił ostatnio kandydat popierany głównie przez młodych wyborców, studiujących głównie na uczelniach publicznych. W kwestii aborcji już podczas protestów cztery lata temu Konfederacja zetknęła się z problemem rozbieżności olbrzymiej części swoich wyborców i własnych kręgów przywódczych.
Powtarza się opinia, że najwięcej dzięki debatom zyskali Hołownia i Biejat, choć z naciskiem na tego pierwszego. Zgadza się pan z tym?
Nie byłbym tego do końca pewien. Doceniając retoryczny aspekt wystąpień Szymona Hołowni i to, że właśnie on uruchomił lawinę wydarzeń, pokrzyżował plany sztabu Trzaskowskiego, to jednak jest w taktyce na tę kampanię rozpięty pomiędzy różnymi pomysłami.
Jakimi?
Na ile atakować a zarazem bronić się przed Mentzenem, walcząc o najmłodszych wyborców, których Hołownia miał bardzo wielu, a na ile jednak iść w stronę, w którą próbował iść jeszcze przed wyborami, to znaczy kogoś ponad podziałami. Jest to bardzo trudne, ponieważ swoją funkcję nie pełni dzięki poparciu całej sali sejmowej, ale tylko jednej ze stron. Dobór kierunku ofensywy będzie tutaj kluczowy.
Czytaj też:
Byliśmy na spotkaniu z Trzaskowskim. Oto, co usłyszeliśmy. „Nie porwał ludzi jak Tusk”
Natomiast z całą pewnością kolejna debata wszystkich kandydatów będzie dla Szymona Hołowni najważniejsza, a na pewno będzie ważniejsza dla niego niż dla pozostałych. On może najwięcej na niej wygrać, ale też najwięcej stracić. Czwarte miejsce w wyborach i wynik bliższy 5 niż 10 procent oznaczać będzie początek końca jego kariery na najwyższych szczeblach państwowych.
Na debacie w siedzibie Telewizji Republika pojawili się Sławomir Mentzen i Adrian Zandberg, których w Końskich nie było, był Szymon Hołownia, był Karol Nawrocki, zabrakło za to Rafała Trzaskowskiego i Magdaleny Biejat. To pana zdaniem dobra decyzja sztabów?
Tutaj nie było alternatywy. Bardzo wielu wyborców Rafała Trzaskowskiego, ale także Magdaleny Biejat, to wyborcy, którzy byli socjalizowani przez lata w paradygmacie konkurencji z PiS-em. Mogliby nie zrozumieć uczestnictwa w tej debacie. Gdyby to było mniej radykalne medium, niezwiązane z panem Sakiewiczem, nieczytelne dla większości wyborców, to być może taki udział miałby sens.
Czytaj też:
„Kibloschrony”, rabujący migranci i żołnierze bez butów. Byliśmy na spotkaniu z Mentzenem. „To jest wigor i szansa”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS