Kluczowym elementem PKB jest zawsze konsumpcja, a dane o sprzedaży dają pewien przybliżony wgląd w to, jak się ona zachowuje z miesiąca na miesiąc. Spadek o prawie 23 proc. w kwietniu był największy w historii, ale można się go było spodziewać, bo był to sam środek epidemii i spora część gospodarki była po prostu zamknięta. Ale od końca kwietnia trwa dość aktywne odmrażanie kolejnych branż, a mimo to, zdaniem rządu, sytuacja poprawi się tylko w niewielkim stopniu.
Fatalne nastroje konsumentów
Innym wskaźnikiem pozwalającym przewidywać, co się będzie dziać z konsumpcją są dane dotyczące nastrojów konsumentów, publikowane przez GUS jako „wskaźniki ufności konsumenckiej”. Wskaźniki są dwa: bieżący, informujący o tym, co konsumenci myślą o tym, jak jest teraz, oraz wyprzedzający, który wskazuje, co konsumenci myślą o tym, co się wydarzy w ciągu nadchodzących dwunastu miesięcy. Oczywiście obydwa w kwietniu spadły do poziomów najniższych w historii, ale w maju, kiedy odmrażanie gospodarki było już w toku, nadal wyglądały fatalnie. Oceny dotyczące zmian w sytuacji ekonomicznej kraju i własnego gospodarstwa domowego nawet się pogorszyły. Na pytanie o skłonność do dokonywania obecnie ważnych zakupów zdecydowana większość nadal odpowiadała negatywnie. Utrzymuje się bardzo rozpowszechnione oczekiwanie dalszego wzrostu bezrobocia – wskaźnik dotyczący przewidywanych zmian stopy bezrobocia w kwietniu był na poziomie -77,7 pkt, a w maju na -73,2 pkt, czyli ledwie drgnął. Ta liczba oznacza różnicę w odsetkach tych, którzy uważają, że bezrobocie spadnie i tych, którzy uważają, że wzrośnie. Czyli -73,2 pkt oznacza, że wzrostu stopy bezrobocia oczekuje jakieś 86-87 proc. badanych, a tylko 13-14 proc. pozostaje optymistami.
Strach i oszczędzanie
Konsumenci są więc nadal wystraszeni, a przestraszony konsument zachowuje się zupełnie inaczej niż ten pełen optymizmu. Przede wszystkim stara się oszczędzać. Oczywiście nie każdy osiąga takie dochody, aby jakiekolwiek oszczędzanie było możliwe, ale z punktu widzenia całej gospodarki wystarczy, że więcej oszczędzają ci, których na to stać. Bo to oni zazwyczaj wydają najwięcej, jeśli więc teraz robią się ostrożniejsi, to ma to spory wpływ na poziom popytu w gospodarce.
Jeśli więc mamy sprawnie wyjść z recesji i ponownie mieć normalną gospodarkę, konsument musi przestać się bać. I tutaj leży największy problem. Ponieważ z badania GUS wynika, że on boi się różnych rzeczy jednocześnie, a walka z jednym strachem może pobudzać strach drugi. Niezmiernie trudno zneutralizować je w tym samym czasie. Z jednej strony jest bardzo duża obawa związana z rynkiem pracy, bezrobociem i generalnie stanem gospodarki. Z drugiej strony aż 43 proc. badanych twierdzi, że epidemia koronawirusa stanowi duże zagrożenie dla zdrowia populacji Polski jako całości. Ponad 34 proc. uważa, że jest to też duże zagrożenie dla osobistego zdrowia zapytanego. Do tego dochodzi kolejne 41 proc., które uważa, że jest to zagrożenie „przeciętne” – czyli nie jest „małe”, albo „żadne”. Łącznie to jest aż 75 proc. konsumentów, którzy mają dość wyraźne osobiste obawy związane z koronawirusem. W kwietniu było ich wprawdzie aż 89 proc., ale 75 proc. to nadal bardzo dużo.
Oczywiście lęki związane z bezrobociem także są ściśle powiązane z epidemią koronawirusa. Ludzie boją się, że w czasie epidemii ich firma padnie, albo będzie mieć na tyle duże kłopoty, że zostaną zwolnieni. Wydawać by się mogło, że między innymi po to rząd uruchomił szereg tarcz antykryzysowych i dodatkowo zadłużył się na ponad 100 mld złotych, aby każda zagrożona firma została uratowana, a ludzie nie bali się bankructw i bezrobocia. Najwyraźniej jednak ludzie i tak się boją. To sprawia, że nawet „odmrożenie” jakiejś branży nie oznacza szybkiego powrotu do normalności, bo popyt jest mniejszy niż zwykle. W związku z tym odmrażanie jest tylko umiarkowanie skuteczne. Z dwóch powodów: ludzie wydają mniej niż zwykle i wciąż boją się wirusa, więc nadal ograniczają swoją aktywność, na przykład nie chodzą do galerii handlowych tak często jak przed epidemią.
Błędne koło
Skoro pomimo odmrażania gospodarki strach przed bezrobociem i przed wydawaniem pieniędzy nie maleje, to może warto byłoby więc zacząć z drugiej strony i zmniejszać strach przed koronawirusem. W tym celu przydałyby się optymistyczne statystyki dotyczące tempa rozprzestrzeniania się zakażeń. Ale tu też jest poważny problem, bo te liczby w ogóle nie chcą maleć. Co gorsze, każde kolejne poluzowanie restrykcji mające ożywiać gospodarkę, zwiększa ryzyko dalszego rozprzestrzeniania się choroby. Doskonałym przykładem może być planowane złagodzenie ograniczeń dotyczących wesel. Branża weselna zapewne odżyje i poczuje ulgę, ale jednocześnie będziemy mieć więcej okazji i miejsc do tego, aby wirus dalej się rozprzestrzeniał. Czyli aby zmniejszyć obawy przed chorobą i bardziej zdusić statystyki dotyczące COVID-19 należałoby zapewne dłużej trzymać gospodarkę zamrożoną, albo co najmniej wstrzymać się z kolejnymi etapami odmrażania. Wtedy jednak automatycznie zwiększamy problem w gospodarce (tarcze miały ją chronić, ale nacisk na odmrażanie kolejnych branż jest tak duży, że działają one chyba nie do końca skutecznie). Do tego gdyby teraz rząd ogłosił krok w tył albo wstrzymanie odmrażania, to efekt propagandowy byłby zapewne taki, że strach przed wirusem początkowo by się zwiększył, a nie zmniejszył, na zasadzie: „skoro wycofują się z tego, co zapowiedzieli, to znaczy, że problem jest większy niż myśleliśmy”. Tak właściwie więc dzisiaj nie mamy żadnych narzędzi, którymi moglibyśmy zmniejszać strach przed wirusem. Kraje, które radzą sobie z nim lepiej osiągnęły to przede wszystkim poprzez masowe testowanie, pozwalające szybciej wykrywać i izolować osoby zarażone. Dlaczego my nie idziemy w tym kierunku, to jest osobna historia.
Będziemy więc jak w błędnym kole. Będziemy łagodzić restrykcje dalej, niezależnie od tego, co się będzie dziać ze statystykami dotyczącymi wirusa, które jak dotąd nie chcą maleć, a uwalnianie gospodarki z ograniczeń zapewne będzie pomagać tym liczbom rosnąć, a nie opadać. Strach przed chorobą będzie się więc utrzymywał, podsycany wybuchami kolejnych ognisk, a to w kopalni, a to gdzieś u fryzjera, albo na jakimś weselu. Popyt na rynku nadal więc nie będzie wracać do poziomu sprzed pandemii. Gospodarka nadal więc nie będzie mogła powrócić do pełnego zdrowia. Wyjście z recesji może więc okazać się znacznie trudniejsze, niż początkowo zakładaliśmy. Nawet jeśli z niej wyjdziemy, to następujący po niej wzrost gospodarczy może nie przypominać tego, co było wcześniej. Aż do momentu, w którym zostanie wynaleziona szczepionka. Czyli nie wiadomo do kiedy.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS