A A+ A++

Polska to nie tylko duże, cieszące się popularnością miasta. To także wiele mniejszych miejscowości, które potrafią zachwycić nie mniej niż te najsłynniejsze. Poprosiliśmy ich mieszkańców i osoby, dla których są to miasta rodzinne, by wam o nich opowiedziały. Tak powstał cykl “Stąd jestem”, na którego kolejne odcinki zapraszamy was w sobotę co dwa tygodnie o godzinie 19.

NAZWA: Świdnica

LOKALIZACJA: województwo dolnośląskie nad rzeką Bystrzycą

ISTNIEJE OD: osada wspominana już w 1243, po raz pierwszy wzmiankowana jako miasto już 3 września 1267 roku

ZNAKI SZCZEGÓLNE: W Świdnicy znajduje się tzw. luterański Watykan, czyli Kościół Pokoju, który w 2002 roku został wpisany na listę UNESCO. Najstarszym zabytkiem i równie cennym zabytkiem jest Katedra Św. Stanisława i Wacława, która uznana została jako Pomnik Historii. Perełką miasta jest rynek, a każda jego kamienica skrywa ciekawą historię. Symbolami miasta są Czerwony Baron, Manfred von Richthofen, który stał się bohaterem popkultury i Srający Chłopek, którego od roku można również podziwiać na znaczku pocztowym. W Świdnicy odbywa się od ponad dwóch dekad Festiwal Bachowski, który rozpocznie się 30 lipca i potrwa do 18 września.

***

– Myślę, że za metaforę Świdnicy może posłużyć dom moich rodziców. To stara, piękna kamienica, w której zaraz po wojnie zamieszkało sześć rodzin. Moja babcia przyjechała z Różana na Mazowszu i wprowadziła się na I piętro. Do mieszkania, w którym wcześniej znajdował się punkt sanitarny, więc było pomalowane całe na biało. Nad nią mieszkali Żydzi – państwo Nesselrothowie, którzy przeżyli obóz koncentracyjny w Gross-Rosen. W latach 60. wyemigrowali do Izraela, ale wciąż utrzymywali kontakt z moją babcią. Pisali do niej listy. Na górze mieszkali przesiedleńcy z Rzeszowa, a na dole pan Mikołajko, wypędzony ze Lwowa. Siedział w oknie na parterze i ktokolwiek, gdziekolwiek gdzieś szedł, to zawsze słyszał to samo pytanie: “Jedziesz może do mojego ukochanego Lwowa?” – opowiada Grzegorz Szwegler, który oprowadzi nas po swoim mieście. 

Grzegorz Szwegler to świdniczanin, miłośnik historii i kultury, lingwista. Aktywny uczestnik życia społecznego. Wielbiciel lokalnych tajemnic Świdnicy i Dolnego Śląska. Absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego i Wolnego Uniwersytetu w Berlinie.

– Interesuje mnie wielokulturowość jako żywy organizm, historie ludzkie, ale też kultura, dzięki której można przekraczać kolejne granice. Świdnica to miasto otwarte – dodaje. 

Tygiel kulturowy

Takim właśnie przykładem jest Festiwal Bachowski, który rozpocznie się 30 lipca i potrwa do 18 września. Koncerty odbywać się będą w ewangelickim Kościele Pokoju, katolickiej katedrze Św. Stanisława i Wacława, a także na zamku Grodno w Walimiu, w Sobótce, w Świebodzicach i innych ciekawych miejscach. – Różne religie będą ze sobą współgrały, ewangelicy zajrzą do katedry posłuchać “Arii na strunie G”, a grekokatolicy do Kościoła Pokoju, aby wysłuchać “Koncertu Brandenburskiego”. Choć trzeba przyznać, że to nie religia będzie przez ten miesiąc odgrywać najważniejszą rolę, a muzyka. I właśnie to jest ten element, który łączy.

Gdy prześledzi się historię tego miasta, widać, jak ścierały się ze sobą katolicyzm z protestantyzmem, katedra przez XVI i XVII wiek znalazła się w rękach ewangelików, a protestantom na mocy pokoju westfalskiego i stosownego traktatu zezwolono na budowę świątyni pod warunkiem, że zostanie wybudowana na przedmieściach, a ponadto kierując się zasadą “cuius regio, eius religio” (czyja władza, tegoż religia) postawiono warunek, że ma ona powstać z nietrwałych materiałów, takich jak drewno czy glina. Obiekty te nazywano Kościołami Pokoju, a na uwagę zasługuje szczególnie jeden, znajdujący się w Świdnicy, nazywany luterańskim Watykanem. Jego budowę rozpoczęto w 1656 roku, a już rok później odbyło się w nim pierwsze nabożeństwo. To prawdziwy fenomen, że mimo tak nietrwałych materiałów budynek stoi do dziś, zadziwia swą konstrukcją i zachwyca urodą. Od 2002 roku Kościół Pokoju znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Razem zaś z katedrą tworzą Pomnik Historii. To kolejny przykład, że ambicje poszczególnych ludzi i pragnienia o przejęciu władzy nad ludzkimi duszami często obracają się w perzynę. Historia tego miasta pokazuje, że obok siebie mogą egzystować wyznawcy różnych religii. I o to właśnie modlili się, a nawet popisali apel o pokój w Kościele Pokoju przedstawiciele kościołów chrześcijańskich, judaizmu, islamu oraz buddyzmu we wrześniu 2016 roku.

Wnętrze Kościoła Pokoju Cezary Wojtkowski / shutterstock

Kościół PokojuKościół Pokoju Haidamac / shutterstock

Nie sposób nie wspomnieć o Katedrze Św. Stanisława i Wacława. To najstarszy i najcenniejszy zabytek miasta. Pierwszy zapis o tej parafii pochodzi z dokumentu z 1250 roku, ale ówczesny kościół romański nie był dużą świątynią. Dzisiejszy kościół zaczął powstawać około 1330 roku, za czasów księcia Bolka II Małego. W kościele znajduje się pieta z XV w., a także obraz Matki Bożej Świdnickiej z XV wieku, który ponoć ma cudowne moce.

Katedra w ŚwidnicyKatedra w Świdnicy fotolupa / shutterstock

Jesteśmy dziećmi tej samej matki

Grzegorz do Świdnicy wrócił po dekadzie spędzonej w Niemczech i studiach w Berlinie – Motywem do powrotu była absolutna pewność, że będziemy jednym organizmem z Unią Europejską, że ziści się marzenie wolnych Polaków o tym, że będziemy żyć w jednym domu, który ma na imię Europa. Myślę, że to pogłębiło integrację na tym terenie, zyskaliśmy pewność, że jesteśmy u siebie. Nawet jeśli coś, co nas otacza jest dla nas niezrozumiałe, obce i napisane w obcym języku niż polski – to jest to nasze i europejskie. Wszyscy jesteśmy dziećmi tej samej matki. Jesteśmy cudownie wymieszani. Jesteśmy poniekąd kulturowym konglomeratem wielu narodów.

Identyfikacja z miejscem nastąpiła jednak szybciej, a nie wraz z przyjęciem Polski do Unii Europejskiej. – Dolny Śląsk jest trudny, jeśli chodzi o umiłowanie ojczyzny. Pokolenie moich dziadków siedziało jeszcze na walizkach, bo myśleli, że to miejsce tymczasowe, że znowu ktoś ich wypędzi, będzie kazał pakować cały dobytek i każe pójść precz. Generacja moich rodziców w połowie uznawała Świdnicę za własne miejsce na Ziemi, ale już moi rówieśnicy porzucili walizki. Dobrze to było widać w czasie powodzi w 1997 roku, głównie we Wrocławiu, ale też i w Świdnicy, a także na całym Dolnym Śląsku, kiedy ludzie rzucili się, żeby ratować prawdziwie swoje miasta. Nikt już nie miał wątpliwości.

Gdy pytam, jaka postać historyczna jest dla niego najważniejsza, pada: Bolko II Świdnicki. Jesteście zdziwieni? Bo ja przyznam, że spodziewałabym się współczesnych i namacalnych idoli. A Grzegorz sięga po postać ze Średniowiecza.

– Trzeba pamiętać, że to właśnie w XIV wieku Świdnica była drugim ważnym grodem księstwa świdnicko-jaworskiego, a Bolko II – choć nazywany Małym – na szczęście jedynie z racji wzrostu, robił wszystko, żeby księstwo pod jego panowaniem było niezależne wobec silnych Czech, szukając sprzymierzeńców wśród sąsiadów, m.in. właśnie szukając poparcia króla Polski. Jan Długosz pisał, że książę Bolko II spośród książąt śląskich był najdłużej wierny koronie polskiej. Wiązał się z tym militarny mariaż, ale też gospodarczy. Kupcy świdniccy dzięki zgodzie Kazimierza Wielkiego wioząc swe towary na Ruś mogli, swobodnie przejeżdżać przez Kraków – opowiada Grzegorz. – Niebawem w mieście stanie pomnik Bolka II Świdnickiego. Trwa zbiórka funduszy. Wszystkich zachęcam do wsparcia – dodaje.

Valentina MiozzoNarzekaliście na lockdown? 38-latka spędziła siedem miesięcy w Arktyce

Numer tysiąclecia

Książętom stawia się pomniki, wystawne sarkofagi rzeźbią najlepsi mistrzowie, kronikarze odnotowują ważne daty z ich udziałem, są jednak bohaterowie dnia codziennego, o których próżno szukać informacji w historycznych księgach.

– Kiedy opowiadam o tym, co zrobiła moja babcia, nie mogę uwierzyć, że filigranowa kobieta, matka dwójki dzieci, mogła wpłynąć na los kilkorga ludzi. Tuż po przeprowadzce do Świdnicy i ulokowaniu się w kamienicy, dotarł do niej list od męża – polskiego oficera przetrzymywanego w czasie wojny w niemieckim obozie jenieckim. Pisał w nim, że obawia się o swoje życie w Polsce Ludowej, że nie wróci, że nie będzie ryzykować, że tutaj czeka go pewna śmierć, gdy złapią go komuniści. Babcia Jadzia nie chciała w to wierzyć, bo tu na Dolnym Śląsku nie dało się odczuć jeszcze tej nagonki, zadepeszowała do swojej mamy Franciszki, żeby przyjechała do niej i zajęła się moim tatą Jurkiem, wówczas 7-letnim dzieckiem. Poprosiła o trzy tygodnie urlopu w pracy, spakowała starszą 10-letnią córkę Izabelę i dołączyła niepostrzeżenie do długiej kolejki czekających na transport kolejowy Niemców, którzy byli tego dnia wysiedlani z miasta na podstawie postanowień konferencji poczdamskiej. I przez cztery strefy okupacyjne z córeczką próbowała przedrzeć się na Bawarię, aby odnaleźć męża. Poinstruowała małą Izę, żeby siedziała cicho, ale jak to dziecko, jak wytrzymać ma całą podróż bez słowa? I w wagonie pociągu pełnym pomstujących na wywózkę Niemców nagle ciocia zaczęła coś mówić po polsku, zrobiło się bardzo niebezpieczne zamieszanie, rwetes, ale babcia zaczęła krzyczeć: “Pamagitie” (pomóżcie – po rosyjsku). Wtedy wszedł sowiecki, podkupiony konwojent i pomógł jej cało wyjść z opresji.

Grzegorz SzweglerGrzegorz Szwegler Archiwum prywatne

Grzegorz kontynuuje swoją opowieść: – Gdy dotarła w końcu do obozu jenieckiego, pod wskazanym adresem, zamiast dziadka drzwi otworzyła jej jakaś kobieta. Co miała zrobić babcia Jadzia? Poszła go szukać dalej. Szła razem z ciocią Izą, zrezygnowana, zmęczona i nagle ciocia widząc postać jakiegoś mężczyzny, idącego przez plac obozowy, wyrwała się od babci i do niego pobiegła. Tak, to był jej tata. Ilekroć ciocia o tym opowiada, to wszyscy płaczą.

– Sytuacja jest wręcz niewiarygodna, bo ciocia widziała swojego ojca cztery czy pięć lat wcześniej. Można powiedzieć, że znała go ze zdjęć, które przysyłał do rodziny. Muszę przyznać, że moja babcia to była mądra kobieta. Dziadek rzeczywiście nie chciał wracać, w grę wchodziła obawa o życie, ale też jego sytuacja w Niemczech po wojnie nie była taka zła. Obóz, w którym przebywał został przekształcony w miejsce internowania nazistów, a ponieważ świetnie znał niemiecki, Amerykanie postanowili wykorzystać jego kwalifikacje (ukończył Szkołę Podchorążych Piechoty w Komorowie, był także absolwentem Szkoły Kadetów we Lwowie). Dziadek Artur Szwegler weryfikował i przesłuchiwał oficerów i różnej maści nazistów, a w tym i wielu fanatyków, z werwą i zacięciem. Nie mścił się, ale robił stanowczo moralnie niezbędną robotę. Był w tzw. Komisji Denazyfikacyjnej. US Army wystawiła mu doskonałą opinię i awansował na kapitana – chwali swojego przodka.

– Babcia była jednak zdeterminowana. Postawiła sobie za cel sprowadzić dziadka do Polski i starała się ziścić swój zamiar. Kartą przetargową był mój tata – Jurek, który został pod opieką prababci Franciszki. Trzeba przyznać, że to był ważki argument, nie mogli przecież zostać w Niemczech, zostawiając synka w Świdnicy. Po trudnych rozmowach dziadka udało się przekonać do powrotu, sfałszowano mu dokumenty, z kapitana stał się starszym sierżantem sztabowym, jednak mimo dobrowolnej degradacji, w Polsce i tak czekały na niego szykany ze strony komunistów. Nie został przyjęty do służby wojskowej. Nie mógł nigdzie znaleźć pracy. Dorabiał. Niestety wkrótce zmarł. Obozowe szykany po ucieczce i pojmaniu we Francji dały o sobie znać. Stało się to w 1949 roku. Babcia Jadwiga to moja prawdziwa bohaterka. Zmieniła bieg życia paru ludzi, a w tym i mojego. To, czego dokonała, to dla mnie numer tysiąclecia – kończy opowieść o swojej babci Grzegorz.

Inne perełki do odkrycia

Jeśli jesteście ciekawi historii innych świdniczan i miasta oczywiście, wybierzcie się na rynek. Tu właśnie nic nie jest takie jakie się wydaje. Kamienna fontanna z Atlasem została przekształcona z drewnianych skrzyń, które wcześniej były używane jako poidła dla koni. Wodę dostarczono tu drewnianym rurociągiem z wieży wodnej zza miasta. A kamienica przy ulicy Łukowej 1 to dobry przykład, że to miasto wciąż skrywa wiele perełek do odkrycia. Niemal przez przypadek podczas remontu odkryto częściowo średniowieczną, gotycką, a częściowo renesansową fasadę. Zachował się tu również portal ozdobiony niemieckojęzyczną inskrypcją “Wszystko, co posiadamy, jest darem Bożym”.

Kamienica przy ulicy Łukowej 1Kamienica przy ulicy Łukowej 1 fot. Urszula Abucewicz

Inne kamienice zachwycają nie tylko formą i elewacją, ale również skrywają ciekawe opowieści.W kamienicy Pod Złotą Koroną mieszkał Gregor Freund, który okazał się lokalnym skandalistą. Ożenił się ze swoją nianią, która była również jego kuzynką. Co więcej, ślubu udzielił im duchowny wydalony ze służby kapłańskiej z zakazem udzielania sakramentów. W innej kamienicy mieszczącej się pod adresem Rynek 14 jeden z żołnierzy – kapral dragonów Lichtensteina wjechał na pierwsze piętro kamienicy – konno – po czym zaczął biesiadować. Po skończonej kolacji suto zakrapianej winem – wsiadł na wierzchowca i z rozpędem jednym skokiem pokonał całą wysokość schodów z pierwszego piętra w dół.

