A A+ A++

Nie milkną eksplozje w Libanie. Wczoraj – 23 września – izraelskie lotnictwo poraziło wedle własnej rachuby około 1600 celów, przede wszystkim stanowiska dowodzenia, stanowiska wyrzutni pocisków rakietowych i składy amunicji. W tych dwóch ostatnich kategoriach wiele celów znajdowało się w domach prywatnych, których właściciele albo są zmuszani do współpracy z Hezbollahem, albo też czynią to dobrowolnie i pobierają za to wcale niezły czynsz. Przykład na zdjęciu poniżej.

Część nalotów przeprowadzono dalej na północy, w tym w Bejrucie, gdzie zlikwidowano Alego Karakiego, jednego z dwóch tymczasowych następców szefa „wydziału operacyjnego” Hezbollahu Ibrahima Akila, zabitego w ten sam sposób 20 września. Wśród ofiar wczorajszych nalotów znalazł się także Mahmud an-Nader, dowódca oddziału Brygad imienia Izz ad‑Dina al‑Kassama (formacji bojowych Hamasu) odpowiedzialnego za południowy Liban. Ale do końca operacji – której nadano kryptonim „Strzały Północy” – jest jeszcze daleko, a Hezbollah wyraźnie nie zamierza podkulić ogona i odpuścić.

Dziś dzień zaczął się, jak zwykle, od trzech salw pocisków rakietowych wypuszczonych w kierunku północnego Izraela. Hezbollah oświadczył, że celem były placówki wojskowe, ale jedyny spośród dwudziestu pocisków, który wyrządził jakiekolwiek straty, uszkodził karetkę służby Magen Dawid Adom. Wkrótce potem lotnictwo zbombardowało stanowiska, z których odpalono te pociski. Na poniższym nagraniu w 30. sekundzie dobrze widać wtórny zapłon amunicji po eksplozji izraelskiej bomby.

Kolejne salwy, około godziny 8.30 czasu polskiego, liczyły łącznie około 65 pocisków. Tym razem uszkodzonych zostało kilka budynków w niewielkich miejscowościach na północnym pograniczu, a odłamki po jednym z przechwyceń raniły 58-letnią kobietę. Jeden pocisk uderzył wprost w drogę numer 70 na wysokości wsi Tamra i Kabul, kilkanaście kilometrów od Hajfy. Wraz z kolejnymi salwami Hezbollah odpalił dziś w stronę Izraela ponad sto pocisków rakietowych do godziny 12.00 czasu lokalnego.

A na tym się bynajmniej nie skończyło. Przez kolejne siedem godzin liczba ta wzrosła ze stu do 270. Salwa wystrzelona w kierunku Hajfy raniła jednego mężczyznę. Hezbollah użył też dronów, które posłał między innymi nad bazę w Atlicie na południe od Hajfy – siedzibę jednostki specjalnej Szajetet 13. Spośród trzech dronów, które pojawiły się w tej okolicy, dwa zestrzelono, ale jeden wywołał pożar na obrzeżach Atlitu.

Siły powietrzne oczywiście nie próżnowały. Operacje lotnicze skupiały się na południowym Libanie i dolinie Bekaa. Ale zaatakowano także kolejny cel w południowym Bejrucie, w leżącej na obrzeżach miasta dzielnicy Dahija, uchodzącej za jeden z ośrodków władzy Hezbollahu. Jak zwykle w takich wypadkach chodziło o zabicie wysoko postawionego członka wierchuszki Hezbollahu. Tym razem zabito szefa „wojsk rakietowych” Hezbollahu Ibrahima Kubajsiego. Maczał on też palce w porwaniu i zabiciu trzech sierżantów Cahalu w 2000 roku. Razem z Kubajsim zginęło jeszcze pięć osób.

Według ustaleń CNN, powołującej się na anonimowe źródła w amerykańskiej administracji, operacja „Strzały Północy” znacząco osłabiła Hezbollah. Jedno źródło szacuje, że potencjał bojowy Partii Boga został cofnięty o mniej więcej dwadzieścia lat. Niemniej pojawiające się w mediach doniesienia o zniszczeniu już we wczorajszych nalotach nawet 50% potencjału rakietowego Hezbollahu są przesadzone. Oficjalnie zdementowała je służba prasowa Cahalu.

Według szacunków izraelskiego wywiadu rok temu Partia Boga miała do dyspozycji ponad 200 tysięcy pocisków (w tym przeciwpancernych i moździerzowych). Liczbę pocisków o zasięgu pozwalającym na porażenie miast w centralnym i południowym Izraelu szacowano na 400. Do tego dochodzą drony. W ciągu ostatnich jedenastu miesięcy nad Izrael pomknęło „zaledwie” około 8 tysięcy pocisków. W toku operacji „Strzały Północy” zniszczono na ziemi – jak twierdzi minister obrony Joaw Galant – dziesiątki tysięcy pocisków.

Trwająca wymiana ciosów odbija się coraz mocniej na społecznościach południowego Libanu. Od wczoraj drogi wiodące na północ kraju są beznadziejnie zakorkowane, a na domiar złego oficjalne władze nie są nijak przygotowane na taki kryzys uchodźczy. Obecnie wszystko jest w rękach zwykłych Libańczyków i Libanek, którzy starają się organizować noclegi i artykuł pierwszej potrzeby za pośrednictwem mediów społecznościowych.

Tymczasem kolejne linie lotnicze zawieszają połączenia do Izraela i Libanu. Wizz Air, British Airways i Azerbaijan Airlines odwołały dziś wszystkie loty do i z portu lotniczego imienia Ben Guriona. Z kolei połączenia z Bejrutem zawiesiły Qatar Airways. Lufthansa przedłużyła zawieszenie lotów do Tel Awiwu i Teheranu do 14 października, a loty do Bejrutu pozostaną wstrzymane do 26 października.

Dyplomaci ze Stanów Zjednoczonych pracują na okrągło, starając się zapobiec eskalacji, co w tym momencie oznaczałoby inwazję lądową Cahalu na Liban. O umiarkowanie apelują też dyplomaci ONZ, zwłaszcza wysoki komisarz ONZ do spraw praw człowieka Volker Türk. Ale Izrael wydaje się zdeterminowany doprowadzić sprawę do końca – zmusić Hezbollah do ustąpienia lub doszczętnie go rozbić. A to drugie będzie niemożliwe bez wojny lądowej. Izraelowi zależy na tym, aby Hezbollah przestał ostrzeliwać północą część kraju, co pozwoli na powrót do domów około 60 tysięcy ewakuowanych osób.

Ramatkal (szef sztabu generalnego) Herci Halewi podkreślił, że Hezbollahowi nie można teraz dać chwili wytchnienia. W związku z tym Cahal nie tylko nie zwolni, ale wręcz przyspieszy tempo działań bojowych. Stawką jest nie tylko zabezpieczenie Izraela przez Hezbollahem, ale też zmuszenie wszystkich formacji kontrolowanych (mniej lub bardziej ściśle) przez irańskich Pasdaranów do schowania głowy w piasek. Na razie się to udaje, ponieważ Teheran miał już kilkakrotnie odrzucić apele o pomoc ze strony Hasana Nasr Allaha.

A skoro już o nim mowa – rzecznik Cahalu, kontradmirał Daniel Hagari, zapytany o sekretarza generalnego Partii Boga, oświadczył, że żaden członek organizacji terrorystycznej nie może liczyć na to, iż na głowę nie spadnie mu bomba. Warto jednak zwrócić uwagę, iż Amerykanie mieli przestrzec Jerozolimę przed atakami na infrastrukturę leżącą w gestii legalnych władz libańskich. Dopóki Izrael bombarduje instalacje i personel Hezbollahu, wszystko jest do przyjęcia, natomiast atak na Liban jako taki pociągnie za sobą poważne konsekwencje.

Obecny bilans ludzki operacji „Strzały Północy” to – według libańskiego ministerstwa zdrowia – 558 zabitych i 1835 rannych. Nie wiadomo, jak wielu z nich to członkowie Hezbollahu. Oprócz bojowników zginąć miało także aż czterech duchownych powiązanych z organizacją: Abdul Minam Mahna (określany mianem ajatollaha), Amin Saad, Muhammad Salah i Ali Abu Raja. Do tej pory wiedzieliśmy tylko o śmierci dwóch ostatnich. Wiadomo, że człowiek znany jako Ali Abu Raja zawiadywał działalnością Partii Boga w Ameryce Łacińskiej, ale nie ma pewności, czy on i zabity duchowny to ten sam człowiek.

x.com/IAFsite

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPL GROUP S.A.: Ogłoszenie o zwołaniu Zwyczajnego Walnego Zgromadzenia na dzień 22 października 2024 r.
Następny artykułSąd w Brzesku zadecydował. Były wójt Gnojnika winny składania fałszywych zeznań i oskarżeń