Michał Jamroż: Komunikacja miejska jest dzisiaj w defensywie. Ludzie zrezygnowali z przemieszczania się, a jak już to robią, to z obawy przed zakażeniem wybierają samochód. Nie boisz się, że udział transportu publicznego w codziennych podróżach po mieście spadnie po zakończeniu epidemii?
Marcin Gromadzki: Dzisiaj mamy powszechne zniechęcanie, po pierwsze do przemieszczania się, a po drugie – do korzystania z publicznego transportu zbiorowego. Jeżeli już musimy gdzieś jechać, to przekaz resortu jest jednoznaczny – najlepiej samochodem. W ślad za tym poszły konkretne decyzje ludzi, czyli masowa rezygnacja z transportu publicznego, w szczególności na obszarach pozamiejskich. W niektórych rejonach kraju tuż po ogłoszeniu stanu epidemicznego z komisów poznikały wszystkie samochody w cenie do 25 tys. zł. Samochodem można dziś też jeździć znacznie szybciej, bo nie ma zatorów, a policja jest zajęta innymi działaniami i w związku z tym w mniejszym stopniu kontroluje prędkość. Wpaść można co najwyżej za wjazd na skrzyżowanie na czerwonym świetle. Wszystko to powoduje, że zaczynamy się fascynować samochodami – ich przewaga jako środków transportu mocno wzrosła. W części miast wzmocniło ją dodatkowo zaniechanie pobierania opłat za pozostawienie auta w strefie płatnego parkowania. I choć dziś nie stanowi to problemu, bo przez zmniejszoną mobilność są wolne miejsca parkingowe nawet w centrach miast, to ponowne przestawienie się na tryb normalnego funkcjonowania miast będzie rzeczywiście bardzo trudne.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS