Dla obu zespołów mecz w Gdańsku był sporą niewiadomą. Gospodarze dopiero we wtorek wrócili do gry po trzytygodniowej, koronawirusowej przerwie (razem z obecnie przebywającym na kwarantannie Tomaszem Makowskim zakażonych było w sumie 14 piłkarzy), kiedy pokonali w Pucharze Polski Olimpię Grudziądz 1:0. Z kolei wrocławianie przez ostatni miesiąc rozegrali raptem jedno spotkanie – bezbramkowo remisując z Górnikiem Zabrze (7 listopada).
I ten brak rytmu meczowego był w pierwszej połowie bardzo widoczny w poczynaniach obu zespołów, zwłaszcza Lechii. Zmuszeni do rozgrywania ataku pozycyjnego gdańszczanie mieli wielki kłopot z rozerwaniem defensywy gości. W swoim stylu trochę pieprzu do natarć gospodarzy próbował podsypać Kenny Saief, ale i jemu szło jak po grudzie. Kłopoty z precyzją mieli też skrzydłowi – Conrado i Jaroslav Mihalik – chociaż koledzy dość regularnie stwarzali im okazję do dośrodkowań. Słowem, gra lechistów się nie kleiła, o czym najlepiej świadczy fakt, że pierwszy celny strzał, zresztą niegroźny, oddali oni dopiero w 41. minucie.
Nic wielkiego nie pokazywał też Śląsk, chociaż kiedy miał okazję do szybkiego ataku, organizował go dość sprawnie. Sytuacji bramkowych z tego nie było (głównie kończyło się to strzałami z dystansu), ale gola udało im się zdobyć. Jednak wielką pomoc zaoferował im w tej sytuacji Zlatan Alomerović, który dość niespodziewanie zastąpił w bramce Dusana Kuciaka. Robert Pich wbiegł w pole karne i zdecydował się na strzał z ostrego kąta – ani jakoś wyjątkowo mocny, ani precyzyjny. Jednak nieporadnie interweniujący Alomerović nie zdołał zatrzymać piłki. Wielki błąd Serba.
Bohater Conrado
Kawał naprawdę dobrej gry – szczególnie w wykonaniu Lechii – widzieliśmy za to w drugiej połowie. Gospodarze od początku ruszyli do zdecydowanych ataków i wepchnęli rywala w ich własne pole karne. Wreszcie skuteczniej zaczęły funkcjonować skrzydła i właśnie po zagraniach z bocznych sektorów boiska zaczęły padać bramki dla gospodarzy.
Najpierw prawą stroną przedarł się Karol Fila, po jego podaniu piłka poszła jeszcze po nodze obrońcy Śląska i trafiła do Conrado, który nie dał szans Matusowi Putnockiemu.
Jeszcze efektowniejsza była akcja, po której padła druga bramka. Jej architektem był Saief, który świetnie uruchomił Conrado. Brazylijczyk precyzyjnie dograł do Flavio Paixao, a niewidoczny dotąd Portugalczyk udowodnił, że nawet kiedy rozgrywa słabszy mecz, warto trzymać go na boisku. To był już jego siódmy gol w tym sezonie.
Lechia przewyższała gości pod każdym względem i wydawało się, że kolejne bramki są kwestią czasu. Tymczasem niespodziewanie wyrównali goście i znów przy sporej pomocy gospodarzy. Ręką tuż przed polem karnym zagrał Michał Nalepa, a z rzutu wolnego efektowną bramkę zdobył były piłkarz Lechii Bartłomiej Pawłowski.
Jednak gdańszczanie byli po przerwie zbyt nakręceni na grę ofensywną, żeby tak zostawić całą sytuację. Już trzy minuty później po raz kolejny urwał się rywalom najlepszy na boisku Conrado (przytomnie podał do niego rozgrywajcy niezły mecz Jakub Kałuziński), a idealne zagranie Brazylijczyka tym razem wykorzystał Łukasz Zwoliński.
Zasłużone zwycięstwo odniosła zatem Lechia, która w drugiej połowie nawiązała do gry, jaką pokazywała przed pandemiczną przerwą – czyli ofensywną, efektowną, kombinacyjną i co najważniejsze skuteczną. A już w poniedziałek czeka ją kolejny mecz, na wyjeździe zmierzy się z Piastem Gliwice (godz. 18, transmisja w Canal+ Sport).
Lechia Gdańsk – Śląsk Wrocław 3:2 (0:1)
Bramki: Conrado (56.), Flavio Paixao (66.), Zwoliński (82.) – Pich (20.). Pawłowski (79.)
Lechia: Alomerović – Fila, Nalepa Ż, Kopacz Ż, Pietrzak – Kubicki, Kałuziński (90. Tobers) – Mihalik (86. Haydary), Saief Ż (69. Zwoliński), Conrado (86. Żukowski) – Flavio Paixao.
Śląsk: Putnocky – Celeban Ż, Puerto, Tamas, Stiglec – Mączyński, Sobota (73. Pałaszewski) – Pich (77. Samiec-Talar), Praszelik (77. Makowski), Zylla (67. Pawłowski) – Piasecki (73. Exposito).
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS