Wczoraj, 24 września (18:50)
Po jego strzale w poprzeczkę włoski miliarder i właściciel Interu Mediolan Massimo Moratti był bliski zawału serca, a Wisła była o krok od wyeliminowania słynnych Nerrazurrich. Jak dziś Olgierd Moskalewicz postrzega polską piłkę i co sądzi przed meczem Wisły z Pogonią Szczecin? Powiedział w wywiadzie na wyłączność Interii.
Starcie Wisły z Pogonią w ramach 8. kolejki PKO BP Ekstraklasy już w najbliższą niedzielę o godz. 17:30, transmisja w Canal+Sport, relacja akcja po akcji w Sport.Interia.pl.
Michał Białoński, Interia: Pamięta pan jeszcze swój debiut w Pogoni? Wkrótce minie od niego 30 lat. Szmat czasu. “Portowcy” są dziś w innej epoce zarówno od strony organizacyjnej, jak i zaplecza.
Olgierd Moskalewicz, były napastnik m.in. Pogoni i Wisły: Oczywiście, że pamiętam. Podobnie jak swój pierwszy mecz w Wiśle. To były wyjątkowe wydarzenia. W Pogoni w 1992 r. debiutowałem w ówczesnej pierwszej lidze, która dziś nosi nazwę PKO Ekstraklasa. Miałem 18 lat i tak naprawdę wtedy zaczynałem przygodę z dużą piłką. Debiutowało nas kilku w meczu z Ruchem Chorzów, z którym niestety przegraliśmy 0-3. To były typowe pierwsze koty za płoty. Pogoń występowała w roli beniaminka.
Jakie to były czasy dla piłki klubowej?
– W porównaniu do obecnych to był inny świat. Nie było pięknych, nowoczesnych stadionów, baz treningowych. W ostatnim okresie to się diametralnie zmieniło. Każdy większy klub ma ambicję posiadania nowoczesnego stadionu i dobrej bazy treningowej. Nie inaczej jest w Szczecinie, gdzie na naszych oczach rośnie piękny, nowy stadion. W przyszłym roku ma być gotowy.
Oprócz tego powstało profesjonalne zaplecze treningowe, z pełnowymiarowym boiskiem ze sztuczną nawierzchnią, które można przykryć halą balonową. Niewiele klubów w Polsce ma taki komfort. Powstaje też Akademia Pogoni Szczecin, która również będzie miała swoje boiska dla młodzieży. Wymarzone warunki do trenowania. Coś, co dawniej było luksusem dziś staje się normalnością. W Europie Zachodniej od kilkudziesięciu lat piłka jest już tak ułożona. My się teraz do niej dostosowujemy. Nie mamy się czego wstydzić. Nasze obiekty będą najnowocześniejsze, bo są teraz budowane. Zaplecze nie tylko w Szczecinie, ale też w innych miastach w Polsce jest na najwyższym poziomie. Miejmy nadzieję, że efekty tego będą widoczne co roku: coraz więcej młodych chłopaków zacznie szturmować szatnie klubów Ekstraklasy, a także zasilą seniorską reprezentację.
I pójdą w ślady wychowanka Pogoni Kacpra Kozłowskiego. Bywa pan na meczach Pogoni? Prezes Jarosław Mroczek zapewnił stabilizację na ławce trenerskiej. Od blisko czterech lat ekipę prowadzi Kosta Runjaic. Dłużej za sterami w całej lidze są tylko Waldemar Fornalik z Piasta, Michał Probierz z Cracovii i rekordzista Marek Papszun z Rakowa.
– Oczywiście, bywam na meczach Pogoni. Gdy tylko obowiązki mi na to pozwalają, jestem na stadionie i staram się wspierać drużynę z trybun. Bardzo dobrze, że trener Runjaic ma zachowaną ciągłość pracy w klubie. Z takiej stabilizacji na ogół powstają same pozytywy nie tylko dla trenerów, ale też dla zawodników. Z tego są owoce w postaci dobrej gry, wysokiego miejsca w tabeli. Ostatnio Pogoń zdobyła brązowy medal w Ekstraklasie. Nie była tak wysoko od 20 lat!
Wspomniał pan Marka Papszuna. Na jego przykładzie widać, że stabilizacja na ławce trenerskiej również procentuje: awans do Ekstraklasy, wicemistrzostwo Polski, Puchar Polski, Superpuchar, niezła gra w eliminacjach do Ligi Konferencji. Po tym widać dobrą rękę trenera. Właściciel na niego stawia, widząc efekty tej pracy. Podobnie jest w Pogoni, która co roku pnie się w tabeli, jest chwalona za grę, zaangażowanie zawodników, ich przygotowanie motoryczne. Na dodatek drużyna prezentuje ofensywny styl. Nic, tylko cieszyć się, że mamy takich trenerów i oni dostają szansę.
– Nie sztuką jest po pierwszym słabszym okresie zwolnić szkoleniowca. Trzeba dać im trochę czasu, być wytrwałym w dążeniu do sukcesu.
Czy dzisiaj Pogoń szkoli równie dobrze, jak za pana czasów, gdy do najbogatszej wówczas w kraju Wisły przebił się pan, później poprzez Widzew Maciej Stolarczyk i po wojażach zagranicznych Radosław Majdan?
– Myślę, że teraz szkolenie młodzieży jest na dużo wyższym poziomie. W naszych czasach drużyn juniorskich, trampkarskich nie było za wiele. Teraz jest rozbudowany system skautingu, do klubowych akademii wyławia się największe talenty z regionu i nie tylko. Procesem szkolenia w klubach jest objętych po kilkaset zawodników, pracuje z nimi wielu trenerów, którzy podnoszą swoje kwalifikacje. Efekty widać po dużej liczbie debiutów wychowanków w pierwszej drużynie, a także po zagranicznych transferach, jak ostatnio Adrian Benedyczak, czy Sebastian Walukiewicz, który w wieku juniorskim został sprowadzony z Legii. Wielu młodych zawodników jest w orbicie zainteresowań trenera Runjaicia, wyjeżdża na zgrupowania młodzieżowych reprezentacji Polski. To dobrze świadczy o poziomie pracy z młodzieżą w Pogoni.
6 marca 1999 r., w przegranym 1-3 meczu z Polonią Warszawa zadebiutował pan w Wiśle. To były złe miłego początki?
– To oczywiście było dla mnie duże wydarzenie, kolejny debiut w nowym klubie, po wielu latach spędzonych w Pogoni. Zostałem zauważony przez najbogatszy wówczas w Polsce klub, który był wizytówką eksportową całej ligi. Teraz też Wisła stara się nawiązać do czołówki, ale wtedy organizacyjnie i sportowo należała do krajowego topu. Mistrzostwo zdobywaliśmy dosyć często, ja miałem przyjemność fetować je dwukrotnie, do tego dochodziły Puchar Polski, Puchar Ligi, Superpuchar. No i wisienka na torcie – występy w europejskich pucharach.
Cieszę się, że należałem do tamtej paczki. Nawiązałem znajomości ze świetnymi piłkarzami i dobrymi kolegami. Z większością mam dobry kontakt do dzisiaj. Nie przeszkodziła nam dzieląca nas odległość – porozjeżdżaliśmy się po różnych rejonach Polski. Zżyliśmy się niesamowicie.
W Szczecinie spędziłem wiele wspaniałych lat. Tu zacząłem grać na najwyższym poziomie w piłkę, więc mam również dobre wspomnienia związane z Pogonią. Podobnie jak z Arką, Zagłębiem Lubin – klubami, w których spędziłem swoją zawodową karierę.
Pana pierwszy sezon w “Białej Gwieździe” to była pieczątka jakości dla całego klubu. Mistrzostwo Polski w 1999 r. zdobyte z niepobitą do dziś przewagą 17 punktów nad wicemistrzem – Widzewem. Co było tajemnicą sukcesu ekipy Franciszka Smudy?
– Nie będę oryginalny: siłą naszą, podobnie jak ekip, które dziś zdobywają krajowy prymat, były umiejętności. Oczywiście, byliśmy zgraną paczką na boisku i poza nim, ale przede wszystkim zdobyliśmy tytuł dobrą grą. Na tamte czasy mieliśmy naprawdę świetną drużynę, która umiejętnie była wzmacniana co sezon, a nawet co rundę. Dołączali do nas najlepsi w Polsce zawodnicy, do tego wracali z zagranicy cenieni Polacy, którzy byli ograni w reprezentacji kraju. Zgranie, kolektyw i przede wszystkim umiejętności – to był nasz atut.
Faktycznie byliście drużyną eksportową, reprezentując kraj w walce o Ligę Mistrzów, czy w ówczesnym Pucharze UEFA. Który z tamtych meczów najlepiej pan wspomina?
– Oczywiście ten z Barceloną. U siebie rywalizowaliśmy z nią jak równy z równym, mimo nikłej porażki 3-4. Prowadziliśmy dwa razy. To było niezapomniane przeżycie. Myślę, że gwiazdy Barcelony też były zaskoczone naszą postawą.
Wyjątkowy też był rewanż z Realem Saragossa, w którym odrobiliśmy straty, wygrywając 4-1, eliminując po rzutach karnych zespół z Primera Division. Wyrównaną rywalizację toczyliśmy wówczas także z Interem Mediolan, który w tamtych czasach był europejską potęgą, mając w składzie Brazylijczyka Ronaldo.
Był pan bliski doprowadzenia do dogrywki w dwumeczu z Interem. W końcówce rewanżu, przy prowadzeniu Wisły 1-0, trafił pan w poprzeczkę. Siedzący na trybunie honorowej właściciel Interu, milioner Massimo Moratti, o mały włos nie dostał zawału serca po tym strzale.
– Pamiętam ten strzał, szkoda, że piłka nie wpadła do bramki, bo mogliśmy się pokusić o sensację. Zagraliśmy bardzo dobrze, byliśmy naprawdę blisko udanego rewanżu. Chciałbym, żeby dziś nasze zespoły rywalizowały jak równy z równym z potęgami Serie A, wyrzucały za burtę przedstawicieli hiszpańskiej elity.
Pogoń Szczecin wzmocniła się, sprowadzając Kamila Grosickiego, który jeszcze kilka miesięcy temu był jednym z liderów reprezentacji Polski. Uważa pan, że uda mu się odzyskać dawną formę po okresie bez gry w Anglii?
– Jestem o tym wręcz przekonany. Z Kamilem w Szczecinie często się spotykamy. Gdy “Grosik” czekał na ofertę z zagranicy lub z Polski, to mieliśmy okazję wspólnie trenować. Widziałem, że jest bardzo zdeterminowany, chce być w jak najlepszej formie. Wiadomo, że brakuje mu rytmu meczowego. W Pogoni trenuje już od kilku tygodni, więc jego forma fizyczna wzrasta, a jeśli ona będzie w dobrym stanie, to Kamil ma na tyle umiejętności, zaangażowania i dysponuje wciąż dużą szybkością, że będzie kluczową postacią zespołu. Wierzę, że stanowić będzie duże wzmocnienie nie tylko Pogoni, ale również wróci do reprezentacji i przeżyje z nią wiele wspaniałych chwil na arenie międzynarodowej.
“Grosik” podchodzi do zawodu profesjonalnie, angażuje się. Chce być w jak najlepszej dyspozycji.
W kim upatruje pan faworyta niedzielnego starcia? Wisła zebrała ostatnio lanie w Poznaniu 0-5, ale po trosze odkupiła winy, wygrywając w Pucharze Polski ze Stalą Mielec 3-1. Z kolei Pogoń, po remisie z Cracovią u siebie, sensacyjnie odpadła z PP, przygrywając z drugoligowym KKS Kalisz.
– Patrząc na tabelę, faworytem jest Pogoń. Z tego, co się orientuję, to wynik Wisły 0-5 w Poznaniu nie do końca oddaje sam obraz gry. Każda z drużyn będzie chciała zdobyć komplet punktów. Wisła gra u siebie, a to spory atut. Na dodatek “Biała Gwiazda” po zwycięstwie ze Stalą będzie chciała iść za ciosem. To będzie ciekawy mecz. Zawsze starcia Wisły z Pogonią były elektryzujące. Tym bardziej będzie teraz, w związku z faktem, że obydwa zespoły mają się za co rehabilitować. Zaangażowania nikomu nie zabraknie. Gdybym miał typować wynik, to stawiałbym na remis.
Nie miał pan obaw w grudniu 2018 r., że Wisła upadnie, po tym jak ówczesne władze klubu sprzedały akcje Vannie Ly? Maciej Stolarczyk był wówczas trenerem i razem z całym zespołem od pół roku wyczekiwał na pensję.
– Gdyby Wisła wówczas upadła, byłaby to ogromna strata nie tylko dla mnie i kibiców Wisły, ale też wszystkich fanów piłkarskich w Polsce. Wisła to uznana marka w naszej Ekstraklasie i jej ewentualny brak spowodowałby, że liga utraciłaby koloryt. Cieszę się, że się wszystko poukładało i mam nadzieję, że żaden z naszych klubów nie będzie miał kłopotów finansowych, bo odejścia zawodników, rozwiązywanie kontraktów, to nic przyjemnego. Na szczęście żyjemy w czasach, w których od strony organizacyjno-finansowej zdecydowana więk … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS