A A+ A++

– Każdy urodził się pod jakąś gwiazdą, złą czy dobrą: gwiazdą przeznaczenia… Ja urodziłem się, tak przynajmniej mi się wydaje, pod gwiazdą przygody. Ale powodzenie musiałem sobie sam zdobywać, nie spadło mi ono z nieba. Trzeba było łapać każdą okazję i walczyć, naginać ją do swego życzenia i zmusić, by przygoda się udała – wspominał po latach Tony Halik, ekscentryczny podróżnik, reporter i gwiazda polskiej telewizji.

Mieczysław Sędzimir Antoni przyszedł na świat 24 stycznia 1921 r. jako syn właściciela ziemskiego Zbigniewa Halika i Heleny z domu Krasuskiej. W akcie urodzenia figuruje adres: Toruń, ul. Prosta 8/10. – Tony zawsze podkreślał, że pochodzi z Torunia – wspominała przed laty Elżbieta Dzikowska, partnerka i towarzyszka wypraw Halika. – Pokazywał paszport, w którym było to napisane, i powtarzał, że Toruń to najpiękniejsze miasto na świecie.

Przyszedł na świat w klinice doktora Safta przy pl. św. Katarzyny. Podobno jego matka miała kłopoty z ciążą i Halikowie przyjechali tu, bo rodzina zareklamowała im dobry szpital. Później szybko stąd wyjechali razem z dzieckiem do rodzinnego majątku.

Jego pierwsza wielka przygoda rozpoczęła się w Płocku, gdy jako czternastoletni gimnazjalista uciekł z domu i wraz z flisakami wypłynął w podróż w górę Wisły. Na granicy z Wolnym Miastem Gdańsk złapali go pogranicznicy i odesłali do rodziców.

Tony na wojnie

Prawdziwa tułaczka Mieczysława Halika po świecie rozpoczęła się w 1939 r., kiedy po klęsce kampanii wrześniowej przedostał się do Francji. W Anglii trafił do brytyjsko-francuskich dywizjonów RAF-u. Z relacji Halika wynika, że katapultował się z zestrzelonego samolotu nad Francją. Ranny wylądował na spadochronie na farmie. Kuracja musiała być szybka, bo piękna gospodyni ukryła go przed Niemcami w piwnicy pełnej wina. Dzięki pomocy francuskich partyzantów trafił z powrotem na wyspę. Po wojnie ożenił się z Pierrette – swoją francuską wybawicielką.

Taka jest oficjalna wersja, którą przekazywał przez lata. Dopiero po śmierci wyszło na jaw, że w istocie nie był pilotem RAF-u. Jako pierwszy ujawnił to Mirosław Wlekły w biografii “Tu byłem. Tony Halik”. Okazało się, że przyszły podróżnik od kwietnia 1943 r. służył w 6. Baterii Szkolnej 11. Ciężkiego Zapasowego Dywizjonu Obrony Przeciwlotniczej Luftwaffe, a latem tego samego roku otrzymał przydział do 40. Eskadry Średnich i Ciężkich Bombowców Luftwaffe i został skierowany do Francji. W 1944 r. zdezerterował z Wehrmachtu i przyłączył się do francuskiego ruchu oporu. To kontrowersyjna sprawa, choć wiadomo, że nawet połowa składu osobowego wielu polskich oddziałów na Zachodzie rekrutowała się spośród niemieckich jeńców wojennych i dezerterów z Wehrmachtu.

Halik następnie dołączył do 4. Dywizji Piechoty Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Służbę rozpoczął od stopnia aspiranta, w czerwcu 1945 r. został awansowany do bombardiera. Po ukończeniu kursu w szkole podchorążych w lipcu 1945 r. dołączył do 15. Pułku Artylerii Lekkiej w stopniu kaprala. Podczas wojny po raz pierwszy zetknął się z kamerą. W czasie rekonwalescencji wysyłał listy do przyjaciela w Londynie, w których opisywał swoje wojenne losy. Listy te były drukowane w jednym z angielskich czasopism.

Po wojnie, w 1946 r., wziął ślub z Pierrette Andrée Courtin. Został odznaczony francuskim Croix de Guerre i Medalem za Wojnę 1939–1945. Został wysłany z Anglii do Afryki jako budowniczy mostów i pomocniczych lądowisk. W Kenii zetknął się po raz pierwszy z plemionami o kulturze odległej od europejskiej. Tam też zdobywał pierwsze doświadczenia w filmowaniu dzikich zwierząt.

Wielka wyprawa

Ostatecznie osiadł w Argentynie. Egzotyczny kraj przyjął Polaka z otwartymi ramionami. Musiał jednak zrezygnować ze swoich egzotycznych imion: Mieczysław, Antoni, Sędzimir i zastąpić je swojsko brzmiącym – Antonio. Pracując w Buenos Aires, uzbierał pieniądze na małą żaglówkę, popłynął wraz z żoną przez dżunglę w górę Parany. Wrócili po trzech miesiącach, by dowiedzieć się, że zostali uznani za zmarłych. Okazało się, że w tym samym czasie na rzece zatonęła łódka z dwójką pasażerów. Policja rzeczna połączyła ten fakt z informacją o zaginionym małżeństwie, a argentyńskie gazety doniosły o śmierci Polaka i Francuzki.

Po tej historii do domu Halików zapukał przedstawiciel amerykańskiego tygodnika “Life”. – Niech pan napisze o swych przygodach – zaproponował Tony’emu.

Relacja i zdjęcia z wyprawy okazały się prawdziwym hitem. Halik został dziennikarzem. Później razem z nieodłączną Pierrette oraz kamerą wyruszył do brazylijskiej Amazonii. Trafili do “Zielonego piekła” – dżungli Mato Grosso. Napotkali indiańskie plemię Hinan, które na dziewięć miesięcy przygarnęło dwoje białych do swoich chat. Antonio nauczył się ich języka, wraz z wojownikami chodził na polowania i uczestniczył w obrzędach. Po kilku miesiącach życia wśród tubylców poprosił kacyka Uobedu o rzecz bez precedensu – przyjęcie do plemienia. Nigdy przedtem nie zrobił tego nikt z obcego szczepu.

Później odbył najdłuższą wyprawę swojego życia. Razem z Pierrette załadowali 3,5-tonowy samochód terenowy, który odtąd stał się ich domem, i wyruszyli w podróż, która trwała 1536 dni. Oprócz strzelb, prowiantu i przedmiotów niezbędnych do przetrwania w najdzikszych zakątkach obu Ameryk zabrali kamery, aparaty fotograficzne i masę filmów, które musieli przechowywać w specjalnej lodówce. Ich dobytku strzegł owczarek niemiecki o imieniu Wally.

Podczas tej wyprawy 5 stycznia 1959 r. urodził się ich syn Ozana. Otrzymał imię na cześć Indianina, który uratował Halikowi życie podczas walki dwóch zwaśnionych plemion. Przejechali 180 tys. km, przeżywając najbardziej nieprawdopodobne przygody, które Tony uwiecznił na 100 tys. metrów taśmy filmowej. – W naszym obozie zastałem scenę mrożącą krew w żyłach – opisywał Tony. – O kilka metrów od synka, który w tej chwili najspokojniej bawił się na murawie, czaił się jaguar. Wachlował rytmicznie ogonem, gotowy do skoku w każdej chwili. Bez namysłu nacisnąłem spust – nie wolno mi było chybić…

Wystrzał zagrzmiał po lesie, odbijając się echem w gęstwinie. Nie chybiłem. Odetchnąłem głęboko. Na zielonej trawie leżał martwy jaguar. Kula ugodziła go w serce. Było to ogromne zwierzę, o potężnych pazurach i kłach; można było odgadnąć, że zdolny był powalić byka i wlec go setki metrów.

Tony Halik (fot. Archiwum Elżbiety Dzikowskiej/Wikimedia Commons/domena publiczna) Tony Halik (fot. Archiwum Elżbiety Dzikowskiej/Wikimedia Commons/domena publiczna)

Podróż trwała 1536 dni. Zwiedzili wówczas 21 krajów, przekroczyli 140 rzek i bagien, wybudowali 14 mostów i zmienili osiem kompletów opon. Najwyżej dotarli na 5200 m n.p.m., podróżowali w temperaturach od -50 do +60 st. C. Podczas podróży używali namiotu turin z nieprzemakalną podłogą i podwójnym dachem, który rozbijali 684 razy i spędzili w nim 1253 noce. Na zakończenie podróży w 1962 r., za kręgiem polarnym, wbili w ziemię dwie flagi: polską i argentyńską.

Człowiek do zadań specjalnych

Cała wyprawa Halików została udokumentowana na filmowej taśmie. Dzięki niej amerykańscy widzowie mogli zobaczyć pierwsze kontakty małego Ozany z dzikimi zwierzętami, miejsca, gdzie nie stanęła dotąd stopa białego człowieka, i zabytki Majów, Azteków oraz Inków. Materiały nakręcone dla amerykańskiej telewizji NBC przyniosły Halikowi jeszcze większy rozgłos i opinię zwariowanego podróżnika i dziennikarza.

Wiele lat później Halik dowiedział się, że na trasie jego podróży powstała miejscowość Puente Halik, czyli Most Halika. Jak się okazało, podczas jednej z przepraw Halik zbudował most oraz wbił w ziemię tablicę informacyjną z takim napisem i ruszył w dalszą drogę. Wkrótce potem ludzie zaczęli korzystać z prowizorycznego mostu, ulepszać go, a powstała tam osada przyjęła nazwę, jaką pozostawił po sobie Halik.

Na pierwszej linii jako operator telewizyjnej kamery wziął udział w wielkich zamieszkach w Meksyku. – Dowiedziałem się z relacji meksykańskich dziennikarzy, że on rejestrował masakrę na placu Tlatelolco, gdzie w 1968 r. zginęło prawie 300 osób. Poważne rany wtedy odniosła znana później dziennikarka Oriana Fallaci, która leżała 40 minut w kałuży krwi. Jakieś było moje zdziwienie, kiedy się dowiedziałem, że drugim rannym tego dnia międzynarodowym korespondentem był Antonio Halik z NBC – mówił Mirosław Wlekły. – Wkrótce zacząłem zbierać coraz więcej podobnych relacji. Nawet Ryszard Kapuściński opowiadał, że ledwo przyjechał do Meksyku, to spotkał Halika z zabandażowaną głową. On nieustannie pchał się w niebezpieczne miejsca. Potwierdził mi to zresztą jego ówczesny szef w NBC William Whitley, którego zdaniem Halik był ich człowiekiem do zadań specjalnych.

W “Life” drukował fotoreportaże i to nie byle jakie, bo w numerze z Marilyn Monroe na okładce jest aż 14 stron z jego zdjęciami. Później zamarzył sobie, żeby zostać reporterem stacji NBC, i dopiął swego – jeździł ponad 30 lat po świecie jako jej reporter. – Po prostu chciał być wszędzie. Pełno pieczątek w jego paszportach jest z 1969 r. Panama, Argentyna, Peru, Kongo. W Boliwii walczy Che Guevara i od razu tam pojawia się Halik. Gdy coś ważnego dzieje się na świecie, on tam od razu jest – wspomina Wlekły.

Kariera telewizyjna w Polsce

W 1972 r. podróżnik po 33 latach przyjechał do Polski – towarzyszył prezydentowi Richardowi Nixonowi jako operator kroniki telewizyjnej NBC. Ryszard Badowski, twórca bardzo popularnego wówczas cyklu programów podróżniczych “Klub sześciu kontynentów”, po raz pierwszy zobaczył Tony’ego na korytarzu gmachu telewizji przy ul. Woronicza. Z miejsca postanowił zaprosić go do “Kawiarenki pod globusem”, gdzie na oczach milionów telewidzów ekscentryczny podróżnik opowiadał o swoich przygodach.

W 1974 r. Badowski postanowił przekazać Halikowi pytania od telewidzów za pośrednictwem wybierającej się do Meksyku dziennikarki miesięcznika “Kontynenty” Elżbiety Dzikowskiej. Tak oto Halik poznał nową towarzyszkę egzotycznych podróży.

Elżbieta Dzikowska i Tony Halik (fot. Archiwum Elżbiety Dzikowskiej / Wikimedia Commons)Elżbieta Dzikowska i Tony Halik (fot. Archiwum Elżbiety Dzikowskiej / Wikimedia Commons) Elżbieta Dzikowska i Tony Halik (fot. Archiwum Elżbiety Dzikowskiej / Wikimedia Commons)

To od razu była wielka miłość. – Elżbieta Dzikowska pierwszy raz zobaczyła Tony’ego w reportażu o skoczkach z Acapulco – opowiada Wlekły. – Nie była w stanie obejrzeć tego materiału do końca, ten facet ją po prostu śmieszył. Dziwnie mówił, mieszał języki, w jednym zdaniu potrafił pomylić słowa z pięciu języków. Jego reportaże tak się spodobały polskim widzom, że Badowski puścił je dwa razy. Nie miał jednak sumienia puszczać tego po raz trzeci w tej samej formie, więc chciał wysłać do Meksyku Elżbietę Dzikowską, aby Halik przed kamerą przeczytał listy od czytelników i przygotował jakieś odpowiedzi. No i to była, jak się zdaje, miłość od pierwszego wejrzenia. Halik postanowił wrócić do kraju.

Elżbieta Dzikowska mówi, że on na każdym kroku powtarzał, jak bardzo tęsknił za krajem. – Gdy ją zaprosił do domu w Meksyku, rozśmieszył ją tym, że na specjalną okazję przechowywał barszczyk w proszku. Wszędzie, gdzie mógł, chwalił się polskim bursztynem, a raz nawet prawie pobił się z radzieckimi dziennikarzami, którzy twierdzili, że rosyjska wódka jest najlepsza na świecie. Wszystko, co polskie, było dla niego najlepsze i najważniejsze – bronił tego jak lew w każdym międzynarodowym towarzystwie. Nagłe zakochanie po prostu ułatwiło mu decyzję – mówi autor biografii Halika.

W 1976 r. Tony z Elżbietą Dzikowską wyruszyli wraz z peruwiańskim uczonym prof. Edmundo Guillenem na poszukiwanie zaginionej stolicy Majów Vilcabamby. Tajemnicze miasto było ostatnią twierdzą Inków, która została zdobyta przez Hiszpanów w 1572 r. Po upadku miasta jego ślady zatarła dżungla. Kiedy ekspedycji udało się znaleźć ruiny ukryte na niedostępnym szczycie góry, Tony i Elżbieta zatknęli nad nimi polską flagę.

Tam, gdzie pieprz rośnie

Podążający za głosem serca Halik na stałe osiadł w Polsce. Podczas stanu wojennego małżeństwo podróżników kupiło dom w Międzylesiu. Na szklanym ekranie ukazywały się kolejne cykle filmów i opowieści Halika. – Urodził się w Toruniu. Jest obywatelem Argentyny. Walczył w brytyjskim lotnictwie i francuskiej partyzantce. Był korespondentem telewizyjnym Stanów Zjednoczonych w Ameryce Łacińskiej. Mieszkał przez wiele lat w Meksyku. Zwiedził z kamerą niemal cały świat – tymi słowami rozpoczynał się program “Tam, gdzie pieprz rośnie”, który przyciągał przed telewizory miliony Polaków zmęczonych siermiężną codziennością lat 80.

Elżbieta Dzikowska i Tony Halik nagrywają 'Pieprz i Wanilię' (fot. Archiwum Elżbiety Dzikowskiej/Wikimedia Commons/domena publiczna)Elżbieta Dzikowska i Tony Halik nagrywają ‘Pieprz i Wanilię’ (fot. Archiwum Elżbiety Dzikowskiej/Wikimedia Commons/domena publiczna) Elżbieta Dzikowska i Tony Halik nagrywają ‘Pieprz i Wanilię’ (fot. Archiwum Elżbiety Dzikowskiej/Wikimedia Commons/domena publiczna)

– Halik był dziwny, nie z tego świata, z kosmosu, jak się mogłoby nam wydawać – ocenia Mirosław Wlekły. – Ryszard Badowski, który prowadził w telewizji “Klub sześciu kontynentów”, nie rozumiał zachowania Halika na wizji. Dlaczego on robi takie show? Wiele fragmentów musiał wycinać, bo Halik na przykład zjadał mózg małpy, bycze jądra albo surową i jeszcze ciepłą wątrobę. I Badowski na przełomie lat 70. i 80. uznał, że polski widz tego wszystkiego nie zniesie, że niech Amerykanie sobie coś podobnego oglądają. Później opowiadał mi, że zrozumiał tę telewizyjną kreację, dopiero kiedy przyszły lata 90.

W 1986 r. Ozana, syn Tony’ego i Pierrette, przyjechał do Polski i wystąpił w telewizji. Nie mówił po polsku. Wychowywał się w Argentynie, w Meksyku, a później zamieszkał w USA. – I później do Ryszarda Badowskiego przyszły pełne oburzenia listy. Do wielu ludzi jednak nie dotarło, że Elżbieta Dzikowska nie jest matką Ozany. Niewiele osób wiedziało, że Halik nigdy się nie rozwiódł, że po prostu wyjechał do Polski – opowiadał Wlekły.

Ozana słyszał, że ojciec jest znany w Polsce, ale za bardzo w tę jego sławę nie wierzył. Do Warszawy jechali zatłoczonym pociągiem z Lipska w NRD. I wtedy żona Ozany z lekką drwiną zapytała go, czy nie miałby ochoty sprawdzić, jak znany jest Tony w Polsce. – Zapytała jakichś polskich studentów: “Znacie Tony’ego Halika?”. Ci odpowiedzieli jej po angielsku: “Każdy Polak go zna”. “To jego syn” – rzekła. Studenci zdębieli. I wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Jeden z przedziałów całkowicie opustoszał – wszyscy ustąpili miejsca synowi Halika, który czuł się jak w akwarium, bo z całego pociągu przychodziły pielgrzymki, które chciały go koniecznie zobaczyć. W Polsce na każdym kroku czuł, że jego ojciec w tym kraju jest kimś wyjątkowym – mówił Wlekły.

W styczniu 1985 r. twórca “Klubu sześciu kontynentów” przyjechał wraz z Halikiem do jego rodzinnego miasta. Słynnego torunianina podejmował uroczyście prezydent i wojewoda. Tony otrzymał nawet medal “Zasłużony dla Torunia” i tytuł honorowego członka komitetu ochrony zabytków grodu Kopernika. Zachwycony globtroter zwiedzał swoje rodzinne miasto i spotkał się ze studentami UMK.

Halik do końca życia wraz z Dzikowską realizowali kolejne filmy. Jego żona była reżyserem i autorem komentarzy. Razem odwiedzili m.in. Cejlon, Chiny, Wyspę Wielkanocną, Australię, Tajlandię, Meksyk i Gwatemalę. Pływali “Halikówką” rzekami Europy, po Adriatyku, Morzu Śródziemnym i Karaibskim.

Zmarł 23 maja 1998 r. po długiej chorobie. Dwa lata po śmierci słynnego obieżyświata na kamienicy, w której przyszedł na świat, odsłonięto pamiątkową tablicę. Później jego ukochana towarzyszka wypraw otworzyła w Toruniu przy ul. Franciszkańskiej Muzeum Podróżników im. Halika. By oddać mu hołd, do Torunia przyjechali najsłynniejsi polscy globtroterzy, m.in. Olgierd Budrewicz i Radosław Arkady Fiedler.

Większy od życia

Mirosławowi Wlekłemu niektóre opowieści Halika wydawały się zbyt niewiarygodne, aby były prawdziwe. – Elżbieta Dzikowska zresztą w pewnym momencie powiedziała mi, że Tony był niesamowicie barwną postacią, także na umyśle, jak dodała. Jeden z moich rozmówców przyznał nawet, że jeśli prawdą byłyby te wszystkie strącenia podczas drugiej wojny światowej, o których opowiadał, to Halik byłby najczęściej strącanym pilotem podczas wojny – wspomina dziennikarz swoją pracę nad książką.

Gdy zbierał materiały do biografii, przyjaciele Halika powtarzali mu, że on nigdy nikogo nie okłamał, że wierzył w swoje zmyślenia. – Może to była dla niego zabawa? – zastanawia się Wlekły. – Może nie chciał dwa razy w ten sam sposób opowiadać tych samych historii? Nie wiem dlaczego. A może to wszystko się wzięło z tego, że nie był wcale w czepku urodzony, jak mogłoby się wydawać? Kiedy Tony miał 12 lat, jego ojciec popełnił samobójstwo – to była pierwsza rzecz, jakiej się najbardziej wstydził. Ten fakt skrzętnie przed wszystkimi ukrywał, mówiąc, że ojczym jest jego prawdziwym ojcem.

Dlaczego wybrał taką ścieżkę? – Wolał opowiadać o Indianach niż o spotkaniu z Richardem Nixonem, kilku wywiadach z Fidelem Castro, Breżniewem i Tito. Wolał siedzieć w dżungli, zamiast mówić o swoich imprezach w Meksyku, gdzie na wołowinę zakrapianą winem przychodzili do niego artyści, dziennikarze, dyplomaci, kandydaci na prezydenta – opowiada Wlekły.

Sam Tony Halik pod koniec życia powiedział:

– Całe życie grałem o najwyższą stawkę. I wygrałem, bo przegrać można tylko raz. Dziś, gdy spoglądam w przeszłość, jak w kalejdoskopie pojawiają się obrazy wspomnień, niecodzienni ludzie, przygody, miejsca, do których dotarłem, niebezpieczne sytuacje i radosne chwile, które przeżyłem, bo miałem ze sobą szczęście – przyjaciela.

Korzystałem z tekstów, które ukazały się w “Gazecie Wyborczej”, i książek: “Z kamerą i strzelbą przez Mato Grosso”, “Urodzony dla przygody” Tony’ego Halika, “Tu byłem. Tony Halik” Mirosława Wlekłego i “Odkrywanie świata – Polacy na sześciu kontynentach” Ryszarda Badowskiego.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNa Węgrzech najmniej zgonów na Covid-19 od 9 listopada
Następny artykułNowości w Wydziale Komunikacji i Dróg