Przed nami premiera programu „Gwiazdy lumpeksów” w TVN Style. Jesteś jednym z bohaterów dziesięcioodcinkowego show. Opowiedz, co zobaczymy?
To program typu reality, a przedstawia trzy osobne historie ludzi z trzech różnych miast, w tym z Wrocławia, gdzie kamera podąża moim śladem po lumpeksach.
Działam sporo na socjalach, pewnie mnie zauważono podczas researchu. Przeszedłem wstępny casting, nagrano próbkę tego, jak mogę się zachować przed kamerą i po pomyślnych efektach nagrano dziesięć odcinków ze mną i pozostałymi lumpsetterami.
Jak pokochałeś lumpeksy? To była miłość do mody, niebanalnych dodatków, jakości w dobrej cenie?
W moim przypadku nie chodziło o fascynację modą, czy może wspólne spędzanie czasu. Powód był bardziej prozaiczny. Ubrania z lumpeksów były tańsze, a w rodzinie się nie przelewało. Konkurencją mógł być, ewentualnie, plac Świebodzki i tureckie albo chińskie ubrania, ale to był rarytas, raz na jakiś czas.
Pierwszy lumpeks, który pamiętasz.
Przy osiedlowym boisku, na którym moi kumple grali w piłkę. Wstydziłem się tam wejść, ale miałem szczęście, bo mama dogadała się z właścicielką i mogła brać ciuchy na wynos. Mierzyłem je w domu i wybierałem to, co mi się podobało.
Wygodne rozwiązanie.
Tak, choć mama nie była ekspertką od mody młodzieżowej i często nie trafiała z wyborem ubrań. Kiedyś odrzuciłem wszystkie rzeczy, które przyniosła. Wtedy stwierdziła, żebym sam poszedł, skoro jestem taki wybredny.
Nie było wyboru, musiałeś pójść.
Ale skradałem się za żywopłotem, aby mnie nikt nie zobaczył. Po wejściu szybko wyławiałem rzeczy, które mi się podobały. I zacząłem odczuwać z tego przyjemność, choć wszystko było jeszcze ciągle podszyte wstydem.
To się zmieniło na studiach, kiedy zacząłem pracować w jednej z większych sieciówek. Poznałem ubrania, dowiedziałem się więcej o krojach, nazwach, materiałach. Wcześniej nie miałem pojęcia o modzie, kojarzyłem, że spódnica to taka krótka sukienka.
Dziś wiesz znacznie więcej, czytasz metki, szacujesz jakość ubrań.
A pamiętam, że początkowo nie patrzyłem specjalnie na skład ciuchów w lumpeksach. Szukałem tych, które były wyraziste, pozwalały mi się bawić modą i swoim wizerunkiem.
Sięgałem zwłaszcza po marki, które wówczas wydawały mi się pożądane i dobrze odbierane, jak Tommy Hilfiger. Metki rozpalały wtedy moje lumpiarskie serce.
Potem poszukiwania trochę zboczyły na kurs vintage, czyli starych ubrań, które są bardzo dobrej jakości. A ostatnio mam zwrot w kierunku cichego luksusu i niszowych, mniej znanych marek.
Miałem szczęście, że pracowałem w multibrandzie z luksusowymi markami, gdzie nauczyłem się je rozpoznawać. I odkryłem, że marki, które sprzedaję za kilka tysięcy w butiku znajduję potem w lumpeksie. Niewiele osób je kupuje, bo są powszechnie nieznane, a klienci często nie mają oka do przyglądania się jakości odszycia i materiału.
Z lumpeksami kojarzymy najczęściej kobiety, one chętnie przerzucają ciuchy w koszach i przeglądają wieszaki z koleżankami. Mężczyźni nie są w tym krajobrazie tak naturalnym obrazkiem.
Kobietom łatwiej jest wejść do second handu, ciuchy to u nich kwestia wyrażania siebie, często na przekór trendom.
U facetów na pierwszy plan wysuwa się kwestia zarobków. W powszechnej opinii facet powinien nosić porządne, czyli nowe ciuchy. Jeśli ubiera się w lumpeksie niektórzy uważają, że go nie stać na te w zwykłym sklepie. Czyli co to w ogóle za facet?
Ten argument może odstręczać od szukania w lumpeksach. Inną przeszkodą jest fakt, że faceci są z zasady mniej zorientowani w modzie, mniej jest tych, którzy są świadomymi konsumentami mody.
Wszystko się jednak dynamicznie zmienia i sporo namieszało tu młode pokolenie, które bez kompleksów, z dużą świadomością i wprawą, łowi w lumpeksie.
Kiedy uświadomiłeś sobie, że chodzisz do lumpeksów już nie tylko na poszukiwania, ale zrobiłeś z nich zajęcie na życie?
Pięć lat temu zacząłem, jako Tommy Lumpdigger, działać w social mediach (kanał na Instagramie obserwuje ponad 50 tysięcy osób – dop. red.). Przez cztery lata robiłem wszystko po pracy, więc mogłem zajęciu poświęcać tylko kilka godzin dziennie i robiłem to nieumiejętnie – bez konkretnej strategii.
Byłem wtedy zatrudniony w miejscu, które nie dawało mi żadnej satysfakcji, czułem się w tej pracy jak w więzieniu z wyrokiem dożywocia. Pewnego dnia rzuciłem robotę, aby zostać lumpsetterem i na tym zarabiać. Ale zrobiłem to po dyskusji i z ogromnym wsparciem mojej żony.
Nie jestem odosobnionym przypadkiem. Sprzedaż ubrań to nie moje główne zajęcie zarobkowe, ale znam takich resellerów, którzy kupują mieszkania i samochody za te sprzedane ciuchy. To sposób na życie i nieraz bardzo dobry biznes.
Masz jakiś grafik dnia? Idziesz w określone miejsca, masz umówione Panie sprzedające, które odkładają Ci ciekawsze egzemplarze?
Gdybym tylko zajmował się sprzedażą ubrań, każdego dnia maszerowałbym rano pod lumpa i łowił.
Ale nie mam rutyny, moje dni wyglądają różnie. Poza tym, nie jestem dogadany z Paniami sprzedającymi. Jeśli chcę złowić ciuchy, po prostu staję w kolejce.
Przyznaję, napędza mnie konkurencja, rywalizacja, uczucie, że wyławiam coś, czego inni nie widzą. Jakość ubrań jest nagrodą za wysiłek włożony w edukację i poszerzanie modowych horyzontów.
A lumpuję poza dostawami, dla przyjemności i po to, aby zrobić treść do mediów społecznościowych. Przy okazji wciąż sporo się uczę – oglądam, sprawdzam metki, googluję marki. To moja szkoła mody.
Mogę kupić za 5 zł koszulę, którą sprzedam za 200, ale mogę też zrobić o niej rolkę, która mi zapewni 5 tysięcy followersów. Budowa zasięgu jest ważniejsza i bezcenna.
Zdradź, jakie perełki wyszperałeś w lumpeksach? Te najcenniejsze.
Zacznę od znanej marki. To wspólne znalezisko – mojej żony i moje. Byliśmy na wakacjach w Zakopanem, zajrzeliśmy do lumpeksu „Szperaczek” i nic nie znajdowałem na dziale męskim.
Nagle żona mnie woła, pokazuje ciuch i mówi, że chyba jest niezły. A to była jedwabna kamizelka we wzór z liśćmi od Hermèsa. Sprawdzam oryginalność metki, zamki, szwy, detale. To nie podróbka! Kupujemy za 20 zł, a na platformie do sprzedaży luksusowych ubrań prawie identyczna kamizelka kosztuje 6 tysięcy złotych. To największy łup i wciąż go mam.
W Kołobrzegu poszliśmy całą rodziną na dostawę do lumpeksu „Mewa”, złowiłem jakieś średniaki i stałem w kolejce do kasy. Przeglądałem kurtki i płaszcze damskie, a tam wisi sobie płaszcz Issey Miyake.
Japoński, świetnej jakości, doskonale uszyty. Kupiłem go za 15 zł (płaszcze są w cenie przynajmniej kilku tysięcy), a kiedy pokazałem w Internecie mój Instagram zwariował. Wszystkie dziewczyny, które mnie obserwują nie mogły uwierzyć, że udało mi się znaleźć taką perełkę.
No i wreszcie mam też swoją koszulę Brioni, legendarnej włoskiej marki, która ubiera niemal cały męski Hollywood i przez lata była topem, jeśli chodzi o modę elegancką na świecie.
Koszula kosztowała 5 zł i leżała w odrzutach. Jest przepięknie uszyta, z krótkim rękawem, żółta w paski. Dzięki niej zrobiłem rolkę, która zdobyła mi 6 tysięcy followersów.
Mówisz o lumpeksach w Zakopanem i Koszalinie. We Wrocławiu też mamy całkiem sporo second handów, nie tylko w zagłębiu na placu Legionów. Jak nasze sklepy wypadają na tle Polski?
Jest faktem, że to Wschód Polski jest lumpeksowym Eldorado i tam trafiają się najlepsze zdobycze. W dużych miastach jest mniejsza szansa na coś wyjątkowego, więc warto odwiedzać małe miejscowości i wioski, gdzie szuka się czegoś innego.
Tam vintage, który jest bardzo wyrazisty, a niedoceniany przez osoby niezorientowane, wisi dłużej i można go taniej kupić.
Ale Wrocław jest nadal dobrym rynkiem lumpeksowym z regularną wymianą towaru.
Ostatnio ciuchy w lumpeksach podrożały. Uważasz, że nadal jest sens je kupować właśnie w tych miejscach?
Tak, bo istotny jest nie tylko czynnik ekonomiczny, ale również ekologiczny. Coraz więcej klientów zdaje sobie sprawę, że ich wybór odzieżowy ma duży koszt i jak niszczycielskim biznesem jest branża modowa.
Teraz już trudniej pójść do sieciówki i bez wyrzutów sumienia kupić ubranie zaledwie za 19 zł. Bo to już nie tylko kwestia pieniędzy, ale odpowiedzialności za swoje wybory.
W lumpeksach można kupić skórę naturalną, futra z mniejszymi wyrzutami sumienia. To rzeczy używane, zło już się wydarzyło, ale nie pozwalamy, aby efekt zła trafił na wysypisko i przyczynił się do kolejnego zła, tylko dajemy ubraniu drugą szansę.
Jakie dasz rady ludziom, których głównym argumentem przeciwko lumpeksom jest zdanie: „Nie umiem szukać”?
Zacznę od nastawienia. Trzeba uzbroić się w odrobinę cierpliwości i próbować.
Jeśli nie poprzesuwa się kilku albo kilkunastu wieszaków szansa znalezienia czegokolwiek jest zerowa.
Ktoś w lumpeksie narzekał niedawno na słaby towar, a ja w tym czasie miałem już wyszukanych kilka fajnych ciuchów. Towar jest słaby, bo tak się nam wydaje, bo nie wiemy czego i jak szukać, jakie marki są wartościowe.
Warto obserwować mnie na Instagramie, tam dzielę się darmową wiedzą i podpowiadam, na co zwracać uwagę (Lumpsetter jest też autorem e-booków „Podręcznik do lumpowania” i „Jak rozpoznać jakość”- dop. red.).
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS