A A+ A++

Od kilku lat reprywatyzacja domów w Warszawie jest obiektem przepychanek politycznych. Niewątpliwe nadużycia w trakcie zwrotu warszawskich nieruchomości i krzywdy osób przekazywanych wraz z kamienicami biznesmenom robiącym cyniczne interesy na reprywatyzacji obróciły opinię publiczną przeciw byłym właścicielom domów i ich spadkobiercom. Również tym, którzy sami zostali oszukani. Zgodnie z zasadą: on ukradł rower czy jemu ukradli rower, nieważne – tak czy owak był zamieszany w kradzież.

Sprawa ma dwa aspekty: prawny i rodzinno-moralny. Oba, jak się okazuje, mają wspólny mianownik, „państwowotwórczy”, że się tak wyrażę. Oba widać jak w soczewce na przykładzie historii kamienicy mojej rodziny. Zacznijmy od aspektu prawnego.

Odmowa przez brak decyzji

Moja ciotka i babcia zaczęły starania o odzyskanie swojego domu rodzinnego zaraz po odzyskaniu przez Polskę możliwości samostanowienia w 1990 roku. Co to za dom i jakie prawo ma do niego nasza rodzina, o tym w drugiej części. Tutaj powiedzmy tylko, że został on zabrany rodzinie w roku 1958. Nie będę zanudzał czytelników prawnymi zawiłościami. Dość, że wniosek o odzyskanie nieruchomości, po wielu perypetiach, trafił w 2011 roku do samorządu warszawskiego. Miasto – niestety – przyjęło taktykę na przeczekanie. Jednak urzędnicy Ratusza przesadzili z opieszałością, tym bardziej, że sprawa wydaje się dość prosta faktycznie i dowodowo. Jak długo urząd, bez żadnego racjonalnego powodu, może zwlekać z wydaniem decyzji, o którą ubiega się obywatel? Jakiejkolwiek decyzji, choćby i odmownej. Pół roku? Rok? Po dostarczeniu całej dokumentacji i 3 latach czekania na decyzję rodzina nieco się zniecierpliwiła i podała sprawę do sądu. 7 lipca 2016 r. Wojewódzki Sąd Administracyjny wydał wyrok (prawomocny), w którym stwierdza, że przewlekłość sprawy ma charakter „rażącego naruszenia prawa” i nakazał miastu niezwłoczne wydanie decyzji. I co? I nic! Mijają kolejne 4 lata, wyrok wyrokiem, a sprawiedliwość musi być po stronie urzędu – jakby powiedział filmowy Kargul.

I tu dochodzimy do części „państwowotwórczej”. Po pierwsze, niezależnie od meritum tej konkretnej sprawy, w demokratycznym państwie prawa obywatel nie może dostawać decyzji odmownej poprzez jej niewydanie. To godzi w prawa człowieka, jest to jawne złamanie konstytucji, konwencji międzynarodowych itd. Decyzja odmowna musi być wyartykułowana, co daje obywatelowi możliwość zapoznania się z uzasadnieniem i ewentualnego odwołania się. Od niewydanej decyzji nie można się odwołać. Po drugie, w demokratycznym państwie prawa urzędy nie mogą jawnie nie wykonywać postanowień sądu. Po co od kilku lat walczymy o niezależność sądów? Po co nam wolne sądy, jeśli ich wyroki nie będą wykonywane?

Te dwie sprawy: konieczność wykonywania wyroków sądu i wydawania decyzji odmownej w cywilizowany sposób, są tak samo fundamentalne dla funkcjonowania państwa jak niezależność sędziów od polityków!

Większość ludzi, również tych przeciwnych reprywatyzacji domów zabranych tzw. dekretem Bieruta, zgodzi się pewnie, że przeciąganie decyzji w nieskończoność nie jest dobrym rozwiązaniem problemu. Ale z drugiej strony – myślą ludzie przeciwni reprywatyzacji, czyli obecnie ogromna większość społeczeństwa – miasto dobrze robi, broniąc się przed oddaniem nieruchomości krwiopijcom-kamienicznikom, którzy już przed wojną gnębili swoich lokatorów i teraz chcieliby wrócić do tego procederu. Zresztą, jakie mają do tego prawo? Zrujnowana Warszawa była odbudowana przez cały naród i jeśli pomienieni kamienicznicy chcą odszkodowań, to niech ich dochodzą od Niemców, którzy zburzyli miasto. A tak w ogóle, minęło już tyle pokoleń, czy ktoś rozsądny zgodzi się na dochodzenie należności powstałych za czasów Batorego?

W przypadku mojej rodziny i wielu innych poszkodowanych właścicieli warszawskich domów wszystkie te argumenty są tylko stereotypem.

Słów parę o krwiopijcach

Dom przy ulicy Śniadeckich 19, o który chodzi w tej sprawie, został kupiony przez mojego prapradziadka, znanego warszawskiego architekta i patriotę, Konstantego Wojciechowskiego, na początku zeszłego stulecia. Po przebudowie uzyskał on formę niewielkiej kamienicy, ale nigdy, żadna jego część nie był wynajmowana komercyjnie – służył wielopokoleniowej, rozgałęzionej rodzinie jako miejsce zamieszkania. Co więcej, mój pradziadek, Jarosław Wojciechowski, profesor Politechniki Warszawskiej, przeznaczył całą „górkę” i część dobudowanej później tzw. oficyny na darmowe mieszkania dla studentów, tych z rodziny i tych, z prowincji, których po prostu nie było stać na wynajem kąta w Warszawie.

Tutaj moja babcia Zofia spędziła szczęśliwe lata swoich studiów na SGH, tu poznała swojego męża, mojego dziadka. W suterenie domu moja mama, Maria, kilkudniowe wówczas niemowlę, przeżyła bombardowania Warszawy w 1939 roku. Z balkonu tego domu moja ciotka Marta, wówczas już 9-letnia młoda osoba, obserwowała oddziały niemieckie wkraczające do Warszawy. Potem była okupacja i długie 63 dni Powstania Warszawskiego. Dom znajdował się w strefie przez cały czas będącej w rękach powstańców, więc szczęśliwie specjalnie nie ucierpiał. Dopiero po Powstaniu, w ramach systematycznej akcji niszczenia stolicy Niemcy częściowo go nadpalili.

Zaraz po przejściu frontu rodzina zabrała się za odbudowę. Bez pomocy „całego narodu”. Dom został odebrany rodzinie ponad 11 lat po zakończeniu wojny z wyraźnym naruszeniem dekretu Bieruta, który w takich przypadkach przewidywał pozostawienie domów rodzinnych w rękach właścicieli na zasadach wieczystej dzierżawy (potem zmieniono na użytkowanie wieczyste).

W międzyczasie była historia ze smutnymi panami z UB-ecji, którzy grozili mojej babci, że jeśli nie zrzeknie się praw do domu, to córka nie ma co marzyć o studiach, i historia z oszustem, który obiecywał pomóc rodzinie i w ramach tej „pomocy” fałszował dokumenty, chcąc przejąć nieruchomość. W końcu, z początkiem lat 90., nastała wolna Polska, a wraz z nią wróciła nadzieja na odzyskanie bezprawnie zabranego domu rodzinnego. Nadzieja ta towarzyszyła mojej babci w ostatnich dniach jej życia. Obecnie nadal żyją dwie osoby, które uważały dom przy Śniadeckich 19 za swój dom rodzinny: moja mama i ciotka. Sprawa nie dotyczy więc czasów „sprzed wielu pokoleń”.

W międzyczasie miasto lub państwo (formalna własność się zmieniała) sprzedało mieszkania w kamienicy przy ulicy Śniadeckich 19. Dom nie został więc zabrany „pro publico bono” dla dobra odbudowującej się stolicy, nie stworzono tu mieszkań socjalnych, nie zajęto go pod instytucje pożytku publicznego. Dom został zrabowany dla zysku, ze szkodą nie tylko rodziny, ale i studentów Politechniki Warszawskiej. W związku z tym, że mieszkania w kamienicy są już własnością hipoteczną innych osób, obecnie nie wchodzi w rachubę odzyskanie domu wraz z lokatorami, których „można by gnębić”. Nasza rodzina ubiega się już tylko o odszkodowanie.

I tu po raz wtóry dochodzimy do części „państwowotwórczej”. Tak zwany dekret Bieruta budzi wątpliwości prawne, ale można też znaleźć argumenty, że był on potrzebny. Jeśli jednak można kogoś wywłaszczyć z rodzinnego mieszkania czy domu w niezgodzie nawet z tym ułomnym komunistycznym prawem i jeśli w tej sytuacji państwo czy miasto, które przecież uzyskało korzyści ze sprzedaży mieszkań w zrabowanym domu, nie poczuwa się do zadośćuczynienia krzywdzie… to takie państwo nie jest praworządne, a każdy, kto ma jakąkolwiek własność, dom, ziemię, mieszkanie, powinien zacząć się bać.

Usłyszałem kiedyś taki argument: tamtych pieniędzy ze sprzedaży mieszkań już nie ma, dlaczego wszyscy Polacy, poprzez podatki, mieliby się zrzucać na odszkodowania dla byłych właścicieli? A dlaczego mamy się zrzucać na odszkodowanie dla ludzi, przez których domy poprowadzono autostradę? Autostrada też przecież powstaje dla dobra wspólnego. Wywłaszczyć i kwita.

I had a dream

Miałem sen, w którym Jan Śpiewak upominał się o prawa ludzi bezprawnie pozbawionych mieszkań niezależnie od tego, czy przeszli swoją gehennę w ciągu ostatnich 10 lat, czy w latach 50. ubiegłego wieku. W moim śnie urzędnicy, zarówno administracji rządowej, jak i samorządowi, wykonywali wyroki sądu. W moim śnie urzędy nie uchylały się od wydania decyzji, na którą przez całe lata czeka obywatel.

W moim śnie moja mama mogła spełnić swoje marzenie i za pieniądze uzyskane z odszkodowania kupiła małe mieszkanko w swoim własnym domu. I spełniła obietnicę daną babci, że nie odpuści sprawy. W moim śnie jej ból nie był gorszy od bólu innych pokrzywdzonych, którym odebrano ich miejsce na ziemi.

dr Jarosław K. Nowakowski

.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSKBB w formie
Następny artykuł5 najdroższych kart Pokemon. Sprawdź, czy nie masz ich na strychu