– Nie poddam się, póki nie poniosą kary za to, że doprowadzili do śmierci mojego syna. Odkrył prawdę, a oni go za to zniszczyli – zapowiada ojciec tragicznie zmarłego funkcjonariusza policji. Czy lubelska prokuratura uwierzy w mobbing w komendzie?
Andrzej Bąk (41 lat) był znany w Chełmie. Niegdyś pracował w urzędzie miasta, a w latach 2008-2011 pełnił funkcję przewodniczącego rady os. Rejowiecka w Chełmie. Niedługo po objęciu stanowiska dostał się do policji. Zaraz potem trafił do pionu dochodzeniowo-śledczego wydziału dw. z przestępczością gospodarczą Komendy Miejskiej Policji w Lublinie. Miał za sobą osiem lat nienagannej służby. 19 października 2016 roku wyskoczył przez balkon swojego mieszkania na szóstym piętrze przy ul. Onyksowej w Lublinie. Kiedy doszło do tragedii, w środku przebywała wówczas matka 41-latka.
Jej krzyk rozpaczy zaalarmował sąsiadów. Kilka miesięcy później prokuratorskie śledztwo w sprawie podżegania do samobójstwa Bąka i mobbingu ze strony jego przełożonych, jako powodu samobójstwa, zostało umorzone, ale dla pogrążonych w rozpaczy rodziców Andrzeja sprawa wciąż pozostaje otwarta. Szczególnie, że – jak mówi ojciec zmarłego policjanta – na jaw wychodzą wciąż nowe fakty, a koledzy Andrzeja z komendy zdecydowali się powiedzieć prawdę o tym, jak naczelnik traktował ich syna.
Umorzenie
Początkowo postępowanie prowadziła Prokuratura Rejonowa w Lublinie i to tam została przesłuchana nieliczna grupa świadków, w tym kilku najbliższych znajomych z pracy A. Bąka. W zeznaniach przewijał się wątek „problemów w pracy”. Jeden ze świadków przyznał, iż podczas ostatniej odprawy naczelnik wydziału powiedział wszystkim, że Andrzej się do niczego nie nadaje i musi odejść.
Szef lubelskiego komisariatu zeznał natomiast, że naczelnik chciał się pozbyć Bąka bez jego wiedzy – przyznał, że jego zdaniem powodem samobójstwa policjanta mogły być problemy w pracy. Szybko jednak sprawę przejęła Prokuratura Rejonowa w Kraśniku i dalsze przesłuchania odbywały się już nie przy prokuratorze, a na zasadzie pomocy prawnej w lubelskiej komendzie policji.
– Śledztwo było drobiazgowo prowadzone, przesłuchano około stu sześćdziesięciu świadków, w żadnym momencie nie potwierdziły się doniesienia o mobbingu. Poruszona została jedynie kwestia tego, że z przyczyn organizacyjnych nie dostał urlopu. Poszedł na zwolnienie, przez co szefowie mieli do niego uzasadnione pretensje. Przydzielane mu były nawet łatwiejsze sprawy, a że był ambitny, być może nie udźwignął ciężaru tej pracy – uzasadniała nam wówczas decyzję o umorzeniu postępowania prok. Małgorzata Dziedzic z PR w Kraśniku.
Lista zarzutów pana Janusza jest długa
Od śmierci Andrzeja mijają cztery lata, ale dla rodziców mężczyzny czas stanął w miejscu. Pan Janusz, ojciec zmarłego, zapowiedział, że do końca swoich dni będzie walczył o ukaranie tych, którzy jego zdaniem doprowadzili syna na skraj załamania nerwowego i pchnęli w ramiona śmierci.
– Syn prowadził sprawę poświadczenia nieprawdy w dokumentach sprzedaży samochodów przez właścicieli komisu. Naczelnik wydziału wraz z zastępcą naciskali na niego, by umorzył tę sprawę, a on nie chciał, bo były wyraźne podstawy do postawienia zarzutów. Naczelnik wraz z żoną sprzedawali samochody w tym komisie. Od tego wszystko się zaczęło. Od kwietnia syn chodził przygnębiony, miał depresję. Przed śmiercią powiedział mi, że go zamkną, że tylko czeka, kiedy mu coś podrzucą… Po jego śmierci sprawa komisu została umorzona – opowiada pan Janusz Bąk.
Kiedy w tym roku mężczyzna zgłosił się do lubelskiej komendy po rzeczy syna, okazało się, że zostały one skradzione! Poza drobnymi sprzętami zginąć miały m.in. karta z aparatu fotograficznego Andrzeja oraz notesy z jego codziennymi zapiskami, w których miały być materiały niekorzystne dla kierownictwa wydziału. – W prokuraturze w Kraśniku zobaczyłem podpisane przeze mnie zeznania, które wcale nie były moje. Zostały podrobione, tak samo jak zeznania żony. Zginął też protokół sporządzony w dniu śmierci Andrzeja oraz pismo naczelnika do kadr o przeniesienie syna do VII komisariatu. Dwa dni przed śmiercią syn był u psychiatry (poradziliśmy mu, żeby poszedł na wizytę i wziął zwolnienie z pracy). Lekarka przesłała do Kraśnika historię jego choroby, ale ta też zaginęła. Zamiast tego pojawiła się opinia innego biegłego psychiatry. Teraz, 8 sierpnia, otrzymaliśmy z ośrodka zdrowia kopię prawdziwej historii choroby syna.
Wynika z niej, że cierpiał na bezsenność, czuł się gorszy, miał dreszcze, był przekonany, że jest podsłuchiwany, że szukają na niego haków. Dowiedział się też, że naczelnik chce go przenieść – podkreśla J. Bąk. – W Kraśniku nie przesłuchano świadków ani policjantów, którzy byli wtedy w jego domu, a także tych, którzy z nim współpracowali. Ściągano tylko tych, którzy nic nie wnosili do sprawy, a sam naczelnik i jego zastępca zostali przesłuchani dopiero po pięciu miesiącach śledztwa. Jest mnóstwo niedomówień i nieprawidłowości, przykładowo z dokumentów wynika, że dwaj policjanci byli przesłuchiwani w tym samym czasie, razem. Niedawno zgłosiło się do mnie pięciu policjantów – kolegów Andrzeja – z pytaniem, dlaczego nic nie robię w tej sprawie. Są gotowi zeznawać, powiedzieć, jak było naprawdę – mówi z przejęciem pan Janusz.
Pogrążony w żałobie ojciec złożył kilka zawiadomień o popełnieniu przestępstwa i tuszowaniu prawdziwych powodów śmierci policjanta. Liczy, że sprawą zainteresują się wyższe instancje. O pomoc zwrócił się do BSW, CBA, a nawet ministra sprawiedliwości. W odpowiedzi Prokuratura Krajowa zwróciła się do lubelskiej „okręgówki”, by ta wykonała czynności sprawdzające i ustosunkowała się. Pan Janusz ma nadzieję, że tym razem uda się i sprawa śmierci jego syna po raz kolejny nie zostanie zamieciona pod dywan. Tym bardziej, że – jak informuje prok. Agnieszka Kępka z Prokuratury Okręgowej w Lublinie – w Prokuraturze Rejonowej Lublin-Północ na biegu jest postępowanie w sprawie przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy lubelskiej komendy (art. 231 kk.) i przywłaszczenia rzeczy zmarłego policjanta.
Mniej więcej dziewięć lat temu mundurowi z Komendy Miejskiej Policji w Lublinie wystosowali list otwarty do mediów, w którym skarżyli się na panujące tam warunki. Pisali o terrorze, mobbingu i zastraszaniu ze strony przełożonych. Komenda wojewódzka nie dała wiary w autentyczność tego listu. (pc)
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS