A A+ A++

Pani Agnieszka poznała Mariusza P. w 2016 roku. – Był znajomym mojej koleżanki i zaczął do mnie pisać – opowiada kobieta. Po pewnym czasie doszło do spotkania. – Zaprosił mnie na obiad, opowiadał, że jego tata niedawno zmarł, że mieszka z mamą – relacjonuje pani Agnieszka. – Jak był ze mną, to był na 100 proc. Był mną zainteresowany, a ja chyba bardzo tego potrzebowałam – dodaje kobieta.

Zakochanie

Miłość między obojgiem rozkwitała przez blisko rok. Pani Agnieszka była przekonana, że ma do czynienia z ambitnym, pracowitym i dość zamożnym mężczyzną. Uczucia nie zmieniła szokująca wiadomość, która dotarła do kobiety pod koniec 2016 roku.

– Wracałam ze świąt do Krakowa i dostałam od niego telefon. Płakał, że zatrzymała go policja. Że idzie siedzieć za pierdoły. Że gdzieś wybił szybę, że nie zapłacił mandatów. I ja mu uwierzyłam. Nie sprawdzałam tego. Jak osoba taka jak ja nie kłamie, to nie zakładam z góry, że ktoś może kłamać – tłumaczy kobieta.

Pani Agnieszka nie zdawała sobie sprawy, że Mariusz P. trafił do więzienia za przywłaszczenie samochodu innej kobiety. Nie wiedziała też, że jej partner w przeszłości dopuścił się innych przestępstw, za które został skazany prawomocnymi wyrokami. W większości dotyczyły one oszustw i wyłudzeń dużych pieniędzy od różnych kobiet. Nieświadoma tych faktów, robiła wszystko, by Mariusz P. jak najszybciej opuścił zakład karny. Starania przyniosły efekt – w kwietniu 2018 roku mężczyzna wyszedł na warunkowe zwolnienie i wrócił do pani Agnieszki. Kilka tygodni po wyjściu z więzienia, na jednej ze stacji benzynowych, mężczyzna poznał kolejną kobietę.

– Był naszym klientem. Napisał do mnie wiadomość, czy w miejscu mojej pracy może na parkingu postawić swoje busy, ponieważ powiedział, że z ojcem kupił busy, które chcą wynajmować – opowiada pani Weronika. I dodaje: – Ja się na to nie zgodziłam. Ale zaczęliśmy pisać, spotkaliśmy się raz, drugi. Potem wybuchła pandemia. I w zasadzie spotykaliśmy się u mnie albo w miejscu mojej pracy.

Kobieta przyznaje, że Mariusz P. zrobił na niej bardzo dobre wrażenie. – Powiedział, że jego rodzice mieszkają niedaleko mojego miejsca pracy, że jest jedynakiem. Że jego tata ma dwie, czy trzy firmy. Zabrał mnie w kilka tych miejsc. Oczywiście teraz wiem, że to nie była firma jego rodziców. Później byłam też w apartamentach na Lubiczu. Nie miałam wtedy powodu, żeby mu nie wierzyć – tłumaczy pani Weronika.

Mariusz P. krótko pracował na stacji benzynowej swojej partnerki. Tam też w jego oko wpada kolejna kobieta. – Wyjechałam z myjni i zatrzymałam się jeszcze na poboczu, bo czekałam na wolny odkurzacz. Mariusz podszedł do mnie i zaczął się wypytywać o moje auto. Przy pierwszym spotkaniu dowiedziałam się, że to jest stacja benzynowa jego ojca. Później często zabierał mnie do jednego z mieszkań, które jak już teraz wiem, należy do jednej z poszkodowanych dziewczyn – opowiada pani Marzenia. I dodaje: – Co prawda widziałam w tym mieszkaniu jakieś damskie kosmetyki, ale nie mam nawyku szukania po szafach, zresztą powiedział, że jego mama też tam przyjeżdża i kupiłam to.

„Pierwszy kontakt mieliśmy przez Instagram”

Na rozmowę z dziennikarzami programu Uwaga! TVN zdecydowała się też pani Ewa. – Pierwszy kontakt mieliśmy przez Instagram. Widział, że pracuję w salonie motocyklowym i napisał, że kupił tam motocykl. Od tego się zaczęło – opowiada. Tym razem Mariusz P. także opowiadał o biznesach z ojcem. – Mówił, że mają stację benzynową i wynajmują apartamenty w Krakowie. I że mają firmę transportową, że to rodzinny biznes – opowiada pani Ewa. Kobieta poznała Mariusza P. w czerwcu 2020 roku.

– A pod koniec czerwca pierwszy raz pożyczyłam mu pieniądze. To było około 14 tys. zł. Potem była kolejna sytuacja, kiedy oddał samochód do naprawy, pożyczyłam mu wtedy 80 tys. zł. W sumie 100 tys. zł, nie oddał – ubolewa pani Ewa.

Pieniądze Mariuszowi P. pożyczała także pani Weronika. – Powiedział, że potrzebuje to na podatek od spadku, który miał dostać od dziadka. Pieniądze miały być pożyczone na tydzień. Ale po tygodniu pieniędzy nie oddał. Zaczął się migać, nie odbierał telefonów. Znikał. Chodziło o 22 tys. zł, ale wcześniej były mniejsze kwoty, łącznie 30 tys. zł. A od mojej rodziny pożyczył jeszcze 12 tys. zł – wylicza kobieta.

Z kolei pani Agnieszka, by dać Mariuszowi P. pieniądze, sama musiała je pożyczyć. – Wzięłam 119 tys. zł kredytów. Jak Mariusz wyszedł z więzienia, to mieszkał ze mną. Potrzebował samochodu. To było audi, które jak później się dowiedziałam, sprzedał z jedną z dziewczyn. Straciłam w sumie ćwierć miliona – przyznaje kobieta.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBiblioteka Piotrków Trybunalski: Emocjonalny pożeracz książek
Następny artykułTeresa Lipowska zdradza swój sekret długowieczności: “Pomoczyłam sobie kości w siarce”