Widok na plażę przy Unieściu, w stronę wschodniąNajpiękniejsze plaże nad Bałtykiem. Bez tłumów i ze złocistym piaskiem

Ciekawe historie skrywa również kamienica Pod Złotym Chłopkiem. Budynek ten zdobi figurka tytułowego mężczyzny. To nawiązanie do świdnickiej legendy o radnym miejskim i alchemiku, który wytresował kawkę, aby przynosiła mu w dziobie złote monety ze skarbca miejskiego.

W domu tym zamieszkał w 1611 roku dr Heinrich Kunitz, który zajmował się astrologią i astronomią i zadbał o edukację córki, Marii, która wkrótce prześcignęła swojego mistrza, poprawiła tablice Keplera, służące do wyliczania torów planetarnych i opisała kilka planetoid. Dziś można się przysiąść do astronomki, ławeczka Marii Kunitz znajduje się tuż przy wejściu do Muzeum Kupiectwa.

Widok na rynek z wieży ratuszowejWidok na rynek z wieży ratuszowej Dorota Olendzka

Idąc dalej na uwagę zasługuje Dom Pod Bykami – to szczególny budynek, ponieważ kamienicę tę określa się jako “Pramiejsce” czy też “Dwór w Dolinie”. Ponoć to właśnie tu położono kamień węgielny pod budowę miasta. W miejscu tym stała leśniczówka czy też schronisko, w którym zatrzymywali się pielgrzymi.

Legend kilka

Ponoć podczas wojny trzydziestoletniej z piwnic tej kamienicy prowadzić miał tunel wychodzący poza mury miejskie, którym ewangelicy wydostawać się mieli ukradkiem z miasta, aby móc uczestniczyć w nabożeństwach odprawianych w kościołach w sąsiednich wioskach.

Jest również inna legenda, nieco zaskakująca, ponieważ nie dość, że dzik okazuje się wybawcą miasta terroryzowanego przez gryfa, to jeszcze toczy dysputę z księciem Bolko. Drapieżnik informuje księcia o swoich planach, a ten w podzięce za zwycięstwo nad bestią obiecał mu złotą koronę i dożywotni zapas jedzenia. Stało się tak, jak zapowiedział dzik, pokonał ptaszysko, mimo tego już na dobre i na złe zostali umieszczeni razem w herbie miasta: czerwony gryf i czarny dzik. Dodatkowo stado dzików można podziwiać na placu koło Biblioteki Miejskiej na ul. Franciszkańskiej. To ukłon władz Świdnicy w stronę dzielnego obrońcy miasta.

Dzika można oglądać na placu koło Biblioteki Miejskiej na ul. FranciszkańskiejDzika można oglądać na placu koło Biblioteki Miejskiej na ul. Franciszkańskiej Dorota Olendzka

Czekoladka Red Baron, której można skosztować w jednej ze świdnickiej kawiarniCzekoladka Red Baron, której można skosztować w jednej ze świdnickiej kawiarni Urszula Abucewicz

Trudna historia

Można zjeść czekoladkę Red Baron, obejrzeć film na podstawie jego losów i podziwiać replikę czerwonego samolotu, Fokker Dr. I, którym latał. Manfred von Richthofen, zwany też Czerwonym Baronem świetnie odnalazł się na maszynach dopiero co wykorzystywanych na wojnie. Szybko zaczął osiągać sukcesy w tej dziedzinie i wkrótce mógł się pochwalić 80 zestrzeleniami samolotów wroga. – Myślę, że rodzina Richthofenów nie byłaby zadowolona, że ich syn stał się rozpoznawalnym bohaterem popkultury w polskim mieście i że można sobie kupić kubeczek z wizerunkiem ich syna czy zabawkę z czerwonym samolotem Fokker. Byliby zapewne mocno niepocieszeni, że Świdnica na skutek porozumień pojałtańskich i poczdamskich znalazła się w Polsce – stwierdza Grzegorz.

Manfred von Richthofen, zwany też Czerwonym Baronem stał się bohaterem pop-kulturyManfred von Richthofen, zwany też Czerwonym Baronem stał się bohaterem pop-kultury Dorota Olendzka

W Świdnicy można podziwiać replikę czerwonego samolotu, Fokker Dr. I, którym latał Manfred von RichthofenW Świdnicy można podziwiać replikę czerwonego samolotu, Fokker Dr. I, którym latał Manfred von Richthofen Dorota Olendzka

– Nie można jednak zapomnieć, gdzie jesteśmy. Niemal co roku w Burkatowie pod Świdnicą organizowana jest rekonstrukcja bitwy podczas trzeciej wojny śląskiej, która odbyła się 21 lipca 1762 roku. Wówczas Austriacy zostali pokonali przez Prusaków. Jak podchodzić do tej złożonej historii? Zapomnieć? Zanegować? Ocenzurować? Myślę, że pamięć i jej kultywowanie oraz popularyzowanie jest jednak lepszym rozwiązaniem – mówi Szwegler.

Rekonstrukcja bitwy pod Burkatowem podczas trzeciej wojny śląskiej, która odbyła się 21 lipca 1762Rekonstrukcja bitwy pod Burkatowem podczas trzeciej wojny śląskiej, która odbyła się 21 lipca 1762 Urszula Abucewicz

Z uśmiechem

Od kilku lat nieformalnym symbolem miasta stała się rzeźba Srającego Chłopka, zwana także Bolkiem Myślicielem. Jedni uznają ją za kontrowersyjną, inni doceniają dolnośląskie poczucie humoru, a kolejni chcą wykorzystać popularność mężczyzny z wąsem i kuć żelazo póki gorące. Rok temu chłopek znalazł się na znaczku pocztowym. Skąd wzięła się taka rzeźba na Dolnym Śląsku? I kto za nią stoi? Wszystko wskazuje na to, że to inicjatywa pracowników Zakładu Wodociągów Miejskich jeszcze w latach 30. ubiegłego wieku. Oficjalnego autorstwa z imienia i nazwiska nikt przypisać sobie nie chciał. Mimo tego  otoczony jest szczególną opieką, siedzi sobie pod drewnianym daszkiem, a gdy ząb czasu go zanadto nadgryzie, niemal natychmiast jego wizerunek jest naprawiany. Czy jest to coś nowego w sztuce? Nie. Siusiający chłopczyk – Maneken pis – w Brukseli nie obraża niczyich uczuć i niemal zawsze wywołuje uśmiech na twarzy.

Srający ChłopekSrający Chłopek Dorota Olendzka

Trochę wyżej

Żeby móc w pełni docenić bogatą architekturę Świdnicy, warto wjechać na wieżę ratuszową, która została odrestaurowana w latach 2010-2012. Przy dobrej pogodzie można podziwiać stamtąd najwyższe szczyty Gór Sowich, Wałbrzyskich, Ślężę, a także wieżowiec Sky Tower we Wrocławiu.

Ogród RóżanyOgród Różany Dorota Olendzka

Zielono mi

Gdy pytam o szczególnie ulubione miejsca, pada odpowiedź: parki. Tym bardziej, że Świdnica ma się czym pochwalić. Park Centralny został ostatnio zrewitalizowany, zyskał nowoczesną oprawę, a wieczorem może stać się idealnym miejscem na relaks. Miasto przywróciło również dawny blask Ogrodowi Różanemu, teraz jest to ulubione miejsce wielu mieszkańców. – Świdnica to zielone miasto, które w umiejętny sposób łączy tradycję z nowoczesnością – mówi na koniec Grzegorz. – I jak tego miasta nie lubić?

JAK DOJECHAĆ:

Uważasz, że twoja miejscowość powinna znaleźć się w naszym cyklu i chcesz o niej opowiedzieć? A może znasz kogoś, kto chętnie podzieli się z nami opowieścią o miejscu, z którego pochodzi? Napisz do nas na adres [email protected].

Poznaj też poprzednie odcinki naszego cyklu “Stąd jestem”. Znajdziesz je tutaj >>

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMłodzież z kwidzyńskiej DWÓJKI na stażu w Hiszpanii
Następny artykułBetlej: Giełdy przewidują fale pandemii lepiej niż epidemiolodzy