Produkcja energii elektrycznej w kwietniu spadła rok do roku o 11 proc. Opublikowane właśnie wyliczenia spółki PSE, operatora polskich linii przesyłowych, pokazują bardzo wyraźny spadek popytu na prąd z powodu zamknięcia zakładów usługowych i sporej części firm produkcyjnych.
Dla elektrowni spadek popytu i zmniejszenie produkcji oznaczają pogorszenie niepokojąco słabych od kilku kwartałów wyników finansowych. Uparte brnięcie pod prąd światowym megatrendom w energetyce przestawiającej się na odnawialne źródła musiało doprowadzić do takiego załamania.
Jeszcze mocniej koronawirus da się we znaki kopalniom. Już wyjątkowo ciepła zima zredukowała przecież popyt na węgiel ze strony gospodarstw domowych. Elektrownie też mają rekordowe zapasy, a jeśli kupują węgiel to preferują towar z importu. Pod koniec kwietnia do gdańskiego portu zawinął masowiec Agia Trias wiozący ładunek węgla kamiennego z odległej Kolumbii. Zamawiającym była Polska Grupa energetyczna, największy polski producent energii elektrycznej.
Premia za straty
Pomimo nadciągających kłopotów w Polskiej Grupie Górniczej do ostatnich tygodni stycznia trwał bal. Wprawdzie, o czym pisał „Newsweek”, mimo formalnie niezłych wyników finansowych sektora górniczego w śląskich kopalniach już w ubiegłym roku przeciętne koszty wydobycia były o 40 a nawet 60 zł wyższe niż ceny sprzedaży, a hałdy niesprzedanego towaru urosły do rekordowych poziomów, to jednak związkowcy wystąpili o 12 proc. podwyżki płac. Taka skala podwyżek kosztowałaby PGG jakieś 600 mln zł rocznie, co doprowadziłoby firmę do ruiny.
W lutym Agencja Rezerw Materiałowych po raz kolejny interwencyjnie skupowała śląski węgiel, tworząc na przedmieściach Ostrowa Wielkopolskiego największe składowisko w Europie. ARM wyczyściła sobie konta do tego stopnia, że pod koniec marca, kiedy pojawiła się paląca potrzeba zakupu materiałów sanitarnych, Agencja musiała wystąpić po 100 mln zł dodatkowej dotacji od państwa.
Dzięki tej operacji Agencji Rezerw Materiałowych Polska Grupa Górnicza pozbyła się niesprzedawalnego na komercyjnych zasadach węgla kiepskiej jakości. A kopalnie mogły wypłacić górnikom Barbórkę w wysokości ok. 7 tys. zł na głowę. Nadzorujący sektor górniczy minister aktywów państwowych Jacek Sasin mógł zaś ogłosić sukces: udobruchani Barbórką związkowcy zgodzili się na ledwie 6 proc. podwyżki pensji w PGG.
Podwyżka płac w PGG będzie kosztować spółkę w tym roku ok. 270 mln zł.
Dziś już wiadomo, że z powodu sukcesu Jacka Sasina tegoroczny plan inwestycyjny zostanie zredukowany do absolutnego minimum. Firmie zagląda bowiem w oczy widmo utraty płynności finansowej. Mówiąc wprost: sytuacja PGG zaczyna wyglądać dramatycznie.
Bez wyjścia
Do wcześniejszych problemów dołączyły bowiem skutki pandemii, czyli dalszy spadek popytu na polski węgiel. Zarząd PGG wynegocjował wprawdzie w ubiegłym tygodniu miesięczna ugodę z załogą polegającą na skróceniu tygodnia pracy o jeden dzień i obniżenie płac o 20 proc. co umożliwi sięgnięcie po pomoc publiczną z Tarczy antykryzysowej. Ale nie rozwiąże to żadnego fundamentalnego problemu największego w Europie producenta węgla.
Z kilkunastu kopalń PGG tylko Rybnik i Mysłowice Wesoła przynoszą niemałe zyski. Reszta ledwo zipie albo fedruje potężne straty.
Do niedawna nadrzędnym pomysłem rządu na rozwiązywanie problemów nawracających problemów z rentownością wydobycia węgla było łączenie kopalń z elektrowniami. Ten pomysł jednak też nie wypalił. Tauron Wydobycie, spółka zależna firmy energetycznej Tauron zainwestowała niedawno pół miliarda złotych w trzy swoje kopalnie. Efekt? Strata operacyjna na poziomie 500 mln zł za ubiegły rok. Dramat.
Rząd już 21 kwietnia miał przedstawić stronie społecznej nowe pomysły na zarządzanie górnictwem. Strategia zaordynowana przez PiS w latach 2016 – 2020 pochłonęła miliardy złotych, między innymi na świadczenia dla załóg, przedemerytalne urlopy, odwadnianie kopalń czy naprawę szkód górniczych. Ale nie wyeliminowała problemu zawstydzająco niskiej efektywności wydobycia. Jeśli w Bogdance operującej na Lubelszczyźnie, na jednego pracownika przypada ok. tysiąca ton wydobytego węgla na rok, to w kopalniach PGG to zazwyczaj 700-800 ton.
Wszystko wskazuje zatem, że pandemia koronawirusa przyspieszy agonię wydobycia węgla na Śląsku. Niedawny potentat, czyli PGG, założona przez ekipę PiS z aktywów dawnej Kompanii Węglowej i Katowickiego Holdingu Węglowego odda zapewne najbardziej nierentowne zakłady do Spółki Restrukturyzacji Kopalń, podmiotu specjalnego przeznaczenia, który finansują podatnicy. SRK przejmując przeznaczone przeznaczone do likwidacji kopalnie zdejmuje z górniczych holdingów gigantyczne, idące w setki milionów złotych rocznie koszty zamykania węglowych przedsiębiorstw. Innymi słowy wspierany przez budżet państw a budżet SRK to kolejny ukryty rachunek za węgiel, który po cichu nalicza nam państwo.
Kilka tygodni temu były minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka, Janusz Steinhoff prognozował w „Newsweeku”, że śląskie górnictwo zostanie w ciągu dekady zredukowane do symbolicznych dwóch-trzech podmiotów. Koronawirus może okres wydatnie skrócić.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS