A A+ A++

Bartosz Szewczyk, jak wielu chłopaków, przygodę ze sportem zaczynał od piłki nożnej. Po pewnym czasie miłość do futbolu zamienił na zamiłowanie do sportów walki, a dokładnie MMA. 23-latek ma za sobą dopiero dwie zawodowe walki w ramach federacji FEN, ale specjaliści, a przede wszystkim jego trener Mirosław Okniński, wróżą mu ciekawą przyszłość. Wkrótce zawodnik z Otwocka stoczy swój trzeci pojedynek

fot. Krusinski photo

Został niespełna miesiąc do twojej kolejnej walki w klatce. 16 października w Szczecinie zmierzysz się z Michałem Piwowarskim. Jak wyglądają przygotowania do tego starcia?

– Idą pełną parą. Trenuję dwa razy dziennie. Rano zazwyczaj są sparingi, po południu skupiamy się na elementach technicznych, takich jak np. walka w parterze. Do tego w wolnych dniach staram się jeszcze to wszystko uzupełniać o treningi biegowe czy motoryczne.

Sparingi wyglądają w ten sposób, że trener dobiera zawodnika zbliżonego warunkami fizycznymi lub techniką do najbliższego rywala czy też próbujecie wszystkiego, żeby przygotować się na różne warianty w trakcie walki?

– Przed każdą walką staramy się jak najlepiej rozpracować rywala i ocenić jego najmocniejsze strony. Michał Piwowarski, z którym będę się teraz bił, jest bardzo mocny w jiu-jitsu, specjalizuje się w walce parterowej, dlatego cały czas pracujemy nad tym, aby w trakcie pojedynku miał jak najmniej okazji do wykazania się w tym. Moi sparingpartnerzy są nastawieni właśnie na taką taktykę, a ja staram się ich powstrzymać i narzucić im własne warunki walki. Dlatego też duży nacisk kładziemy na agresywny boks.

Boks to twoja najmocniejsza broń?

– Bardzo lubię się bić w stójce, bo – nie ukrywajmy – to jest najbardziej spektakularny element walki, a nie tulenie w parterze. W trakcie walki trzeba jednak być elastycznym w technice i radzić sobie również wtedy, gdy ląduje się na macie.

Ostatnio wyczytałem, że dużo osób związanych z MMA zastanawia się nad możliwością wprowadzenia zakazu kopnięć na kolano przeciwnika…

– Przyznam, że jeszcze o tym nie słyszałem, ale coś może być na rzeczy. Ostatnio jedna z walk w UFC zakończyła się przed czasem, bo jeden z zawodników złamał drugiemu nogę właśnie po kopnięciu w kolano.

Czyli to byłoby dobre rozwiązanie czy może zostałby odebrany kluczowy element walki?

– Trudno powiedzieć. Staram się nie wykonywać ciosów w kolano. Zazwyczaj próbuję obić łydki przeciwnika, żeby w jakimś stopniu spowolnić jego mobilność, a o to przede wszystkim chodzi przy ciosach w nogi.

Wróćmy do twojej najbliższej walki. Michał Piwowarski to nie jest dla ciebie anonimowa postać. Mieliście okazję poznać się poza ringiem i nawet się polubić. Nie było zaskoczeniem, że federacja FEN właśnie was skojarzyła w parę?

– Z tego, co mówił mi trener Okniński, chyba właśnie z obozu Michała wyszła propozycja, żebyśmy sprawdzili się w pojedynku, i władze FEN podchwyciły ten pomysł… Nie wiem, czy do końca tak to wyglądało, ale to już nie ma znaczenia, bo pewnie za jakiś czas i tak spotkalibyśmy się w klatce.

A to, że walczysz z kimś, kogo znasz, może mieć jakieś znaczenie?

– Poznaliśmy się, ale nie na tyle, żebym mógł nazwać Michała moim przyjacielem. Jesteśmy znajomymi, którzy lubią walczyć, i z takim nastawieniem wejdziemy do klatki. Nie ma między nami złej krwi. On chce wygrać, ja chcę wygrać i każdy z nas będzie próbował udowodnić swoją wyższość. Mam zamiar zrealizować swój plan, dobrze wykonać zadanie i zwyciężyć. Liczę na to, że będzie naprawdę fajna walka.

Październikowy pojedynek w Szczecinie będzie twoim trzecim na zawodowym ringu w ramach federacji FEN. Wcześniej stoczyłeś sporo walk bardziej amatorskich. Trener Mirosław Okniński czuwał nad tym, żebyś zbyt wcześnie nie przeszedł na zawodowstwo. Wszystko odbywało się metodą małych kroków.

– Tych amatorskich walk mam na swoim koncie sporo. Część z nich stoczyłem, gdy jeszcze trenowałem w Otwocku pod okiem Pawła Grudniaka. Potem były takie półamatorskie pojedynki na galach, aż w końcu przyszedł czas, by wskoczyć na wyższy poziom, choć trener Okniński chciał jeszcze przetrzymać mnie w gronie amatorów. Pojawiła się jednak ciekawa propozycja walki z Akhmedem Salmovem i trener wyraził zgodę, żebym spróbował swoich sił.

Jak na debiut trafiłeś na naprawdę wymagającego przeciwnika.

– Salmov wywodzi się z bardzo mocnego teamu i – jak się potem dowiedziałem – miał bardzo duże aspiracje. Po walce dziennikarze mówili mi, że chciał „wyczyścić” kategorię do 93 kilogramów w FEN. Chyba trochę pokrzyżowałem mu te plany (śmiech).

W czerwcu trafiłeś na Kacpra Miklasza, z którym nie miałeś początkowo umówionej walki.

– Pierwotnie z Kacprem miał się bić mój klubowy kolega Adam Okniński. Niestety przytrafiła mu się kontuzja i nie mógł stanąć do pojedynku, więc zaproponowałem gotowość stoczenia walki w zastępstwie… Organizacja FEN wyraziła na to zgodę i walczyliśmy w Ostródzie.

Zanim Miklasz stanął do walki z tobą, dwa tygodnie wcześniej stoczył jeszcze jeden pojedynek. Wiem, że trzymałeś wtedy za niego kciuki, by wyszedł z tej walki bez szwanku.

– Bardzo chciałem, żeby nasza walka doszła do skutku, dlatego z dużym niepokojem oglądałem jego wcześniejszy pojedynek. Na szczęście wszystko poszło po jego i mojej myśli.

Twoja współpraca z trenerem Mirosławem Oknińskim układa się chyba wzorcowo. W wywiadach zawsze wypowiadasz się o swoim szkoleniowcu z ogromnym szacunkiem.

– Trener Okniński bardzo dba o swoich podopiecznych i zawsze chce dla nich jak najlepiej. Oczywiście, wiadomo, ambicje zawodników są zawsze bardzo duże, ale trener stara się pomóc realizować je powoli, by ktoś po prostu nie zrobił sobie krzywdy. On chce budować swojego zawodnika, a nie od razu rzucać go na głęboką wodę. Dlatego też, tak jak w moim przypadku, najpierw było sporo walk amatorskich, potem pół-amatorskich, aż w końcu wszedłem do kategorii zawodowców. Dzięki temu przed pierwszą walką w FEN miałem już spore doświadczenie. Byłem oswojony z klatką, z klimatem panującym podczas walk, wiedziałem, jak się zachować, dzięki czemu presja była mniejsza. To bardzo mi pomogło i pokazało, że droga, którą dla mnie obrał trener Okniński, była słuszna.

Trener Okniński to barwna i znana postać w kręgach MMA. Czy to właśnie on był tym magnesem, który przyciągnął cię do Wilanowa?

– W Otwocku przez pewien czas trenowałem pod okiem Pawła Grudniaka. Potem sekcja się zepsuła. Nie miałem gdzie trenować, próbowałem robić coś na własną rękę, ale to nie było to. Kiedyś kolega zaproponował mi treningi u trenera Oknińskiego, ale za pierwszym razem nie skorzystałem. Dopiero później stwierdziłem, że jeśli chcę nadal się rozwijać w MMA, muszę podjąć jakąś decyzję. Tak znalazłem się na Wilanowie.

A jak zaczęła się twoja przygoda z MMA? Z tego, co wiem, nie był to twój pierwszy wybór.

– Jak chyba większość chłopaków zacząłem od piłki nożnej. Przez okres szkoły podstawowej trenowałem w Mazurze Karczew. Potem miałem przerwę, zacząłem ćwiczyć na siłowni. To jednak nie było to. Było za nudno, brakowało mi takiego dreszczyku emocji. Dla samego siebie zacząłem szukać jakichś nowych zajęć i tak trafiłem do Pawła Grudniaka w Otwocku. Po czterech miesiącach treningu pojechałem na swoje pierwsze zawody w brazylijskim jiu-jitsu. Oprócz tego była tam jeszcze rywalizacja w MMA. Pomyślałem, że to może być fajne, i rzeczywiście było. Gdy pierwszy raz znalazłem się w klatce, od razu poczułem, że to jest to. Wchodząc do klatki, poczułem wolność…

Taki paradoks…

– To prawda, ale faktycznie tak właśnie się czuję. Szczególnie gdy wygrywasz, podnoszą twoją rękę, to jest niesamowite uczucie.

Ty do MMA wchodziłeś bez żadnej bazy. Nie ćwiczyłeś wcześniej ani boksu, ani jiu-jitsu czy zapasów. Czy to pomogło, bo nie byłeś „skażony” pewnymi nawykami, czy może lepiej mieć jakieś podstawy?

– Faktycznie zaczynałem od zera, ale myślę, że jeśli rozpoczyna się przygodę z MMA, lepiej mieć jakieś fundamenty. Według mnie najłatwiej mają osoby, które wcześniej trenowały zapasy. Najważniejsza jest jednak ciężka praca na treningach.

Nadrabiasz pewne braki?

– Staram się robić wszystko: zapasy, jiu-jitsu, boks… Wszystko, co jest potrzebne i przybliży mnie do wygranej w kolejnej walce.

Masz na swoim koncie dwie walki w FEN, ale już słyszałem opinie, że możesz być jednym z czołowych zawodników tej federacji. Jak się z tym czujesz?

– Staram się nie zwracać na to uwagi. Przede wszystkim skupiam się na pracy nad sobą, na solidnym treningu i na tym, by wygrywać kolejne walki. Na tym zależy mi najbardziej, choć te słowa na pewno są miłe.

A jak na twoją pasję zapatruje się rodzina?

– Na początku pytali, po co to robię, po co się biję. Patrzyli na to raczej sceptycznie i wiele razy było tak, że po cichu, w tajemnicy przed wszystkimi jeździłem na treningi. Wszystko się wydało, gdy zacząłem wracać do domu z lekko podbitym okiem… W pewnym momencie zrozumieli jednak, że z tego nie zrezygnuję, że ten sport daje mi dużo satysfakcji, i przyzwyczaili się do tego. Teraz tata jest moim najwierniejszym kibicem i jeździ za mną na wszystkie walki.

Trenujesz w Akademii Sportów Walki w Wilanowie, gdzie jest dość silna grupa zawodników. Razem z tobą trenują bracia Michał i Cezary Oleksiejczukowie czy były mistrz olimpijski w podnoszeniu ciężarów Szymon Kołecki. Co sądzisz o walkach Szymona, który kiedyś reprezentował barwy OKS Otwock?

– Przez moment był też Sylwek Kołecki, ale on chyba ze względu na dojazdy przeszedł do innego klubu. Jeśli chodzi o Szymona, można powiedzieć, że to jeden z tych sportowców, z których można brać przykład – wzór pracowitości i podejścia do treningu. Choć wcześniej nie był związany ze sportami walki, doszedł do naprawdę wysokiego poziomu wyszkolenia i walczy nie na galach dla freak fighterów, ale w normalnych zawodach z silnymi przeciwnikami. Ostatnio pokonał innego medalistę igrzysk olimpijskich Damiana Janikowskiego, który jako zapaśnik miał solidną bazę, by walczyć w MMA. Myślę, że wszyscy w klubie darzymy Szymona ogromnym szacunkiem i cieszymy się, że go mamy w swojej ekipie. To sportowiec z krwi i kości.

Jak ty zapatrujesz się na walki w klatkach celebrytów, youtuberów? Czy to jest potrzebne MMA, bo być może przyciąga dodatkowych sponsorów na galę, czy jesteś raczej przeciwnikiem takich wydarzeń, ponieważ nie są one dobrą reklamą dla waszej dyscypliny?

– Jestem chyba w tej drugiej grupie, przede wszystkim ze względu na młodzież. To jest dla nich zły przykład, bo pokazuje, że niektóre cele osiąga się nie przez ciężką pracę na treningu, tylko przez często kontrowersyjne zachowanie. Konferencje poprzedzające takie gale są przepełnione wulgaryzmami, brakiem szacunku dla drugiego zawodnika. To jest według mnie słabe. Młodzi to oglądają i widzą, że wystarczy zrobić z siebie błazna, żeby zaistnieć. Jestem przeciwny tym freak fightom.

Wcześniej się nie znaliśmy i nie mieliśmy okazji ze sobą rozmawiać. Całą wiedzę na twój temat czerpałem z różnych wywiadów i informacji. Z tego wszystkiego wyłonił mi się obraz sympatycznego i skromnego chłopaka, który sumiennie dąży do realizacji obranego wcześniej celu. Dziś tylko utwierdziłem się w tym przekonaniu.

– Dzięki za miłe słowa. Wiem, że osobom uprawiającym MMA czy inne sporty walki przyczepiana jest łatka chuligana, ale ja nim nie jestem. Robię po prostu to, co kocham, co sprawia mi przyjemność i daje satysfakcję. Tyle…

Czego życzyć ci przed najbliższą walką?

– Wystarczy, że będziecie trzymać za mnie kciuki.

Rozmawiał Marcin Suliga

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł“Winnym ofiar jest reżim białoruski”. Jednoznaczna deklaracja Morawieckiego
Następny artykułTenis. Hubert Hurkacz walczy o ATP Masters Finals