Na zamazanym, czarno-białym zdjęciu z zamierzchłych lat, widać postać w białej koszuli, pod krawatem. To Stanisław Dyński (trzeci od lewej), mistrz wydziału 340, który własnoręcznie złożył pierwszą wueskę. Legendę nocnego „odpalenia” historycznego motocykla w czerwcu 1954 roku opisywaliśmy już w Głosie Świdnika. Podobno przez jakiś czas stał w gablocie za bramą wejściową zakładu. Od wielu lat jednak słuch po nim zaginął. Losami pierwszego motocykla zbudowanego w Świdniku zainteresował się Rafał Król, wnuk Stanisława Dyńskiego. Spróbujemy pomóc mu w poszukiwaniach.
– Szczerze mówiąc o historii dziadka dowiedziałem się w 2004 roku, z publikacji w Glosie Świdnika. Od tej pory starałem się poznać losy motocykla bliżej, ale śladów jest bardzo niewiele – mówi Rafał Król.
Stanisław Dyński zmarł w 1984 roku. Złożony przez siebie motocykl, który podarowała mu fabryka, trzymał przykryty kocem, w przedpokoju mieszkania przy dzisiejszej ulicy Norwida. Wueska była bardziej członkiem rodziny niż urządzeniem do jeżdżenia. Żeby było śmieszniej, jak twierdzi jego wnuk, wracamy do tych czasów. Był okres, kiedy motocykle WSK rdzewiały po stodołach i garażach. Można było je kupić za 50 złotych. Tyle, że każdy pytał siebie: po co? Teraz, pieczołowicie odrestaurowane, osiągają niewyobrażalne wcześniej ceny. Niektóre są wręcz bezcenne.
Ale wracając do Stanisława Dyńskiego, na prośbę dyrekcji oddał pamiątkowy, zielony motocykl i dostał drugi, już seryjny, z bakiem w czerwonym kolorze.
Genetycznie skaleczony
Rafał Król przejął techniczną smykałkę i zainteresowania dziadka, chociaż, tak naprawdę, w ogóle go nie pamięta. O dziwo, skoncentrowała się ona na kolekcjonowaniu i restauracji starych motocykli, głównie marki WSK.
– Żona śmieje się, że jestem chory na motocykle. Ja odpowiadam, że nieuleczalnie. Na szczęście jest tolerancyjna, często mi pomaga i uczestniczy w motocyklowych przejażdżkach, chociaż pewnie wolałaby, żebym przy motocyklach spędzał mniej czasu, a więcej z rodziną. Paradoksalnie, pierwszą wueskę dostałem od dziadka żony. Wypiaskowałem ją, polakierowałem, pochromowałem i złożyłem od podstaw.
Nowa, jak stara
Rafał Król nie ma większej nadziei na odnalezienie motocykla złożonego przez dziadka. Jest świadomy, że szansa jest niemal zerowa.
– Jeśli go nie odnajdę, będę musiał złożyć, od podstaw, identyczny. Wiem, że to bardzo trudna sprawa. Lata poszukiwań części, przede wszystkim w Internecie. Niektóre rzeczy już mam. Pierwsza wueska, pod względem konstrukcji była bliźniaczo podobna do WFM i posiadała to samo logo, numery ramy były bite przy główce, jednak ta pierwsza miała je jeszcze na ramie, ja WFM. Konstrukcyjnie wiele mogę podpatrzeć na „pierwszej” wuesce stojącej w Strefie Historii. Natomiast trudno będzie odnaleźć części odpowiadające dokładnie rocznikowo temu egzemplarzowi, o co chcę się starać. Mówiło się, że WSK była jakościowo lepsza od równolegle produkowanej WFM. Różnica między obydwiema markami polegała, moim zdaniem na tym, że konstruktorzy z WSK bardzo szybko zaczęli wprowadzać zmiany na tym motocyklu, tworząc nawet bardziej lub mniej ekskluzywne warianty tego samego typu: L, Z, Z1, Z2. Wprowadzano więcej chromu, pełne bębny, zamiast półbębnów hamulcowych, zawieszenie z tłumieniem olejowym, nowe puszki narzędziowe, zegary, lepsze oświetlenie, zróżnicowane błotniki… Tymczasem WFM-ka, od początku do końca produkcji była jakby zamrożona.
Nie tylko wueska, gazela też Dyńskiego
Andrzej, syn Stanisława Dyńskiego i ojciec Rafała, był walecznym stoperem II ligowej Avii, potem mechanikiem lotniczym. Oczywiście nie miałby w sobie genów przodka, gdyby nie jeździł jednośladem. Z tym, że zdradził WSK dla motocykla SHL gazela. Kupił ją sobie nową, w sklepie metalowym, albo GS, jak to wtedy motocykle się kupowało. Potem syn kupił mu drugą, już na Mazurach, gdzie Andrzej Dyński obecnie mieszka. Ojciec sam ją sobie rozebrał, wyremontował i złożył. Teraz stoi w garażu syna, ciągle na chodzie.
Klątwa o pojemności 175
W czasie rozmowy z Panem Rafałem nie sposób było pominąć motocykli WSK z silnikiem o pojemności 175 cm sześc. Żadnym sposobem nie dało się ich zachęcić do odpalenia bez przebiegnięcia kilkunastu metrów, na tak zwany pych. Kończyło się to czasem lądowaniem motocyklisty na asfalcie, kiedy silnik niechcąco zaskoczył.
– Ale odpalony Kobuz miał też moc, o wiele większą niż WSK 125– przekonuje pan Rafał.
Zarażony syn
Syn Rafała Króla ma 15 lat. Od trzynastego roku życia jest szczęśliwym posiadaczem motorynki, przy której, jak mówi ojciec, coś tam już potrafi zrobić.
– Składamy teraz wueskę GIL z nowych części. Naturalnie nie są wyprodukowane w WSK Świdnik, ale nawet śrubki są dedykowane specjalnie do niej, chociaż nowe. Do zakończenia projektu brakuje jeszcze silnika i instalacji elektrycznej – opowiada pan Rafał.
Noc pierwszego startu silnika i późniejsze losy motocykla Stanisława Dyńskiego to nie tylko legenda i kamień milowy w historii WSK Świdnik, czy też całego miasta. Otworzyła ona erę pojazdu kojarzącego się w swoim czasie ze Świdnikiem nawet bardziej niż śmigłowce. Dlatego postanowiliśmy pomóc Rafałowi Królowi zebrać wszelkie informacje na jego temat. Wszelka będzie cenna, a fotografie, wręcz bezcenne. Na każdy ślad po historycznym motocyklu czekamy w czasie pandemii przede wszystkim pod adresem email: [email protected]
Artykuł Szukamy motocykla Dyńskiego pochodzi z serwisu Tygodnik Głos Świdnika.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS