A A+ A++

Najlepszy kierowca – Max Verstappen

Wybór jest oczywisty. Byliśmy świadkami rekordowego sezonu w wykonaniu holenderskiego kierowcy. 15 zwycięstw Verstappena – nowy rekord Formuły 1 – to coś, co zapamiętamy na długo. Wspaniałą statystykę uzupełnia 17 wyścigów zakończonych na podium. Przeciwnicy królującego mistrza wskażą na niższy stosunek zwycięstw względem ilości wyścigów w sezonie. Ocenić to należy wedle własnego uznania. Faktem jest to, że byliśmy świadkami jednego z najlepszych indywidualnych sezonów w 72-letniej historii Formuły 1. Tego nie zmieni żaden argument.

Na przestrzeni całego roku, Verstappen pokazał swój wyścigowy kunszt. Bo nawet i najlepszy samochód w stawce trzeba umieć wykorzystać. A to Holender robi niezwykle dobrze. Tylko dwa DNF-y na dwadzieścia dwa weekendy robią wrażenie. A brzmi to lepiej, gdy te przedwczesne zakończenia sesji nie wiążą się z winą kierowcy. “Super Max” nie zwykł popełniać błędów, wygrywał praktycznie wszystko co się dało. Najgorsza pozycja jaką zajął (nie licząc nieukończonych wyścigów) to P7 w Singapurze oraz Wielkiej Brytanii. Pierwsze rozczarowanie wiąże się z kwalifikacyjnym fiasko zespołu, a drugie – z uszkodzeniami, jakie przysporzyły mu odłamki na torze.

W pamięć szczególnie mi zapadł wyścig pod Budapesztem. Panujący mistrz świata startował wtedy z dziesiątej pozycji. Na pole position Russell, tuż za nim dwa samochody Ferrari. Przed zieloną flagą i pięcioma światłami czułem, że nie będzie to zwykły wyścig. Nie myliłem się, Max wygrał pewnie, nawet mimo piruetu w trakcie. A tych pewnych wygranych było więcej. Na Imoli skompletował wielkiego szlema, natomiast na Zandvoort – hat-tricka.

Verstappen nie pękł. Po wymagającym sezonie rok temu, gdzie emocje sięgały zenitu, Holender pokazał, że nie potrzebuje bezpośredniej motywacji. Nawet gdy Red Bull odjechał tempem Ferrari, Max nigdy nie brał nic za pewne. Walczył do końca. Występy 25-latka trzeba docenić, nawet jak przeszkadza nam w tym sympatia. Oglądając wyczyny holenderskiego mistrza, na myśl przychodził mi słynny cytat Gary’ego Linekera, który przystosowałem do wyścigowych realiów – Formuła 1 to taki sport, w którym 20 mężczyzn jeździ w koło, a na końcu i tak wygrywa Verstappen.

Najlepszy zespół – Red Bull Racing
Zespół Red Bulla
Czerwone byki znów na tronie. Red Bull sięgnął po mistrzostwo konstruktorów, przerywając hegemonię Mercedesa. Przez praktycznie cały sezon, zespół Verstappena i Pereza nie miał godnego przeciwnika. Świetna maszyna i brak równej rywalizacji pozwolił zespołowi z Milton Keynes na jeden z najlepszych występów, jakie widział ten sport.

Red Bull był praktycznie bezbłędny. Brak pomyłek strategicznych, szybcy kierowcy, krótkie pit stopy – przepis na sukces. Ich największą porażką jest niewyprzedzenie Leclerca przez Pereza podczas Grand Prix Abu Zabi. Oprócz braku błędów, mistrzów trzeba pochwalić za niesamowitą umiejętność wykorzystywania słabości przeciwników oraz bardzo szybkiego dostosowywania się do rozmaitych sytuacji podczas wyścigów.

RB18, dostarczony na tor przez Red Bulla, okazał się świetnym bolidem, mimo falstartu w początkowej fazie tegorocznej kampanii. Czerwone byki nie dojechały do mety GP Bahrajnu. Podczas ostatnich okrążeń, oba samochody napotkały problemy z układem paliwa. Problemy doprowadziły do przedwczesnego zakończenia rywalizacji. Szczęśliwym dla Verstappena nie był też wyścig w Melbourne, w którym również nie ujrzał flagi w szachownicę. Na szczęście kierowcy auta nr 1, reszta sezonu przebiegła bez żadnych awarii. Sergio Perez, oprócz Bahrajnu, tylko raz wycofywał się z powodu usterki (Kanada).

Red Bull poradził sobie z poprawieniem niezawodności swoich bolidów, ale również zdecydowanie podniósł ich tempo. Na przestrzeni dwudziestu dwóch wyścigów okazali się być hegemonem, wygrywając siedemnaście Grand Prix. A przecież austriacki zespół debiutował w tym roku jako dostawca swoich własnych silników, po wycofaniu/niewycofaniu się Hondy z Formuły 1. Warto przypomnieć, że z początkiem tego roku zamrożony został rozwój układu napędowego, zezwalając jedynie na ulepszanie aspektów, które dotyczą jedynie awaryjności.

Podsumowując występy zespołu, Red Bull uzbierał 17 zwycięstw, tylko cztery razy ustępując Ferrari, a raz – Mercedesowi. Do wybitnej statystyki wygranych, kierowcy stawali 28 razy na podium. Jednym słowem – klasa.

Największe rozczarowanie (kierowca) – Daniel Ricciardo
Daniel Ricciardo - McLaren
Po drugim roku w McLarenie trzeba to powiedzieć wprost. Australijczyk w pomarańczowym aucie był słaby. Cień siebie z najlepszych lat kariery, kiedy jeździł w barwach Red Bulla. Rok zakończony beznadziejnie. W marcu na gridzie już go nie zobaczymy.

Zaledwie 37 punktów zdobytych. W porównaniu ze 122 oczkami Lando Norrisa. Przepaść, ewidentna różnica. Ricciardo nigdy nie dostosował się do auta z Woking. Ciężko znaleźć coś na jego obronę – w zeszłym sezonie było o wiele lepiej. Była wygrana i było też 115 punktów. Popularny Honey Badger po sezonie wygląda jak pobity przez kangura.

Ricciardo tylko dwa razy wygrał w kwalifikacjach z zespołowym kolegą. Przegrał aż 20. Pięć razy odpadał też w Q1, Norris zaś zawsze wchodził co najmniej do drugiej rundy. Australijczyk pojawiał się w Q3 dwa razy rzadziej niż młody Brytyjczyk. Bolid kierowany przez Norrisa zdaje się być solidny. A gdy za kółkiem (a może za sterem) siada Ricciardo, auto jakby zamieniało się w łódź.

Słabej dyspozycji nie da się usprawiedliwić generalnymi problemami z samochodem. Pomijając początek sezonu i trudności z chłodzeniem hamulców, MCL36 sprawował się dobrze.

W poprzednim sezonie również był krytykowany, a jednak było wtedy o wiele lepiej. W tym roku, Honey Badger w niedziele walczył tylko o małe punkty. Najwyżej sklasyfikował się na P5, a w pierwszej dziesiątce był tylko siedem razy. Bieda.

Przykro się patrzy na niemoc sympatycznego Australijczyka. W 2023 roku będzie pełnił funkcję kierowcy rezerwowego w Red Bullu, a jego miejsce zajmuje Oscar Piastri. Cóż powiedzieć, może i tak lepiej.

Największe rozczarowanie (zespół) – AlphaTauri
Zespół AlphaTauri
Chyba wszyscy mamy dość wytykania błędów Ferrari. To oczywiste, że są największymi przegranymi tego roku. O słowach Binotto, że są w stanie wygrać ostatnie dziesięć wyścigów słyszeli chyba wszyscy. Zresztą w następnym sezonie nie zobaczymy go na pit-wallu Ferrari. Może w tym roku zawiódł Mercedes, ale koniec końców dalej są czołową ekipą. A żeby zwrócić uwagę na rzecz mniej oczywistą, wytykam palcem zespół z Faenzy.

Sezon iście przejściowy. Nowa konstrukcja aut, ale kierowcy i zespół ci sami. Rok słaby, bez przebłysków czegoś dobrego, mocnego. Trudności nie udało się przezwyciężyć. Sam spodziewałem się, że włoski zespół będzie jednym z tych lepszych. Tak bolesny upadek wydawał się być nierealny.

Tegoroczny sezon zakończony praktycznie na dnie – niżej był tylko Williams. 35 punktów brzmi śmiesznie. A przecież w zeszłym roku było ich 142 i P6 w klasyfikacji konstruktorów. Teraz pozycja za Haasem. Aż ciężko w to uwierzyć. Ktoś musiał paść ofiarą nowych regulacji dotyczących konstrukcji bolidów – tym zespołem jest AlphaTauri.

Od następnego sezonu, miejsce Pierre’a Gasly’ego zajmie Nyck de Vries. Holender zadebiutował w wyścigu F1, w którym zdobył punkty w aucie Williamsa. Może będzie to dla włoskiego zespołu dobra zmiana, impuls, który pozwoli im walczyć o wyższe miejsce.

Zaskakującym jest fakt, że dostawca jednostki napędowej – Red Bull – radzi sobie bardzo dobrze. Ba, zdobyli przecież zespołowe mistrzostwo. Zazwyczaj można było zaobserwować tendencję, że dobra dyspozycja ekipy dostarczającej elementy, jest również odzwierciedlona u klienta. W tym roku mocne Ferrari widać w tempie Haasa i Alfy względem poprzedniego sezonu. Wolniejszy Mercedes to też słabszy Aston i gorszy McLaren. A tu zaskoczenie – najlepszy Red Bull i mizerna AlphaTauri.

Największe pozytywne zaskoczenie – George Russell
George Russell - Mercedes
George Russell zaliczył próbę czasu w Williamsie. Owoce trudów początku jego kariery wreszcie kwitną. Miejsce w Mercedesie nie należało się bardziej nikomu innemu. Dobrze wiedział, że nie ma miejsca na błędy i słabości. Już w tym roku pokonał Lewisa Hamiltona w tym samym samochodzie.

Brytyjczyk długo czekał na swoją kolej. Debiutując w Williamsie, czekał 37 wyścigów na pierwsze punkty. Zdobył je w barwach Mercedesa podczas GP Sakhir w 2020 roku, zastępując chorego na Covid Hamiltona. Od tamtego czasu było już pewne – Russell jest piekielnie szybki.

Kiedy już dostał miejsce w zespole Toto Wolffa, zaczął z wysokiego C. Regularnie klasyfikował się wyżej od kolegi z zespołu. Dał też Mercedesowi jedyne, jakże upragnione zwycięstwo w Brazylii.

George Russell był lepszy od Hamiltona w najważniejszych aspektach, między innymi lepiej prezentował się w wyścigach. Młodszy z Brytyjczyków w soboty zazwyczaj nie kwalifikował się wyżej od siedmiokrotnego mistrza. Jednak gdy go wtedy pokonywał, to z przytupem. Zdobył pole na Hungaroringu, wygrał sprint w Sao Paulo. Sezon zakończył z 275 punktami, pokonując zespołowego rywala o 35 punktów. Wschodząca gwiazda – Toto nie musi się martwić o kierowcę, który przejmie schedę po Lewisie Hamiltonie.

Najlepszy debiut/powrót – Kevin Magnussen
Kevin Magnussen- Haas
Tegoroczny sezon był ubogi w debiutantów czy kierowców powracających. Bardzo dobre wrażenie zrobił Nyck de Vries, punktując na Monzy w Williamsie. Ale jeden wyścig to za mało. Najlepsze wrażenie pozostawił po sobie Kevin Magnussen.

Powrót przyszedł nagle. Jednak Guenther Steiner i Gene Haas musieli szybko kogoś znaleźć za Mazepina – padło na Duńczyka. Chyba nikt nie spodziewał się, że Magnussen, który rok wcześniej żegnał się z amerykańskim zespołem, będzie głównym kreatorem zaskakującej dyspozycji Haasa.

K-Mag świetnie się zaprezentował. Zdobył 25 punktów, co z 12 punktami Schumachera, dało Haasowi ósme miejsce w klasyfikacji. Coś niebywałego – po poprzednim sezonie, gdzie nie zdobyli żadnego punktu, teraz kończą z dorobkiem 37 oczek.

Magnussen nie mógł lepiej wymarzyć sobie pierwszego wyścigu po powrocie. P5 w Grand Prix Bahrajnu; Steiner po fladze w szachownicę powiedział mu przez radio, że powrócił do Formuły 1 niczym wiking. I ma w pełni rację.

Magiczny sezon dopełnia zdobyte pole position podczas weekendu w Sao Paulo. Wiadomo, dużą rolę odegrało tam szczęście i zmienna pogoda, jednak kto będzie to pamiętać. Ważne, że Kevin został reprezentantem 24. kraju, który zajął pierwszą pozycję po kwalifikacjach.

W 2023, zespołowym kolegą Magnussena będzie Nico Hulkenberg. Duet z burzliwą przeszłością, oby nie odbiło się to czkawką Steinerowi.

Najlepszy wyścig – Grand Prix Wielkiej Brytanii
Grand Prix Wielkiej Brytanii
Na torze w Silverstone zawsze można spodziewać się dobrej rywalizacji. Nie inaczej było w tym roku – fantastyczny, ale również dramatyczny wyścig, trzymający w emocjach od początku do końca.

Sobotnie kwalifikacje konkludowały pierwszym pole position dla Carlosa Sainza. Wyścig nie był dla Hiszpana spacerkiem. Po wymagającej niedzieli, Hiszpan również sięgnął po swoje dziewicze zwycięstwo w królowej motorsportu.

Rozpoczęło się od chaosu i groźnych wypadków Zhou, Albona i Russella. Chińczyk po kolizji z Brytyjczykiem dachował i praktycznie wypadł poza tor. Ściganie natychmiast przerwano. Po wznowieniu zostaliśmy uraczeni jedną z najlepszych walk w tym sezonie, w której udział brali kierowcy Ferrari oraz Red Bulla. Rywalizacja między nimi trwała parę okrążeń, aż do momentu, gdy problemy z samochodem zaczął mieć Verstappen.

W końcówce namieszał Esteban Ocon, który z powodu awarii musiał zatrzymać się na torze. Nastąpiła neutralizacja; po niej zostało zaledwie dziesięć okrążeń pod zieloną flagą. W pogoń za Sainzem rzucił się Perez, jednak między nimi nadal znajdował się Leclerc. Podczas próby wyprzedzenia Monakijczyka, z okazji szerokiego wyjazdu w ostatnim zakręcie kierowców Red Bulla i Ferrari skorzystał Lewis Hamilton, dokonując jednego z najładniejszych manewrów tego sezonu.

Silverstone dostarczyło w tym roku wielkich emocji i naprawdę świetnego ścigania. Ścigania, które nie zostało sztucznie stworzone – była to klasyczna rywalizacja, która znamy w Formule 1 od zawsze, a której niestety jest coraz mniej.

Najgorszy wyścig – Grand Prix Japonii
Grand Prix Japonii 2022
Formuła 1 ostatni raz gościła w Kraju Kwitnącej Wiśni podczas sezonu w 2019 roku. Wtedy Mercedes zapewnił sobie szósty mistrzowski tytuł. Mimo to, rywalizacja sprzed trzech lat nie zapadła szczególnie w pamięć. Ostatni wyścig, podobnie jak ten poprzedni, nie zapisze się złotymi zgłoskami w historii motorsportu.

Warunki na torze były dramatyczne – ogromna ulewa. Mając w pamięci wcześniejszy wyścig w Singapurze, spodziewałem się opóźnienia startu. Jednak rywalizacja rozpoczęła się o zaplanowanej godzinie. Na pierwszym okrążeniu, ściganie się już zakończyło. Na tor wyjechał samochód bezpieczeństwa, a na trzecim okrążeniu wywieszono czerwoną flagę.

Sesja była zatrzymana przez ponad dwie godziny. Razem ze startem wyścigu, odliczanie rozpoczął zegar trzech godzin, po zakończeniu którego następuje wywieszenie flagi w szachownicę. Pozostawiło to kierowcom i kibicom niecałe 50 minut ścigania, poprzedzone bardzo długim oczekiwaniem.

Wyścig nie zachwycił; gdyby nie zdobycie tam mistrzostwa przez Verstappena, puścilibyśmy weekend w Japonii w niepamięć. Tegoroczna wizyta w Suzuce pokazała nam, że potrzeba zmian w rozgrywaniu deszczowych sesji jest duża. A przecież możliwości jest wiele – swoje propozycje składali nawet sami kierowcy. Po wyścigu Verstappen mówił o przygotowaniu nowych, bardziej optymalnych opon, a Leclerc o zapanowaniu nad wodą odprowadzaną spod opon.

Największy przegrany – bezpieczeństwo i wartości F1
Mick Schumacher - rozbity bolid Haasa
Jeżeli mamy coś zawdzięczać Berniemu Ecclestone’owi, to utrzymywanie imienia Formuły 1 we względnym ładzie. A teraz? Grand Prix w Dżuddzie, gdzie parę kilometrów od toru spadają rakiety. Wyścig w kraju szariackiego reżimu, nagminnie łamiącego prawa człowieka, co najmniej gryzie się z wizerunkiem “We Race As One”, który F1 tak chętnie lansowała nawet w tamtym roku.

Kontrowersje związane z torem Corniche jeszcze się nie kończą. Bardzo szybki i płynny tor był głośno krytykowany przez kierowców, kiedy Mick Schumacher uległ groźnemu wypadkowi w kwalifikacjach. Niemiec nie został po nim dopuszczony do wyścigu następnego dnia.

Dyskusje na temat bezpieczeństwa wznowione zostały przy okazji GP Japonii. Niedziela na Suzuce była bardzo ulewna. Wyścig jednak się rozpoczął, ale od razu pojawiła się czerwona flaga. Podczas zjazdów, Pierre Gasly oburzył się na fakt, że podczas gdy był jeszcze na torze, pojawiła się już ciężka maszyneria oraz porządkowi.

Suzuka to miejsce symboliczne jak chodzi o bezpieczeństwo. To tu w 2014 wypadek miał Jules Bianchi, który wjechał w stojące przy torze maszyny. Doprowadziło to do jego śmierci, nadal ostatniej podczas sesji F1. Mam nieodparte wrażenie, że dziedzictwo procedur bezpieczeństwa, jakie pozostawił po sobie Charlie Whiting, są ignorowane. Miejmy nadzieję, że nie zakończy się to tragedią.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDziś wielki mecz! Biało-czerwoni zmierzą się z Francją
Następny artykuł2 sezonowe lodowiska w Tychach już otwarte!