Nazewnictwo w biznesie to sprawa kluczowa. Nie chodzi tylko o poszczególne firmy, ale o całe trendy. Odpowiedni branding potrafi na nowo ukierunkować sposób myślenia o prowadzonej działalności. Tak było chociażby z „nową ekonomią”, którą przyniósł internet, czy koncepcją „web 2.0”, która dodała do niego element społecznościowy. W każdym przypadku semantyczna zagrywka sprawiała, że przedsiębiorcy podatni na innowacje zmieniali kurs.
Mo-Bruk kontra śmieci
W dobie coraz większej dbałości o środowisko pojawiają się nowe biznesowe etykiety. Jednym z rodzących się hitów jest tzw. urban mining, w dosłownym tłumaczeniu – miejskie górnictwo czy wydobycie. Gdy sprawą kluczową staje się dbałość o zasoby ziemi, coraz rzadziej sięgamy po surowce pierwotne, ukryte w naturze i zastępujemy je surowcami wtórnymi. Tymi, które lądują na naszych śmietnikach. W ten sposób miasta stają się kopalniami XXI wieku. Działalność, którą od dawna znamy już pod nazwą zagospodarowania odpadów, wznosi się na bardziej wysublimowany poziom. Branża przestaje być postrzegana jako brudna, a do tego jest etycznie słuszna i ma ogromne perspektywy wzrostu. Już dziś tworzy nie tylko duże, ale także bardzo rentowne biznesy.
Wystarczy spojrzeć na warszawską giełdę, gdzie jedną z największych gwiazd ostatnich miesięcy jest Mo-Bruk. Spółka rodziny Mokrzyckich w ciągu dwóch lat pięciokrotnie zwiększyła wycenę i dziś warta jest już ponad miliard złotych. W tym czasie jej roczna EBITDA wzrosła z 26 do 96 mln złotych. Założyciel firmy, Józef Mokrzycki, zaczynał od handlu płytkami ceramicznymi, ale działając w samorządzie, szybko zorientował się, jak ważną, a jednocześnie uciążliwą kwestią stają się odpady, i rozwiązanie tego problemu postanowił powiązać ze swoim biznesem.
– Rozwój działalności w kierunku paliw alternatywnych, a następnie spalania odpadów, był konsekwencją rozwoju sektora, a przy tym odpowiedzią na rosnące zapotrzebowanie na usługi przetwarzania odpadów – tłumaczy Mokrzycki.
Dlatego już w 1997 roku w Korzennie koło Nowego Sącza uruchomił zakład, w którym do dziś nieorganiczne odpady, takie jak żużel czy pyły z filtrów, poddaje procesowi cementacji. W jego wyniku powstaje granulat cementowy, stanowiący zamiennik kruszywa budowlanego. W 2002 roku poszedł dalej i przejął wałbrzyskie składowisko śmieci przemysłowych, by produkować tzw. RDF, czyli paliwo powstające z odpadów nienadających się już do recyklingu. Trzeba je wtedy utylizować, zasilając piece cementowni oraz kotły w elektrociepłowniach. W Wałbrzychu Mo-Bruk zajął się także recyklingiem odpadów niebezpiecznych, co stało się jednym ze znaków rozpoznawczych firmy – odpady medyczne oraz rafineryjne spala w kolejnych zakładach, które przejął od Orlenu w Jedliczach. Tak zaczął się formować cały ekosystem działania Mokrzyckich – oddziały firmy same tworzą swoisty obieg zamknięty, bo para przemysłowa ze spalarni Mo-Bruku w Karsach służy do suszenia odpadów przetwarzanych na RDF, a z drugiej strony pyły z filtrów i żużle z pieca trafiają do zakładów zestalania, gdzie wytwarza się kruszywa.
Doświadczenie w obróbce odpadów niebezpiecznych sprawiło, że Mo-Bruk automatycznie stał się również najlepszym kandydatem do likwidacji nielegalnych składowisk śmieci, jednego z głównych problemów polskich miast. To proces, który obejmie około stu tzw. bomb ekologicznych, będzie trwał całą dekadę i wiąże się z wydaniem przez samorządy kilku miliardów złotych. A Mokrzyccy już w nim uczestniczą i liczą, że sporo na tym zarobią: ostatnio Mo-Bruk podpisał rekordową, wartą 48,9 mln zł, umowę na likwidację składowiska w Gorlicach.
Walka z odpadami
– Ze względu na wymagane kompetencje i najwyższe możliwe procedury bezpieczeństwa likwidacja nielegalnych składowisk cechuje się wyższą rentownością od pozostałej działalności. To oznacza, że realizacja tych kontraktów wpłynie pozytywnie na naszą marżę EBITDA – mówi Mokrzycki.
Mo-Bruk, chociaż na giełdę trafił niemal dziesięć lat temu, uwagę inwestorów na poważnie zaczął przyciągać dopiero w ostatnich dwóch latach.
Tymczasem pierwszą notowaną na GPW spółką „odpadową”, która wywołała prawdziwy boom, był Krynicki Recykling. Już w połowie minionej dekady sięgnął szczytu wyceny w okolicach 200 mln zł, a ostatnio odbudowuje wysoką pozycję. Założyciel spółki, Adam Krynicki, od początku swojej działalności zajął się odzyskiem szkła. Dziś jego firma jest jedną z kluczowych w tym sektorze w Europie.
– Pomysł zrodził się jeszcze na studiach. Już wtedy wiele razy zastanawiałem się, co się dzieje z ogromną masą słoików, które braliśmy od rodziców, no i oczywiście z butelkami, bo nie oszukujmy się, studenci to nie abstynenci – wspomina Adam Krynicki, który firmę założył w 1998 roku, kiedy Polska przeżywała ogromny wzrost produkcji opakowań szklanych.
Pierwszy, nieistniejący już zakład odzysku szkła, założył w Braniewie, kolejny koło huty szkła w Wyszkowie – sąsiedztwo huty jako odbiorcy surowca zawsze jest tu kluczowe – aby w 2011 roku uruchomić swój najważniejszy zakład w Pełkiniach, który stłuczkę dostarcza do oddalonej o 12 km huty w Jarosławiu. Od tego czasu Adam Krynicki stworzył jeszcze dwie kolejne przetwórnie szkła z odzysku – w śląskim Lublińcu oraz w Czarnkowie. Swoje punkty ma więc rozstawione symetrycznie w czterech kątach Polski i może się pochwalić potężnymi mocami produkcyjnymi, sięgającymi 800 tys. ton rocznie, i sporą rentownością – przy 96 mln zł przychodów, EBITDA sięga 23 mln złotych. To efekt inwestowania w coraz wydajniejsze technologie.
Gdy Krynicki zaczynał 20 lat temu, w jednym zakładzie 19 osób było w stanie posortować 25 ton szkła w tydzień, a obecnie od 5 do 8 pracowników sortuje 40 ton surowca. Tyle że w godzinę. Diametralnie zmieniła się też jakość produktu końcowego. Kiedyś w tonie szklanej stłuczki mogło być 1,5 kg zanieczyszczeń, a dziś zaledwie 20 g.
– Normy są bardzo restrykcyjne: jeśli w 24 tonach surowca załadowanego na wywrotkę znajdzie się chociaż nieprzemielone uszko od filiżanki, to cały samochód jest cofany – tłumaczy Krynicki, który sięga po coraz bardziej zaawansowane technologie i ma już cztery własne patenty.
Od początku postawił na jakość, więc inwestycje były kosztowne – 15 lat temu zbudowanie nowego zakładu kosztowało go ok. 1,5 mln euro, a ostatnio 20–30 mln euro.
– Ale się opłaciło. W całej Europie trudno szukać surowca o jakości, jaką oferujemy. Dlatego tak sprawnie udało nam się wyjść na rynki zagraniczne – mówi Adam Krynicki, który dzięki temu dobrze odnalazł się w ubiegłym epidemiologicznym roku, kiedy w Polsce spadł popyt na alkohole i napoje w butelkach, a tym samym na kolorowe szkło. – Z importera szkła, który wciąż cierpiał na niedobór surowca, Polska stała się jego eksporterem, oferując nieosiągalne w Europie Zachodniej parametry jakościowe – dodaje.
Jak Elemental Holding walczy ze śmieciami
Rok 2020 naprawdę obfity okazał się też dla Elemental Holding, firmy działającej szeroko w recyklingu zużytych katalizatorów, obwodów drukowanych oraz elektroniki i złomu metali nieżelaznych. Choć jeszcze w kwietniu zarząd wieszczył 50–60-proc. spadki przychodów i brał nawet pod uwagę wstrzymanie działalności, ostatecznie po trzech kwartałach przychody grupy zwiększyły się z 1,57 mld zł do 2,64 mld zł. Cały wzrost odbywał się jednak poza Polską, która dziś stanowi zaledwie 10 proc. biznesu, a dwie trzecie przychodów pochodzi już z Azji i USA. Pod koniec 2019 roku Elemental przejął bowiem za oceanem teksaską firmę PGM of Texas. Jej specjalizacja to przetwarzanie zużytych katalizatorów, które stały się prawdziwą specjalizacją grupy: polska firma ma już 12 proc. udziału w globalnym rynku i jest jednym ze światowych liderów tego segmentu.
Mimo paskudnego drugiego kwartału w dobie epidemii nieźle radzi sobie też stojący blisko branży motoryzacyjnej Orzeł Biały. To największa polska firma zajmująca się recyklingiem akumulatorów – odzyskuje z nich ołów. Latem nie udało jej się nadgonić przychodów, które spadły w czasie lockdownu, ale mimo to, licząc do września, zyski spółki wzrosły o dwie trzecie, z 15,2 do 25,5 mln zł.
Czym jest urban mining
Przykłady dojrzałych już spółek giełdowych ilustrują nie tylko szybki wzrost urban miningu, ale także różnorodność tej branży. Połączenie obu tych czynników jeszcze lepiej widać na tegorocznej liście Diamentów Forbesa, na którą dostają się najszybciej rosnące w ciągu ostatnich trzech lat polskie firmy. Jest wśród nich skarżyski Wtórpol, założony przez Leszka Wojteczka. Przychody spółki sięgnęły w 2019 r. 213 mln zł, co roku zwiększając się o jedną trzecią. To kolejna wywodząca się z Polski spółka recyklingowa, która plasuje się w europejskiej czołówce. W tym przypadku chodzi o ubrania, czyli jeden z najgorętszych tematów w branży odzysku, gdzie do recyklingu trafiało dotychczas zaledwie 14 proc. odpadów. Stąd kolejne inicjatywy potentatów branży takich jak H&M, aby wykreować system ich przerabiania. Wtórpol przetwarza to, co już trafi do śmieci: 6 … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS