A A+ A++

Regulowana sztyca BikeYoke Divine SL trafiła do nas pod koniec stycznia. Dla mniej wtajemniczonych czytelników dodamy, że BIkeYoke to niemiecka marka, która może pochwalić się ciekawym portfolio produktów. Trzon oferty stanowią droppery, ale poza nimi w katalogu znajdziemy też inne ciekawe pozycje. Przeważnie są to rozwiązania, które pozwalają tuningować rower i stanowią ewolucję fabrycznych patentów i komponentów. BikeYoke wytwarza m.in. części do zawieszenia, napędów, różnego rodzaju obejmy – jednym słowem smakowite gadżety, które powstają z chęci dopieszczenia fabrycznych rozwiązań poszczególnych producentów. Z pewnością godne uwagi dla zaawansowanego grona riderów, które w kwestii jakości pracy oraz ergonomii lubi postawić przysłowiową kropkę nad i. 

Lekka i solidna Divine SL 

Do redakcji na testy trafiła wyjątkowo lekka regulowana sztyca przeznaczona do ścigania się w cross-country i maratonach. Konkretnie wariant o średnicy 30,9 mm z manetką TriggyX, która ergonomią i ,,sposobem naciskania” jest podobna do dolnego cyngla manetek typu Trigger lub Rapidfire. Całkowita długość sztycy wynosi 400 mm, a jej skok to 80 mm. Divine jest jednak dość wyjątkowa i konstrukcyjnie mocno różni się od wielu innych sztyc, które są powszechnie znane i stosowane. Przede wszystkim cały mechanizm jest zlokalizowany w górnej części sztycy, dzięki czemu tego droppera można skracać. Z fabrycznych 400 mm do 283 mm, co stanowi cenną opcję dla posiadaczy małych rozmiarów ram oraz wszystkich tych, którzy chcą pozbyć się każdego zbędnego grama z całkowitej masy roweru. Równie dobre informację mamy dla użytkowników, którzy potrzebują znacznie wyciągnąć sztycę z ramy – istotne dla nich będzie, że w ramie musi spoczywać jedynie 8 cm masztu, dzięki czemu może być wysunięte aż 32 cm wspornika, co w przypadku użytkowników rowerów XC może być przydatne. 

 

To jednak nie wszystko. Dość często sztyce do XC posiadają jedynie około 6 cm skoku, tutaj mamy wyraźnie więcej, bo aż 8 cm. Zestawiając powyższą długość i skok, trzeba dodać, że to najlżejszy produkt na rynku w swojej klasie i jeden z najbardziej oszczędnych wagowo dropperów w ogóle. Sama sztyca waży realnie 392 gramy. Manetka wraz z obejmą 38 gramów, do tego dochodzi pancerz i linka, co w sumie daje równe 500 gramów. Zważywszy, że klasyczne, lekkie karbonowe wsporniki ważą około 250 gramów, a mocno odchudzone około 200 gramów, trzeba już na wstępie – zanim wsiądziemy na rower – oddać Bike Yoke, że z ich sztycą rower nie tyje zbyt mocno. To ogromny plus w kontekście maszyn, których istotną rolą jest dynamiczne podjeżdżanie i urywanie każdej sekundy.

Model Divine SL ma też kilka innych opcji produktowych. Przede wszystkim występuje również w wersji o średnicy 31,6 mm. Można go obsługiwać manetką TriggyX (do napędów 1x) lub 2-By, która będzie rozwiązaniem dla osób używających przedniej przerzutki. 

Dropper do XC i maratonów – czy warto?

 
 

Nie będzie to akapit bezpośrednio powiązany z Divine, ale niewątpliwie warto poświęcić temu zagadnieniu kilka obszernych zdań – bo wiemy, że wielu potencjalnych użytkowników posiada właśnie tego rodzaju rozterkę. Natomiast jeśli już wiesz, że dropper to integralny element Twojego górala, to przeskocz do kolejnego śródtytułu.

Doskonale wiemy, że większość z osób ścigających się we wszelkich dyscyplinach formatu cross-country lubi liczyć gramy i z pewnością zaczyna przedzakupowe kalkulację od tego, ile rower przytyje i czy spowolni nas to na podjazdach. Poza tym czasem pojawiają się pytania o luzy na sztycach i o to, czy wpływają one na efektywności transferu mocy. Szybko rozwiejemy wątpliwości – w przypadku Divine rower tyje o 300 gramów, to naprawdę symboliczna różnica w skali maszyny ważącej między 9,5 a 11,5 kg (tyle ważą współczesne, dobre wyścigówki). Do tego dropper ani nie zakłóca prowadzenia roweru, ani nie podlega rotowaniu. Jednym słowem – ciężko odczuć, że wozimy dodatkowe gramy. Co do luzów – w przypadku Divine są one absolutnie minimalne, ale posiadamy też doświadczenia z bardzo prostymi i topornymi dropperami, które wręcz tańczą na boki – fakty są jednak takie, że tego się nie zauważa. Mniej więcej daje to takie uczucie, jak jazda na rowerze z karbonową sztycą o średnicy 27,2 mm. Czuć, że pracuje, ale bez wpływu in minus na cokolwiek. 

 

Potencjalne minusy mamy omówione, czas na zalety. To oczywiście trzeba poczuć na własnej skórze, bowiem różnica jest diametralna. Dopiero po opuszczeniu sztycy zaczynamy w pełni korzystać z potencjału roweru. Zamiast odchylać się do tyłu, można usytuować ciężar ciała w centrum roweru. Mocno ugięte kończyny sprawiają, że na rowerze XC zaczynamy zjeżdżać w prawdziwej zjazdowej pozycji, która zakłada oparcie większości ciężaru ciała na nogach. Zakres pracy nóg i mobilność miednicy sprawia, że z łatwością połykamy uskoki, dużo szybciej pokonujemy zakręty i znacznie bardziej dynamicznie przechodzimy ze skrętu w skrętu. Wreszcie można też naprawdę pochylić rower w ciasnych łukach i bandach oraz dobrze balansować na trawersach. Poza tym mocno ugięte nogi pozwalają na znacznie szybszą reakcję – wiele potencjalnie ciężkich sytuacji udaje się wyprowadzić, a nie zakończyć glebą. Tak naprawdę z dropperem przyjmuje się wyraźnie inny styl jazdy, linie przejazdu się zmieniają, a prędkości rosną. Najśmieszniejsze jest jednak to, że odczuwalnie jedziemy wolniej, bo wszystko jest znacznie prostsze. To jedna z tych ewolucji roweru, która po prostu znacząco ułatwia jazdę. Podobnie jak większe koło, opony bezdętkowe, jeden czy drugi amortyzator, tak i dropper sprawia, że jeździ się łatwiej, szybciej i bezpieczniej oraz z wyraźnie większym flow! Wracamy do Divine.

(czytaj dalej)

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPrawie połowa Niemców wstrzymuje się z decyzją o urlopie
Następny artykuł“Nie lubię małych dzieci. Wkurzają mnie, a nie wzruszają”. Czy macierzyństwo musi być obowiązkiem?