W rosyjskich mediach społecznościowych pojawiło się nagranie z miejsca katastrofy maszyny, która uderzyła dość płasko w ziemię w pobliżu wsi Smirnych na wyspie Sachalin. Widać na nich, że samolot nie runął gwałtownie, ale uderzył dość płasko a co najmniej jeden z silników pracował jeszcze jakiś czas na ziemi. Pokrywa się to z wersją wydarzeń, zgodnie z którą maszyna przeleciała około 400 km w ciągu kilkunastu minut najpierw wznosząc się a potem dość stabilnie obniżając swój lot.
Alternatywna teoria mówiła, że Su-35 leciał po opuszczeniu kabiny przez pilota ponad godzinę, wznosząc się na pułap 13 000 m. W takim wypadku jednak samolot musiałby przelecieć co najmniej trzy- czterokrotnie większą odległość, szczególnie w sytuacji, gdy miał włączone dopalacze o czym za chwilę. Su-35 osiąga ponad dwukrotną prędkość dźwięku, czyli jak podaje sam producent, ponad 2700 km/h. Oznacza to, że maszyna startująca z Bazy Dżemgi nieopodal Komsomolska nad Amurem musiałaby pobić rekord wspominanego przeze mnie w poprzednim tekście MiGa-23, który bez pilota przeleciał z okolic Kołobrzegu do Belgii. Tymczasem Su-35 rozbił się w lesie nie później niż po kilkunastu minutach lotu. Jak do tego doszło?
Oficjalne informacje są bardzo skąpe i mówią jedynie o tym, że samolot uległ awarii a pilot katapultował się na rozkaz kontroli lotu i bezpieczni wylądował na spadochronie, natomiast samolot odleciał. Nieoficjalne informacje które powielane są przez liczne rosyjskie źródła, dobrze i wiarygodnie wypełniają luki w oficjalnym komunikacie.
Błąd człowieka, błąd systemu
Zgodnie z wersją, która pojawiła się w rosyjskich mediach społecznościowych, samolot Su-35 startował do nocnego lotu treningowego i był w pełni sprawny. Jednak w wyniku błędu człowieka system odpalania flar i dipoli, służących do zmylenia wrogich pocisków kierowanych był ustawiony w tryb „automatyczny” zamiast być wyłączony. System samoobrony maszyny odbierał silne odpromieniowanie samolotu przez radar lotniska odległy o kilkaset metrów podczas startu, jednocześnie działały zabezpieczenia mające uniemożliwić zrzut bomb czy odpalenie innych środków bojowych podczas postoju na ziemi. Automatycznie wyłączył się on, gdy koła samolotu oderwały się od ziemi i Su-35 odpalił flary i inne środki pirotechniczne. W warunkach bardzo słabej widoczności personel znajdujący się na wieży kontrolnej lotniska zinterpretował nagły wybuch płomieni na i za samolotem jako wybuch lub pożar silnika i padł rozkaz natychmiastowego katapultowania się.
Ponieważ w odróżnieniu od standardów zachodnich, w rosyjskim lotnictwie to naziemna kontrola ma decydujący głos. Z pewnością także pod wpływem nagłego poczucia zagrożenia i alarmującego komunikatu pilot nie sprawdził co się dzieje z maszyną, ale natychmiast wykonał rozkaz. Katapultował się podczas startu i niesiony wiatrem wylądował w okolicy środka pasa startowego nie odnosząc żadnych obrażeń. Tymczasem maszyna, sprawna, ale pozbawiona pilota leciała dalej.
Uderzenie na wyspie
Wersję tą potwierdza pośrednio zachowanie samolotu i stan wraku. Maszyna została odnaleziona w środkowej części wyspy Sachalin, około 400 km na wschód od bazy lotniczej z której wystartował Su-35. Na krótkim nagraniu, które zrobił jeden z członków załogi śmigłowca Mi-8 poszukującej wraku widać, że maszyna uległa zniszczeniu ale nie rozbiła się i nie zapaliła się, czyli na pokładzie raczej nie było zbyt wiele paliwa. jednocześnie osmalenia wokół jednego z silników sugerują, że pracował on jeszcze po uderzeniu samolotu w ziemię. Jakość obrazu jest dość słaba, ale wydaje się, iż widać na nim co najmniej jedną otwartą goleń podwozia głównego. Zdaje się to potwierdzać pośrednio, że pilot katapultował się jeszcze przed schowaniem podwozia a więc podczas startu.
Awaria podczas startu może też pośrednio wyjaśniać, dlaczego samolot przeleciał „zaledwie” 400 km, choć teoretycznie paliwa wystarczyłoby na znacznie więcej. Właśnie na zapasie paliwa prawdopodobnie oparte były spekulacje, że samolot leciał bez pilota dokładnie godzinę i 13 minut. Jednak awaria podczas startu oznaczała, że samolot w momencie opuszczenia kabiny przez pilota miał włączone dopalacze. Jest to system służący czasowemu zwiększeniu mocy silników poprzez wtrysk dodatkowego paliwa za turbiną, a więc poza komorą spalania. Pozwala to na bardzo szybkie osiągnięcie wysokiej prędkości, co jest ważne podczas startu.
Efekt przypomina znane z filmów i gier o wyścigach samochodowych „nitro” i ma podobnie zgubny wpływ na silnik. Gwałtowny wzrost mocy opłacany jest dużym zużyciem silnika i spalaniem wielokrotnie większej ilości paliwa. Dlatego czas pracy dopalacza ogranicza się, nie tylko w związku z pożeranym przez niego paliwem, ale przede wszystkim ogromną ilością ciepła, która działa destrukcyjnie w dłuższym czasie na strukturę samolotu i silnika. Z tego powodu większość maszyn posiada automatyczny system przerywający jego działanie po określonym czasie lub po przekroczeniu zadanych parametrów. Bardzo prawdopodobne jest, że Su-35 do momentu katastrofy na Sachalinie spalił zdecydowaną większość paliwa a silniki zostały poważnie przeciążone i ich moc systematycznie spadała. Maszyna raczej nie osiągnęła wysokiego pułapu, szczególnie wspomnianych wcześniej 13 tys metrów, ale przemieszczała się na relatywnie małej wysokości, co mogło utrudniać jej odnalezienie.
Oczywiście samolot mógł wykonywać niekontrolowane manewry, ale jest to mało prawdopodobne aby znacznie zwiększyły one czas lotu, gdyż wszystko poza niewielkim przechyłem, powodującym skręt o dużym promieniu powinno doprowadzić do poważnej destabilizacji samolotu i jego runięcia na ziemię. Tymczasem jak wynika z nagrania samolot uderzył w ziemię, przewrócił się na grzbiet i pozostał niemal w całości, co wskazuje, iż prędkość była relatywnie niewielka a tor lotu płaski. Kolizja z ziemią miała miejsce na wzgórzu, w terenie zalesionym.
Wnioski
Całe zdarzenie jest z pewnością jest bardzo spektakularne i szeroko komentowane. De facto, jeśli najbardziej prawdopodobna wersja się potwierdzi, Rosja utraciła w pełni sprawmy myśliwiec Su-35S w wyniku błędu człowieka. W zasadzie w wyniku kumulacji kilku błędów: pilota, kontrolerów na wieży, ale przede wszystkim osoby, która nie ustawiła we właściwej pozycji przełącznika sterującego systemem samoobrony samolotu. Z pewnością w „check liście” załóg rosyjskich maszyn pojawi się dodatkowy punkt, związany ze sprawdzeniem położenia feralnego przełącznika o ile dotąd go nie było.
Szczęściem w nieszczęściu było to, że maszyna poleciała akurat w stronę słabo zaludnionych obszarów w dalszej perspektywie mając Morze Ochockie i Pacyfik a nie nieco bardziej na południowy wschód. Niespełna 700 km od Komsomolska nad Amurem jest gęsto zaludnione wybrzeże japońskiej wyspy Hokkaido. Z kolei 300 km na południowy zachód jest granica z Chinami. Historia mogła się więc skończyć o wiele bardziej tragicznie i wywołać międzynarodowe reperkusje, oraz ryzyko wycieku informacji na temat wyposażenia rosyjskich maszyn.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS