Tymoteusz Pawłowski
Każdy element współczesnego telefonu komórkowego powstał na zamówienie generałów: wojskowa była idea, wojskowe były też podzespoły techniczne, oprogramowanie, środowisko działania, a nawet gadżety. W czasach I wojny światowej radio służyło do łączności między dużymi formacjami wojskowymi. W kolejnym dwudziestoleciu – zwanym post factum „międzywojennym” – radiostacje stały się lżejsze, mogły więc trafić do mniejszych oddziałów. Był jednak pewien problem – jeśli na niewielkim obszarze działało wiele radiostacji, a każda próbowała połączyć się z innymi, to w eterze tworzył się chaos nie do opanowania.
Uznano więc, że pole bitwy trzeba podzielić na komórki. Centrum każdej z nich stanowił maszt, wzniesiony gdzieś na wzgórzu za okopami. Radiostacje nie łączyły się ze sobą bezpośrednio, tylko z masztem, i dopiero stąd rozmowa była przekierowywana do pożądanego odbiorcy. Brzmi znajomo? Powinno – tak wyglądała łączność w czasie wojen w Korei i Wietnamie.
W ten sposób działa również telefonia komórkowa. W Polsce – od 18 czerwca 1992 r., ale my mieliśmy kilkunastoletnie opóźnienie z powodu bycia częścią bloku sowieckiego. Pierwsze telefony komórkowe pojawiły się w 1979 r. w Tokio i przez pierwsze kilka lat można było z nich korzystać niemal wyłącznie na terenie tej metropolii.
Od masztu do satelity
Łączność komórkowa była dobrym rozwiązaniem, jednak w czasach zimnej wojny nie zapewniała 100-procentowej skuteczności. Istniało ryzyko, że zrzucenie jednej bomby atomowej – nawet malutkiej – na maszt czy centralę telefoniczną zdezorganizuje łączność na całym froncie, a nawet w całym kraju. Centrale radiowo-telefoniczne postanowiono więc… zdecentralizować, tak aby proste linie komunikacyjne zamieniły się w sieć o wielu węzłach. W razie zniszczenia jednego wciąż można było nawiązać łączność, korzystając z drogi okrężnej. Sztuka polegała na błyskawicznym przekierowywaniu połączeń, co udało się Amerykanom w latach 60. XX w. Nazwano to TCP – „Transmission Control Protocol”. W 1971 r. udostępniono tę technologię, zwaną ARPANET, instytucjom cywilnym.
Czytaj także:
Tajemnice sowieckich rakiet z głębi oceanu. Kreml nie wierzył, że uda się je odnaleźć
„ARPANET” to zbitka dwóch słów bardzo istotnych dla współczesnego świata. „Net” to oczywiście „sieć”, a „ARPA” to Agencja Zaawansowanych Projektów Badawczych, dziś znana jako DARPA – „Defense Advanced Research Projects Agency”. DARPA jest instytucją zajmującą się rozwojem nowych technologii dla Pentagonu. W 1980 r. część cywilna ARPANET została oddzielona od wojskowej i nazwana… Internetem.
Mniej więcej w tym samym czasie pojawiła się technologia, dzięki której nasze telefony wiedzą, gdzie jesteśmy. Początkowo system ten nosił nazwę Transit i – od 1964 r. – służył amerykańskim okrętom podwodnym z rakietami balistycznymi. Dzięki niemu nawet po najdłuższym rejsie znały swoją dokładną pozycję, potrzebną do wycelowania rakiet z głowicami atomowymi i odpalenia ich, gdyby wybuchła wojna jądrowa. System Transit opierał się na satelitach krążących po niskiej orbicie ziemskiej i nadających sygnały czasu, a niewielkie różnice w odbieranych sygnałach pozwalały na wyznaczenie pozycji. Od 1978 r. działa następca Transita znany jako GPS – Global Positioning System.
Cele dla rakiet również były wyznaczane przez satelity. Największym problemem było przesłanie zdjęć zrobionych z orbity. Robiono to w sposób dość prymitywny: kasety z kliszami były wystrzeliwane przez satelity w kierunku Ziemi, a specjalne samoloty przejmowały je podczas spadania. Niestety, średnio co trzeciej kasety nie udawało się odzyskać, więc DARPA zażyczyła sobie aparatu, który robiłby zdjęcia w formie cyfrowej. Prace trwały kilkanaście lat. W 1976 r. na orbicie znalazł się pierwszy satelita z serii KH-11, będący wielkim aparatem cyfrowym. Jego rozdzielczość nie była imponująca, ale za to matryca – olbrzymia. W kolejnych latach cały system stawał się coraz mniejszy i wreszcie trafił pod strzechy, czyli… do telefonów komórkowych.
24/7/365
Czytaj także:
Kwarcowa rewolucja. Japoński patent opanował cały świat
Żeby jednak telefony komórkowe stały się smartfonami, potrzebna była dusza – komputerowy system operacyjny. Komputery działały już od dawna. Pierwszy z nich, ENIAC, powstał, aby dokonywać obliczeń związanych z bombą atomową, ale ich systemy operacyjne były włączane i wyłączane w razie potrzeby. Smartfony potrzebowały systemu, który działałby non stop, 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku (w skrócie: 24/7/365). Rozwiązania takie już istniały, stworzone w latach 60. za pieniądze Pentagonu, który potrzebował ich do nadzorowania NORAD, czyli sytemu wczesnego ostrzegania. NORAD musiał działać non stop. Do tego wymyślono system operacyjny Multics, który w kolejnych dziesięcioleciach wyewoluował w Unix, który z kolei stał się podstawą znanych ze smartfonów Androida czy iOS.
Skoro już mamy telefon komórkowy będący w ciągłej gotowości, korzystający z zasobów Internetu, znający swoją pozycję dzięki GPS i robiący zdjęcia, a nawet filmy, warto zadbać o łatwość obsługi. W dużym stopniu umożliwia ją ekran dotykowy, którego podstawy teoretyczne opracowano – tutaj następuje pewien wyjątek – w brytyjskiej instytucji wojskowej Royal Radar Establishment jeszcze w latach 60.
Można jeszcze bardziej ułatwić interakcję z komórką. Wystarczy do niej mówić: „Hej Google!” albo „Siri?”. Protoplastą tego najnowszego trendu był właśnie Siri, a właściwie jego bezpośredni przodek – CALO, czyli „Cognitive Assistant that Learns and Organizes”, a więc „Poznawczy Asystent, który Uczy się i Organizuje”. CALO to nie tylko skrót, lecz także nawiązanie do łacińskiego słowa „calonis”, czyli „żołnierski służący”. Projekt CALO został bowiem zainicjowany w 2003 r. przez DARPA. Żołnierz na polu walki nie ma bowiem zbyt wiele czasu na korzystanie z klawiatury czy z ekranu dotykowego.
Trudno przewidzieć, jak będą wyglądały smartfony w kolejnym sezonie, jakie gadżety będą modne. Niektóre rozwiązania się nie sprawdzają – zegarki „smart” wciąż są raczej ciekawostką. Interesujący jest przypadek HUD – „Head Up Display”, systemu prezentującego informacje, nie zasłaniając widoku – np. na przedniej szybie odrzutowego myśliwca. Na rynek cywilny okulary z HUD próbuje się wprowadzać regularnie co kilka lat i za każdym razem sukcesy są mniejsze niż oczekiwane.
Być może zmiany nie nastąpią w wydajności i elektronice. Przecież jeszcze niedawno topowe smartfony były wrażliwe niczym mimoza, a dziś spełniają cywilne standardy wytrzymałości – na przykład IP-68. Coraz więcej oznaczanych jest jako „MIL-STD-810”. Te znaki to „militarny standard numer 810”, wprowadzony jeszcze w 1945 r. Wówczas to amerykańscy generałowie zażyczyli sobie, żeby cywilny sprzęt używany w US Army nie psuł się za każdym razem, gdy wypadnie żołnierzowi z kieszeni. Może to jest przyszłość smartfonów?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS