A A+ A++

Historia powstania tego serialu jest niezwykle interesująca. Autorami mang z serii “Trese” jest para filipińskich artystów – Budjette Tan i Kajo Baldisimo. Duet znajomych długo nosił się z zamiarem stworzenia dzieła, które z jednej strony pokazywałoby współczesne życie mieszkańca Manili, a z drugiej byłoby pełne nawiązań do przebogatego świata wierzeń, ludzi żyjących w tej części świata. Pierwsze egzemplarze, powstałego ponoć w przerwach między pracą w agencji reklamowej, do której obaj uczęszczali, czarno-białego dzieła twórcy sami drukowali i umieszczali w lokalnych księgarniach, nie mając pojęcia, że spotka się ono z tak wielkim zainteresowaniem.

Szybko bowiem dostali telefon, że zeszyty wyprzedają się na pniu i potrzebne są dodatkowe kopie. “Trese” błyskawicznie stała się lokalnym fenomenem i do dziś powstało siedem – z trzynastu jakie zaplanował sobie duet – tomów, a także kilka innych serii, będących klasycznymi spin-offami. O filmowej adaptacji komiksów mówiło się w zasadzie od 2009 roku, ale dopiero w 2018, za sprawą Netflix Anime, które powierzyło prace nad nią Jayowi Olivie, reżyserowi również mającemu filipińskie korzenie, ostatecznie się ona zmaterializowała. Śledząc dzieje rozwijania tego projektu należy uświadomić sobie kilka niezwykle interesujących prawd o obecnym rynku filmów animowanych. W bardzo ciekawy sposób opowiadano o nich w jednej z ostatnich odsłon podcastu “Azja kręci”, którego tematem prócz “Trese” była też inna produkcja, wykorzystująca potencjał Azji Południowo – Wschodniej, czyli “Raya i Ostatni Smok”.

Otóż, najwięksi giganci animacji, tacy jak choćby Disney, Cartoon Network czy Dreamworks, posiadają sporo biur właśnie w tym zakątku świata, w których nad konkretnymi elementami największych produkcji pracują lokalni artyści. Jak to bywa w dzisiejszych czasach, każdy dostaje tu coś dla siebie: azjatyccy graficy mogą się cieszyć zatrudnieniem w swojej branży, w której jednak zarabiają cząstkę tego co ich odpowiednicy na Zachodzie, a wspomniani giganci otrzymują dostęp do taniej siły roboczej. Przy czym rzeczone korporacje zwykle w ogóle nie wykorzystują potencjału tamtejszych artystów, zlecając im przede wszystkim realizowanie już wcześniej pomyślanych projektów. W przypadku serialu Netflixa mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją.

Trese (2021) – recenzja serialu (Netflix). Strażnik równowagi 

Główną bohaterkę sześciodcinkowej serii jest Alexandra Trese, z pozoru pełniąca w nim rolę prywatnej inspektorki. Dość szybko dowiadujemy się jednak o jej nadzwyczajnych umiejętnościach; prócz bardzo dobrego rozeznania w lokalnej przestępczości, która w tym wypadku musi uwzględniać znajomość przeróżnych bóstw i stworów, zamieszkujących Manilę, pełni ona bowiem – przejętą po ojcu – funkcję tzw. Lakana. Można go pokrótce scharakteryzować jako strażnika równowagi pomiędzy światem ludzkim i nadnaturalnym, która wciąż jest testowana przez najróżniejszych graczy w tym półświatku. Serial tylko z początku wydaje się połączeniem typowego policyjnego procedurala z dark fantasy, zaprawionego dużą dozą brutalności. Kolejne sprawy rozwiązywane przez bohaterkę, której partneruje mocno specyficzny duet braci, łączą się bowiem w całość i dotyczą również starych, rodzinnych sekretów Alexandry, z którymi pod koniec będzie musiała się ona zmierzyć.

W wielu podsumowaniach podkreśla się podobieństwo “Trese” do najpopularniejszych dzieł komiksowych DC i z pewnością coś jest na rzeczy. Choć serialowa Manila tylko w pewnej mierze przypomina klasyczne Gotham, można znaleźć w nich sporo podobieństw. Mnogość wszelakiego rodzaju rytualnych mordów, makabrycznych zabójstw, popełnianych przez stwory nie z tego świata, to coś co z pewnością odrzuci od siebie dużą część widowni, bo estetyka serialu w wielu momentach jest bliska mrocznym horrorom. Z drugiej jednak strony mamy tu do czynienia także z dość ciekawą historią rodzinną. Twórcy ponoć początkowo zamierzali uczynić protagonistą swego dzieła mężczyznę, ale w końcu zrezygnowali z tego pomysłu. Był to dobry wybór, bo bohaterka zdecydowanie lepiej pasuje do mocno zagmatwanej, osobistej opowieści i należy podkreślić, że jest jedną z wielu atutów dzieła Netflixa.

Trese (2021) – recenzja serialu (Netflix). Lokalny koloryt

Trese (2021) - recenzja serialu (Netflix)

Oryginalność, w odniesieniu do filmowych dzieł, bywa cechą mocno ambiwalentną, o czym przekonał się zapewne każdy, kto kiedyś próbował oglądać egzotyczną produkcję. Widz przyzwyczajony do standardowych, nawet skomplikowanych fabułek, które w obecnych czasach powoli zaczynają już nużyć, naturalnie pragnie zobaczyć coś świeżego. Z drugiej jednak strony nadreprezentacja osobliwych motywów często odrzuca widza, który podczas seansu zaczyna odczuwać kompletne przytłoczenie. Sam miałem taki moment, już w pierwszym odcinku, po przedstawieniu jednej z bohaterek, gdy pomyślałem, że nie będzie to serial dla mnie. Na szczęście twórcy zdają się umiejętnie żonglować licznymi odniesieniami do zachodniej popkultury, doprawiając je lokalnym kolorytem. Mamy tu zatem całkiem zabawny wątek nieomal cyberpunkowy, a nawet coś w rodzaju “Ghost in the Cell”. Oryginalne kreatury zasiedlające świat “Trese” również są zaskakująco znajome i choć trudno je jednoznacznie odnieść do tych dobrze nam znanych, to jednak widz w żadnym wypadku nie może się tu czuć zagubiony.

Czy zatem mamy tu do czynienia z pozycją wybitną, właściwie pozbawioną wad? Niestety nie, bo już na samym początku należy zwrócić uwagę na podstawowy problem, czyli wymiar serii. Widz może tu narzekać zarówno na przyjęty, sześcioodcinkowy format, jak i długość samych epizodów, która nie pozwala rozwinąć w pełni, zawartych w nich pomysłów. Czasami mimo tego udaje się zrealizować świetną rzecz: jak choćby odcinek trzeci, z bodaj najbardziej przerażającym potworem, innym razem ewidentnie widać braki scenariuszowe. Drażnić mogą również pewne elementy humorystyczne, w postaci wypowiadanych przez bohaterów tekstów, które zbyt często powodują jedynie obojętność.

Reasumując jednak: mamy tu bez wątpienia do czynienia z pozycją niezwykle interesującą. Nawiązując do pojawiającej się w serii sentencji łacińskiej, autorstwa Wergiliusza, droga ku gwiazdom wiedzie dziś przez wykorzystywanie elementów lokalnego kolorytu, tajemniczych wierzeń, inkorporując je w dobrze znaną, także zachodniemu widzowi, fabułę, która w tym wypadku z pewnością nie zawiodła. Miejmy nadzieję, że otrzymamy – zapowiadany w końcówce – drugi sezon, a twórcy zdołają w nim naprawić większość problemów.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMarszałkowskie stypendia dla najzdolniejszych uczniów. Nawet 5 tys. zł
Następny artykułElżbieta Łukacijewska o poszerzeniu Sanoka. „Powinny zyskać wszystkie strony”