A A+ A++

Poziom ekscytacji powrotem “króla Europy” do Polski osiągnął rozmiary wręcz bałwochwalcze. Rozgrzani dziennikarze części mediów nie mogą się nachwalić Tuska: że inny, europejski, lubi biegać i w ogóle. Jednak największą zasługą byłego premiera jest to, że, jak pisze jeden z oddanych mu redaktorów, “zrezygnował z wygodnego życia w pięknym mieście” w i końcu zdecydował się wrócić do kraju nad Wisłą, by “od świtu do nocy zderzać się z agresywną, chamską i brutalną polityczno-propagandową bandyterką”. Doprawdy, trudno opanować wzruszenie, kiedy zdamy sobie sprawę ze skali tuskowego poświęcenia.

To jednak nie wszystko. Największe dokonanie Tuska, czyli “polityka miłości” nadal wyznacza pewien standard zachowań w popierającym go środowisku. Były dziennikarz i gwiazda TVN otwarcie wyznaje w mediach społecznościowych, że “kocha Tuska”, choć jest hetero. I znów po takim wyznaniu nie wiadomo czy śmiać się czy płakać.

Inni podziwiają jego kondycję fizyczną, mądrość i europejskość. Nad wszystkimi zaś unosi się duch pensjonarskiego zachwytu, których przenika się z niemal zmaterializowaną nadzieją, że teraz pisory zostaną pogonione za Bug, wróci normalność, twarze ludzi spotykane na modnych deptakach znów będą uśmiechnięte, a pisowskie chamstwo przestanie się na salonach panoszyć. Imaginarium społeczne liberalnej elity to zapewne kopalnia tego typu wyobrażeń.

Oczywiście równowaga w przyrodzie musi być zachowana i druga strona medialnej barykady solennie zapewnia, że powrót Tuska jest bez znaczenia, po czym poświęca mu, delikatnie mówiąc, nieproporcjonalnie dużo uwagi w swoich programach informacyjnych.

Reakcje obu medialnych plemion na osobę Tuska sprawia, że każdy kto stara się w obiektywny sposób obserwować scenę polityczną w Polsce musi poczuć się jak bohater popularnego mema, który stwierdza, że “niby człowiek wiedział, ale jednak się łudził”. Niby było wiadomo, że powrót Tuska będzie oznaczał podwyższenie politycznego sporu oraz wzmożenie przedstawicieli obu obozów, ale jednak można było się łudzić, że jakieś resztki pozorów zostaną zachowane. Wszystko jednak na nic.

Tusk jako totem

Poziom absurdu, jaki w krótkim czasie osiągnięto w narracji dotyczącej powrotu Tuska do Polski można porównać tylko do powtarzanej od 20 lat mantry liberalno-lewicowych mediów dotyczącej Jarosława Kaczyńskiego. Według niej prezes PiS jest jednocześnie geniuszem zła oraz komicznym staruszkiem z kotem bez konta w banku i prawa jazdy. Niby nic nie może, ale jednak wszystko kręci się wokół niego.

Nie chcę odbierać byłemu premierowi zasłużonej uwagi mediów. Jak kiedyś pisałem – Tusk jest przez wielu postrzegany jako polityk znacznie większego formatu niż zdecydowana większość rodzimych polityków, czy raczej – politykierów. Powinien mieć swoje pięć minut, co nie oznacza, że muszą być one wypełnione, nie da się ukryć, żenującym chórem “ochów i achów” pracowników mediów w Polsce.

Tymczasem politycy PO postanowili przypomnieć, że ich droga ku przekształceniu się w polityczny mem nie jest wynikiem przypadku.

Ich zachwyty nad Tuskiem wcale nie odbiegają od standardów wyznaczonych przez przedstawicieli mediów. Chyba najlepszym przykładem ilustrującym nabożną cześć z jaką wyczekiwano powrotu byłego szefa, jest historia posła Franciszka Sterczewskiego, który nieświadomy naruszenia sfery politycznego sacrum napisał, że praca Tuska na rzecz partii powinna obejmować także rozdawanie wyborczych ulotek.

Na młodego posła posypały się gromy. Że gówniarz, że jest człowiekiem “bez znaczenia” i ogólnie “powinien być mądrzejszy”. Notabene sam Tusk zagrał na nosie swoim partyjnym wyznawcom, stwierdzając, że chętnie w roznoszeniu ulotek pomoże.

Warto jednak zwrócić uwagę na jedną rzecz. Z reakcji i wypowiedzi polityków PO przebija jedno pragnienie: teraz musi być lepiej. Teraz wszystko ruszy do przodu. Teraz będziemy zwyciężać. Trudno nie doszukać się w tym nastawieniu myślenia magicznego.

Truizmem jest stwierdzenie, że lekarza nie potrzebują zdrowi, ale chorzy. Tusk nie przybył do odnoszącej sukcesy partii, ale do tonącej łajby, z której coraz więcej członków załogi ewakuuje się do bezpiecznej szalupy Hołowni. Patrząc na to jednak z innej strony można zauważyć, że PO przeniknął duch dekadentyzmu. Przeczucie o nieuchronnej sondażowej katastrofie uruchomiło nie tylko exodus do Polski 2050, ale także masowe przypochlebianie się nowemu władcy w nadziei, że w jakiś magiczny sposób pozwoli to zatrzymać niekorzystny trend. Poczucie wewnętrznej dezintegracji i inercji osiągnęło swój szczyt podczas majowego głosowania nad unijnym Funduszem Odbudowy. Po tej wizerunkowej klęsce działaczom PO oraz popierającym ich elitom pozostało tylko szukanie nadziei w powrocie swojego dawnego przewodniczącego.

Przeczucie nieuchronnej klęski podzielane przez ogół działaczy może także wytłumaczyć inny zastanawiający fakt: dlaczego w łonie PO nie powstał żaden pozytywny program zmian. Przeszkodziła temu wewnętrzna dezorganizacja PO. Zdezintegrowane grupy mają bowiem tę cechę, że ich członkowie udaremniają każdą próbę uzdrowienia swojej struktury. Przyzwolenie na taką działalność, oznaczałoby bowiem zanegowanie podstaw, na jakich opiera się ich istnienie.

Wątpię, aby te wszystkie wiernopoddańcze wezwania i hołdy miały przynieść ich autorom personalne korzyści. Nie to jest bowiem ważne. Totem Tuska właśnie powrócił do ciemiężonego plemienia. Przeświadczenie o tym, że losy wspólnoty nienawidzących Kaczora zostaną odwrócone jest powszechne. Wierność zostanie nagrodzona, a przeciwnicy rozbici w pył. Wszystko dzięki “wielkiemu przywódcy”, który miłościwie wrócił do swojego ludu.

Wiara w “efekt Tuska” zamiast w owoce konkretnej i przemyślanej pracy nie daje żadnych szans na duże odbicie w sondażach i złapanie wiatru w żagle przez PO. Oczywiście, słupki powinny drgnąć w górę. Część rozczarowanych Platformą Obywatelską Budki wróci do PO Tuska, która kojarzy im się z czasami politycznych zwycięstw.

Czy nowy przewodniczący będzie miał jednak tyle determinacji, aby utrzymać pozytywny trend? Ciężko w to uwierzyć, ale nie można jednak wykluczyć, że były premier będzie sprawiał wrażenie, że coś robi i że robi to lepiej niż Budka. Z pewnością część wyborców da się na to nabrać.

Wracając do tego, w co przemieniło się środowisko medialne III RP, a więc do “Wielkiej piaskownicy”, to trzeba mieć świadomość jednego, bardzo negatywnego zjawiska. Zaślepieni dziennikarze to ślepe społeczeństwo. A jeśli ślepy prowadzi ślepego, to, jak powiada Ewangelia, obaj wpadną do dołu. Nie trzeba być wybitnie przenikliwym, aby zrozumieć, że nie jest to dla Polski dobra sytuacja.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułOrlik jak nowy. Wymienili sztuczną trawę
Następny artykuł“Znacznie poważniejsze konsekwencje”. Wszystkie stacje TVN stracą koncesje?